Mimo kompromitująco niskich notowań w sondażach, rząd Millera uzyskał w Sejmie stosowną większość dla wotum zaufania, co rodzi pytanie: kogo właściwie reprezentuje ta większość parlamentarna?
Społeczeństwo - czy może tylko interesy partyjne lub wręcz grupowe?
Tuż po wygranym referendum Miller wycofał się z uzgodnionego tuż przed referendum z prezydentem Kwaśniewskim ustalenia o wcześniejszych wyborach parlamentarnych. Nacisk
Kwaśniewskiego na wyegzekwowanie tego ustalenia był zresztą tak słaby, że odnieść można wrażenie, iż prezydent Kwaśniewski z ulgą przyjął złamanie tych ustaleń przez Millera, którego
rząd ma teraz zagwarantowaną władzę do końca kadencji, jeszcze całe dwa lata. Decydujące dla przetrwania rządu było, oczywiście, nie wygrane wotum zaufania, ale wygrane referendum, w którym
SLD i UP znalazły silne poparcie w PO i PiS.
Wobec kontynuacji rządów postkomunistycznych istotne zatem staje się pytanie, czego oczekiwać można od polityki rządowej przez najbliższe dwa lata?
Przypomnijmy, że na początku lat 90. interwencja państwa w życie gospodarcze ograniczała się do trzech dziedzin, w których obowiązywały koncesje i licencje,
udzielane przez administrację: była to produkcja i handel alkoholem, bronią i materiałami paliwowo-energetycznymi. Obecnie licencje i koncesje obowiązują w... 202 obszarach
gospodarczych! Można prognozować, że w tym też kierunku iść będą poczynania rządu: w kierunku jeszcze większej reglamentacji gospodarki rynkowej.
Wskazują na to częste zmiany na stanowisku ministra finansów (już trzeci minister w kadencji rządu Millera), przy czym każdy z tych ministrów dokładał swą cegiełkę, aby zwiększyć
obciążenia podatkowe obywateli. Najwidoczniej rząd Millera, nie mając ani woli politycznej, ani dobrego pomysłu na ożywienie polskiej gospodarki, brnie w to tylko, co potrafi: w coraz
większy fiskalizm i coraz dotkliwsze przerzucanie na obywateli kosztów lewicowego partyjniactwa, nieudolności, korupcji i prywaty. Zapowiedzią jeszcze większego centralnego, ręcznego
sterowania gospodarką może być właśnie wzmocnienie i tak już potężnego Ministerstwa Gospodarki. Tego rodzaju centralne sterowanie doskonale zresztą wpisuje się w akces Polski do
UE, charakteryzującej się przecież drobiazgową regulacją gospodarki.
Jednocześnie rząd Millera ma pełną świadomość, że tzw. pomoc unijna w niczym nie polepszy kondycji gospodarczej Polski ani tym bardziej - pracowników najemnych, ani drobnych i średnich
przedsiębiorców. Przeciwnie, zdaniem wielu poważnych komentatorów ekonomicznych - akces do UE niesie Polsce wzrost podatków, drożyzny i bezrobocia. W tej sytuacji rząd Millera najwyraźniej
przymierza się do pozoracji "ożywienia gospodarczego" przez zwiększenie podaży inflacyjnego pieniądza. Zapowiedzią tego rodzaju fałszywego manewru były już próby włączenia do budżetu tzw. rezerwy
rewaluacyjnej Narodowego Banku Polskiego (w wysokości ok. 9 miliardów złotych) - co do której prezes NBP twierdzi, że jest to rezerwa wyłącznie "księgowa", czyli nierzeczywista. Włączenie tej pseudorezerwy
do budżetu oznaczałoby po prostu dodrukowanie 9 miliardów złotych pustego, inflacyjnego pieniądza. Każda inflacja, według określenia laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii - prof. Miltona
Friedmana, przypomina "upojenie alkoholowe": "najpierw euforia, potem ciężki kac". Dodajmy, że inflacja najboleśniej uderza w najbiedniejszych, pozbawiając ich skromne zasoby finansowe dotychczasowej
siły nabywczej. Inflacja - to przede wszystkim okradanie biednych przez pazerny aparat biurokratyczny.
Niestety, wszystko wskazuje właśnie na to, że taki "program dotrwania" do końca kadencji przyjął rząd Millera, rządząca koalicja SLD-UP, przy aprobacie prezydenta Kwaśniewskiego i jego
politycznego środowiska.
Pomóż w rozwoju naszego portalu