Reklama

Dr Carlo Urbani

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z Giulianą Chiorrini - wdową po włoskim lekarzu Carlo Urbanim, odkrywcy wirusa SARS - rozmawia Włodzimierz Rędzioch

Na początku XX wieku ludność Europy, która tak bardzo ucierpiała w wyniku pierwszego światowego konfliktu, padła ofiarą następnej plagi - miliony ludzi zmarły z powodu grypy, która przeszła do historii jako "hiszpańska". Na początku tego stulecia nad ludzkością zawisło nowe zagrożenie - SARS (ostra niewydolność oddechowa). Wirus tej choroby został odkryty w Wietnamie przez włoskiego specjalistę od chorób zakaźnych, dr. Carlo Urbaniego, przedstawiciela Światowej Organizacji Zdrowia w południowo-wschodniej Azji. 26 stycznia 2003 r. Urbani udał się do szpitala w Hanoi, gdzie wezwano go, aby skonsultować przypadek amerykańskiego biznesmena. Pacjent był w bardzo ciężkim stanie, a żaden z miejscowych lekarzy nie potrafił postawić pewnej diagnozy. Dr Urbani postanowił osobiście zająć się chorym i wysłać próbki jego krwi do kilku laboratoriów w różnych częściach świata. Dzięki jego alarmowi udało się względnie szybko wykryć wirus choroby, która wkrótce miała spowodować groźną epidemię. Niestety, odkrywca wirusa sam padł jego ofiarą: 11 marca, gdy leciał samolotem do Bangkoku, odczuł pierwsze objawy choroby, a 29 marca konał w izolatce miejscowego szpitala. Tak w wieku 47 lat zmarł lekarz, który całe życie zawodowe i osobiste poświęcił służbie innym - najbiedniejszym i najbardziej potrzebującym.
Warto opowiedzieć historię życia tego człowieka, który - nie tylko dla lekarzy - powinien stać się przykładem altruizmu i ducha służby. W tym celu udałem się do Castelplanio, włoskiego miasteczka, które znajduje się w regionie Marche, niedaleko Ankony. Leży ono na jednym z pokrytych winnicami wzgórz wznoszących się nad rzeką Esino - produkuje się tu znane wino verdicchio. W Castelplanio mieszkał dr Urbani, a dziś mieszka tam wdowa po nim - Giuliana Chiorrini wraz z trójką dzieci: Tommaso (16 lat), Lucą (8 lat) i Maddaleną (3 lata).

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Włodzimierz Rędzioch: - Jak zrodziło się u Carlo Urbaniego pragnienie pomagania ubogim?

Giuliana Chiorrini: - Carlo od najmłodszych lat bliski był ubogim i dlatego zaangażował się w pracę w wolontariacie. Zawsze marzył o tym, by leczyć ludzi, którzy nie mają na to środków. Dlatego - jeszcze w czasie studiów - zaczął wyjeżdżać do Afryki z plecakiem pełnym lekarstw. Był w Mali, Nigrze i Beninie. Pracował też w tzw. obozach solidarności, organizowanych w krajach Trzeciego Świata przez misjonarzy ksawerianów i Akcję Katolicką. Z misjonarzami był zawsze w kontakcie, a jako lekarz pisał też artykuły do czasopisma misyjnego Missioni Consolata. Nawet gdy pracował w szpitalu we Włoszech (w Maceracie), zawsze zastanawiał się, jak pomagać ubogim. Jego marzenia skonkretyzowały się, gdy zaczął działać w organizacji "Lekarze bez Granic" (Médecins sans Frontiéres). Został przewodniczącym włoskiej sekcji tej organizacji i uczestniczył w 1999 r. w Oslo w uroczystości wręczenia "Lekarzom bez Granic" Pokojowej Nagrody Nobla.

- W 2000 r. Pani mąż został mianowany przedstawicielem Światowej Organizacji Zdrowia w południowo-wschodniej Azji...

- Do Wietnamu wyjechaliśmy całą rodziną, ale nie było to łatwe. Ja przez 35 lat mieszkałam w tym samym mieście i prowadziłam ustabilizowane życie matki trojga dzieci. Pracowałam także zawodowo, a praca dostarczała mi osobistej satysfakcji. Stwierdziłam jednak, że również w nowych warunkach będę mogła pomagać. Chłopcy natomiast traktowali naszą przeprowadzkę jak wielką przygodę.

- W latach 1996-97 mieszkaliście już za granicą, w Kambodży, gdyż mąż pracował w tym kraju...

- To prawda, lecz tym razem sprawa była bardziej skomplikowana. Ja dopiero co urodziłam córeczkę, Maddalenę, i wyjazd z trójką dzieci do kraju, który tak bardzo różni się od naszego, nastręczał wiele problemów. Widząc jednak, jak bardzo mój mąż cieszył się tym wyjazdem, stwierdziłam, że warto pokonać wszelkie trudności, by być w Wietnamie z całą rodziną.
Chłopcy dość szybko zaaklimatyzowali się w szkole, a ja, pokonawszy początkowe problemy, zaczęłam dostrzegać pozytywne strony nowej sytuacji. Wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi.

- Jak było zorganizowane Wasze życie w Wietnamie?

