Z ks. inf. Januszem Bielańskim - kustoszem katedry Wawelskiej - rozmawia ks. Robert Nęcek
Ks. Robert Nęcek: - W jakich okolicznościach Ksiądz Infułat poznał ks. Wojtyłę?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. inf. Janusz Bielański: - Pierwsze spotkanie z nim miało miejsce w tzw. małym seminarium. Słyszało się już wtedy, że jest taki młody ksiądz, pobożny i niezwykle zdolny, który nazywa się Karol Wojtyła. Przez pewien czas był naszym ojcem duchownym. Przychodził w soboty i wygłaszał nam konferencje. Z tych konferencji zapamiętaliśmy jedynie sam tytuł - przykładowo: „Będę mówił o Opatrzności Bożej” lub „...o sprawiedliwości Bożej”. Coś więcej trudno było zrozumieć, mówił bowiem językiem wyjątkowo trudno przyswajalnym. Z drugiej jednak strony wiedzieliśmy, że ks. Wojtyła jest mądrą osobą, i ta jego mądrość niezwykle nam imponowała. Natomiast w seminarium prowadził wykłady z etyki społecznej. Przychodził 15 minut po zaplanowanym rozpoczęciu zajęć, prowadził 3 wykłady bez przerwy i 15 minut wcześniej wychodził. Mówił wtedy, że robi lectio brevis. Tymczasem żadnego „brevisu” nie było, gdyż przerwy nam przepadały i trzeba było odreagować. Muszę także podkreślić, że na egzaminie był bardzo surowy. Stawiał nie tylko notę, ale również dopisywał tzw. ocenę opisową - np. zdolny, ale skończony leń. Ocena opisowa dostarczana była rektorowi, który odczytywał ją alumnowi raz jeszcze, mówiąc, że ufa ks. Wojtyle, bo jest on mądrym człowiekiem i bardzo mu zależy na sprawach Kościoła. Takie spotkanie z rektorem po ocenie opisowej kończyło się pochwałą lub opuszczeniem seminarium.
- A jak było później, kiedy Ksiądz Infułat był już kapłanem? Jak wówczas wyglądały relacje z bp. Wojtyłą?
- 23 czerwca 1963 r. bp Wojtyła wyświęcał nas na kapłanów. Następnie wysłał mnie do Paszkówki k. Skawiny. Gdy posyłał mnie do Nowej Huty, powiedział: „Idź i pracuj, a jeśli ci będzie źle, to mi powiesz i będzie zmiana”. Tak samo mówił, gdy szedłem do Mydlnik budować kościół. „Jak będziesz miał trudności, przyjdź i powiedz mi, a ja ci pomogę”. Taka postawa biskupa mocno człowieka podbudowywała, gdyż on nie tłumaczył, tylko pomagał. Jego szczerość i otwartość były pociągające. Gdy kierował mnie do budowy kościoła, powiedział: „Zobacz, już trzech kapłanów mi odmówiło. Proszę cię, pójdź tam”. Jak można było odmówić? Za półtora roku przyszedłem do niego z prośbą, aby poświęcił kamień węgielny. On na to: „Dobrze, przyjadę w niedzielę po św. Stanisławie, po procesji”. Mówię do niego, że będzie zmęczony, a on odpowiada: „Oj Janusz, Janusz, na takiej parafii jak twoja po prostu wypoczywam”. Na zakończenie, po kolacji, wręczyłem mu jako podziękowanie kopertę. Wyszliśmy na zewnątrz, a on zauważył swoich studentów. „O, moi studenci!” - ucieszył się. Zapytał ich, dokąd idą. Odpowiedzieli mu, że do Skały Kmity. „Oj, to macie tu na herbatę” - i wręczył im kopertę otrzymaną ode mnie. Nawet nie popatrzył, ile w tej kopercie było. Gdybym wiedział, że to dla studentów, to dałbym o połowę mniej.
Reklama
- Czy po śmierci Jana Pawła I w środowisku krakowskim brano pod uwagę możliwość wyboru kard. Wojtyły na tron Piotrowy?
- Wybór ten był totalnym zaskoczeniem. Nikt nie mówił o Wojtyle, gdyż wszyscy, łącznie z Prymasem Wyszyńskim, uważali, iż papieżem będzie kolejny Włoch. Tylko Włoch mógł najlepiej znać Kościół i sytuację Kościoła w świecie. Natomiast pracujący wówczas w Rzymie, w watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary, ks. dr Słaboń uważał, że kolejnym papieżem powinien być Amerykanin, który wydźwignąłby Stolicę Apostolską z zapaści finansowej. Tymczasem okazało się, że następcą Jana Pawła I został kardynał z najbiedniejszego kraju - z Polski. Widzimy tutaj, że myśli ludzkie nie są myślami Boskimi.
- Jak Ksiądz Infułat zareagował na wieść z Rzymu o wyborze kard. Wojtyły na papieża?
- To był nieprawdopodobny entuzjazm. Byliśmy przekonani, że mamy do czynienia z wyjątkowo światłym i rozmodlonym człowiekiem. Jego adoracje Najświętszego Sakramentu trwały do 40 minut dziennie! Dziękowaliśmy Bogu za wybór papieża z polskiego rodu. Wiedzieliśmy, że przez ten wybór Polska zyska autorytet na arenie międzynarodowej.
- Ksiądz Infułat spotykał się z Ojcem Świętym wiele razy. Jaka scena z tych spotkań zapadła Księdzu głęboko w pamięci?
- Było to po słynnym pęknięciu serca dzwonu Zygmunta. Natychmiast odlaliśmy nowe serce. Następnie pojechaliśmy z kolegami do Rzymu. Wówczas Papież zapytał mnie: „Janusz, co słychać na Wawelu?”. Odpowiedziałem: „Ojcze Święty, jest wspaniale”. Na to Papież: „Serce dzwonu Zygmunta pękło, a on mi mówi, że jest wspaniale”, i głośno się roześmiał. Na pożegnanie pocałował mnie w czoło i przytulił. To był prawdziwy Ojciec, który nas kochał... Nigdy z nikogo nie kpił. Do każdego potrafił zagadać i z każdym pożartować. Zawsze podnosił na duchu i pocieszał. Był człowiekiem niesamowicie bezpośrednim. Już po pierwszym zdaniu miało się wrażenie, iż rozmawia się ze starszym kolegą. Chociaż, jak sprawa tego wymagała, to zwrócił uwagę, ale nigdy nie ubliżył. U niego granica między dobrem a złem była wyraźna i jasna. Muszę także podkreślić, że z każdym księdzem musiał się spotykać przynajmniej raz w roku. Gdy został metropolitą krakowskim, to niektórym kapłanom wysyłał zaproszenia do Kurii. Księża myśleli, że coś jest nie tak, a tymczasem kard. Wojtyła mówił: „Już rok się nie widzieliśmy. Jak można żyć bez biskupa. Usiądź, opowiedz, co u ciebie słychać, jak żyjesz, co cię gnębi”. Z takich spotkań kapłani wychodzili bardzo szczęśliwi i radośni. To był prawdziwy Ojciec.
- Jak Ksiądz Infułat przeżył śmierć Ojca Świętego, nazywanego już za życia Janem Pawłem Wielkim?
- Odczułem wielki ból. Miałem łzy w oczach. Jednak byłem przekonany, że natychmiast poszedł on do Domu Boga Ojca. Myślę, że teraz będzie nam jeszcze więcej pomagał, gdyż z perspektywy nieba ma się jeszcze większe możliwości. Janie Pawle Wielki, módl się za nami!
- Dziękuję za rozmowę.