Nad ranem kazał rodzinie wsiadać do samochodu. Powiedział: „Ale już!”, co oznaczało, że był zły. Nie wiadomo dlaczego, bo wesele udało się nadzwyczaj. Widocznie ktoś powiedział przykre słowo, a może nikt nie miał siły dalej pić. Co za różnica... W szary lodowaty świt kazał żonie obudzić dzieci. „Bez histerii, bardzo proszę!” - wołał. A oni się bali. Nie wiadomo, czego bardziej - pijanego ojca i męża czy pijanego kierowcy, czy gniewu, który wybuchnie z całą mocą, gdy odmówią wykonania rozkazu. Stał więc przy aucie na szeroko rozstawionych nogach i na oczach weselnych gości egzekwował prawa głowy rodziny. A im dłużej czekał na wykonanie polecenia, tym gorzej. Dla nich, oczywiście.
- Ale już! Czasu szkoda... Mówię do was... Odbiór - wykrzykiwał jeszcze biesiadnie rozweselony, ale już na granicy złości.
Ktoś z gości zaprotestował pojednawczo: - Rysiek, daj spokój. Pijany jesteś...
- Ja pijany?! Ja?! - nasrożył się. - Głupie gadanie. A wy - nie stać jak stado baranów. Do wozu, bo z nerwów wyjdę!
- Dobrze, Rychu, tak trzymaj! - przyszli z odsieczą rozrechotani kumple. - Baby się mają nas słuchać... A po paru kielonkach to się Polakowi wzrok wyostrza, co nie?
Nikt więcej nie protestował. Może dlatego, że za chwilę kilku kolejnych trzeźwiejących dopiero ojców i mężów zasiądzie za kierownicą. Taki polski zwyczaj... bardziej kultywowany na terenach wiejskich niż miejskich, ale i tu proporcje ulegają zachwianiu.
Zapewne z tego samego powodu takie oburzenie wzbudziła propozycja, by złapanym na gorącym uczynku pijanym kierowcom dożywotnio odbierać prawa jazdy, a jeśli delikwent zabił lub okaleczył kogoś - dodatkowo należy orzekać grzywnę wielkości ceny rynkowej samochodu i spieniężać go na rzecz pokrzywdzonych lub jego rodziny. Część społeczeństwa uznała, że kara byłaby zbyt dolegliwa, nieproporcjonalna do winy. Bo jak się komuś raz przydarzy prowadzić po wypiciu piwa, lampki wina, kieliszka wódki, to go tak na całe życie piętnować?
W minioną sobotę jechałam za polonezem, pokonującym podmiejską drogę klasycznym zygzakiem. Samochody z przeciwka uciekały przed ułanem szos na pobocza... Gdy ten wreszcie wyhamował na przydrożnych krzakach, ze środka wychynął kompletnie ululany pan, do którego za chwilę dołączyła równie zalkoholizowana małżonka. Na tylnym siedzeniu widać było dwie małe główki w kucykach i kokardach. Kierowcy jadący z przeciwka natychmiast wezwali drogówkę. Funkcjonariuszom za komentarz posłużyło jedno zdanie: „Gdybyśmy za każdego zatrzymanego pijanego kierowcę dostawali parę groszy, człowiek mógłby żyć z procentów”.
Burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani, który uczynił tę metropolię miastem względnie bezpiecznym, posłuchał swojego szefa policji i wprowadził „zero tolerancji” za najmniejszy nawet przejaw łamania prawa. Za wyrzucenie papierka na ulicę płaciło się np. 50 dolarów. Kto raz poniósł taką szkodę finansową, drugi raz dobrze poszuka kosza. Gdyby taką samą miarę zastosować w polskich realiach, mam przeczucie graniczące z pewnością, że bezpieczniejsze byłyby nasze ulice, osiedla, drogi i rodzina wracająca z jakiegoś wesela.
Pomóż w rozwoju naszego portalu