- W Wietnamie Carlo pracował głównie w terenie, na wsiach. Ja zostawałam z dziećmi w Hanoi, ale zawsze wiedziałam, gdzie jest mój mąż i co robi. Carlo potrafił zainteresować synów tym wszystkim, co go pasjonowało, miał dar opowiadania w sposób poetycki zarówno o problemach, jak i o pięknie świata. Był również bardzo szczodry - wyjeżdżał w teren z pełnym portfelem, a wracał bez pieniędzy. U nas w domu pracowały zawsze dwie lub trzy dziewczyny. Mnie do pomocy wystarczyłaby jedna, lecz w ten sposób Carlo chciał pomagać finansowo młodym kobietom. W pewnym momencie ja również zdałam sobie sprawę, że mogę się przydać, czyniąc nawet bardzo skromne gesty, które uszczęśliwiały Wietnamczyków.

- Kiedy dowiedziała się Pani, że mąż odkrył nowy wirus?

- Mąż powtarzał mi, że bada chorobę, której bardzo się obawia i że jest szczególnie zaangażowany w tę pracę. Pewnego dnia powiedział - pamiętam to jak dziś - że choroba, którą się zajmował, może stanowić wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkości. Porównywał ją do grypy "hiszpańskiej", która spowodowała wiele ofiar na początku zeszłego stulecia. Natomiast nie mówił mi nic o odkryciu nowego wirusa.

- Czy Pani mąż zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, gdy zachorował?

- Carlo od samego początku wiedział, jak groźna była jego choroba. Próbował dodawać mi odwagi, lecz sam nie miał złudzeń, bo w szpitalach widział wiele osób, które na nią umierały.

- Jak Carlo Urbani znosił cierpienia swej śmiertelnej choroby? Zdaję sobie sprawę, że pytam o sprawy bardzo osobiste, lecz pozwala to lepiej zrozumieć, jakim człowiekiem był Pani mąż.

- Przez długi okres cierpienia dręczyła go myśł, że nie zobaczy już więcej naszych dzieci. Zawsze chciał mieć sobie ich zdjęcia, a gdy na nie patrzył, łzy cisnęły mu się do oczu. Gdy nie mógł już mówić, gestami próbował wyrażać swą miłość do nas. Najprawdopodobniej wiedział, że musi niedługo umrzeć i zostawić rodzinę, lecz pełen wiary pogodził się ze swym losem. Przyjął sakramenty i z chrześcijańską pogodą oddał się w ręce Opatrzności.

- Jaką rolę w życiu Carlo Urbaniego miała wiara?

- Wiara odgrywała zasadniczą rolę w życiu mojego męża. To wszystko, co robił, wzbogacało duchowo ludzi, którzy się z nim stykali. A poza tym był człowiekiem bardzo wrażliwym na piękno stworzenia (by podziwiać naturę, latał na lotni).

- Życie każdego człowieka jest jakimś znakiem. Jakie przesłanie wypływa z życia dr. Carla Urbaniego?

- Uważam, że Carlo zostawił ludziom wiele przesłań. Przede wszystkim przykład jego życia uczy, że należy zawsze wierzyć we własne siły i nie zrażać się trudnościami, że warto za wszelką cenę realizować wielkie marzenia, że zawód powinen być pasją człowieka, że trzeba starać się dobrze wykonywać pracę, bez względu na to, ile się zarabia, i że warto poświęcić życie dla ideałów.

- Podczas tegorocznej Drogi Krzyżowej w Koloseum niosła Pani krzyż. Jak zareagowała Pani na wiadomość, że Ojcieć Święty zaprosił Pani rodzinę do uczestniczenia w tej szczególnej liturgii Wielkiego Piątku?

- Jestem osobą wierzącą i gdy dowiedziałam się, że mam nieść krzyż podczas Drogi Krzyżowej, byłam głęboko wzruszona, ale także szczęśliwa. Liturgia w Koloseum to chwile bardzo głębokie duchowo. Wzruszająca była także sugestywna atmosfera tego wieczoru.

- Dziękuję za rozmowę.

2003-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Czy 3 maja obowiązuje nas udział we Mszy św.?

[ TEMATY ]

post

3 Maja

Karol Porwich/Niedziela

Udział we Mszy św. obowiązuje katolika w każdą niedzielę oraz w tzw. święta nakazane.

W uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, 3 maja, choć wskazany jest udział we Mszy św., nie jest obowiązkowy, gdyż nie jest to tzw. święto nakazane.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo: moja Matka Jasnogórska tak mnie uzdrowiła

2024-05-02 20:40

[ TEMATY ]

świadectwo

uzdrowienie

Karol Porwich/Niedziela

To Ona, moja Matka Jasnogórska, tak mnie uzdrowiła. Jestem Jej niewolnikiem, zdaję się zupełnie na Jej wolę i decyzję.

Przeszłość pana Edwarda z Olkusza pełna jest ran, blizn i zrostów, podobnie też wygląda jego ciało. Podczas wojny walczył w partyzantce, był w Armii Krajowej. Złapany przez gestapo doświadczył ciężkich tortur. Uraz głowy, uszkodzenie tętnicy podstawy czaszki to pamiątki po spotkaniu z Niemcami. Bili, ale nie zabili. Ubowcy to dopiero potrafili bić! To po ubeckich katorgach zostały mu kolejne pamiątki, jak torbiel na nerce, zrosty i guzy na całym ciele po biciu i kopaniu. Nie, tego wspominać nie będzie. Już nie boli, już im to wszystko wybaczył.

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 4.): Oddaj długopis

2024-05-03 20:00

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat. prasowy

Czy w oczach Maryi istnieją lepsze i gorsze życiorysy? Dlaczego warto Ją zaprosić we własny rodowód? I do jakiej właściwie rodziny Maryja wprowadza Jezusa? Zapraszamy na czwarty odcinek „Podcastu umajonego” ks. Tomasza Podlewskiego o tym, że przy Maryi każda historia może zakończyć się świętością.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję