Panie Janie! Ujął mnie Pana list do „Niedzieli” (nr 49 z 7 grudnia 2003 r.). To jeden z listów, który mnie poruszył i zmusił do zastanowienia. Jak Pan do tego doszedł, aby pozbyć się pamiątek, książek? Czy to były bolesne pamiątki, mało warte książki? Czy znalazł Pan „Perłę” wartą nabycia, ponad wszystko, czy to było ćwiczenie - przed tym, kiedy trzeba będzie oddać wszystko?
Jest w tym coś, co i ja teraz przeżywam. Biorę się i ja za wyrzucanie, ale słabo mi to idzie. Może bardziej szlachetnie i romantyczniej jest złożyć Bogu ofiarę całopalną, nawet z drogich sercu pamiątek. Są one wtedy - zaofiarowane - bezpieczne w Sercu Boga. To najlepszy sejf.
Miałam już takie chwile i pragnienie, że wyrzucę wszystko, zrobię miejsce, położę dywanik, postawię klęcznik... Ale Pan Bóg chyba tego nie chciał. Pokuta - to każdy brak radości i przyjmowanie tego ze zrozumieniem.
Każdy dzień przyjmuję z uwagą i staraniem, aby go przeżyć jak najlepiej, i pytam Go, co Jemu będzie się najbardziej podobało. To takie „dreptanie” za wolą Bożą, nieraz - mylenie się, boleści, trwogi przed Majestatem Bożym, strachy przed moją małością, że zostanę gdzieś w kącie, z tym wszystkim, i Dobry Bóg nie zauważy. Nie zauważy? - Przecież On jest wszędzie i zawsze obecny!
Trochę się tylko obawiam, że za mało wychodzę do ludzi (aby uniknąć przykrości?...). Sąsiadka też mówi, że „trzeba wychodzić do ludzi” - ale ja mam i tak mnóstwo spraw, w których uczestniczę w procesie życia rodzinnego, takiego, jakie ono jest. Nie uchylam się od nich, choć najczęściej zdają się przerastać moje siły. A jednak! Pan Bóg wszystko wyprowadza i wyprostowuje. I potem sama się dziwię z dobrego zakończenia, choć tak się bałam, że łzom nie będzie końca. Widocznie w danym czasie, w danym miejscu miałam być i odegrać swoją rolę. Tak miało być! Wszystko zgodnie z wolą Bożą, trzeba w to wierzyć.
Pozdrawiam Pana serdecznie! Czytelniczka „Niedzieli” -
Ewa, córka Jana
Pani Ewa pozwoliła mi wybrać formę przekazania tego listu Panu Janowi - przez Niedzielę lub indywidualnie. Uwzględniłam obie te drogi, uznałam bowiem ten list za zbyt ważny, by nie podzielić się nim z naszymi Przyjaciółmi.
Po śmierci kogoś bliskiego pozostaje po nim cały jego ziemski dobytek. Czasem bogaty, czasem doprawdy żałosny. Ten dobytek ziemski miał przede wszystkim znaczenie dla owej osoby (pomijając tu aspekt materialny). I mój Bliski, który tak niedawno odszedł, do końca coś porządkował. Oczywiście, nie udało mu się tego wykonać w całości, zostawił po sobie całe stosy różnych materiałów: opisanych, posegregowanych, poukładanych. Śmierć zabrała go w środku tych działań. W przeddzień pożegnał się z bliskimi, którzy go odwiedzili. Ostatniego dnia zdążył jeszcze zapłacić bieżący rachunek na poczcie, oddać złotówkę (tak, tak!) - panu z kiosku warzywnego i wieczorem zgasł...
Śmierć wyrywa nas spośród żyjących w sposób dla nas zupełnie nieoczekiwany, a jednak jakoś spodziewany.
Myślę, że zbyt mało o niej myślimy na co dzień. Jesteśmy z nią „nieoswojeni” i czasem zachowujemy się strasznie głupio, zupełnie jakbyśmy nie byli ludźmi wierzącymi. A człowiek wierzący wie, że życie nie kończy się tu, na ziemi. Przechodzimy do innego świata, w którym już nic nas nie będzie dręczyć, będziemy spokojni i szczęśliwi jak nigdy dotąd, jak nawet nie potrafimy sobie tego wyobrazić.
Pomyślmy o tym, gdy czasem usłyszymy o Apostolstwie Dobrej Śmierci. To ono daje siłę do godnego zachowania się w najważniejszym momencie naszego życia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu