Byłem tu dwa lata temu - w maju. Już wtedy stan tego zakładu był rozpaczliwy: resztki cennych urządzeń, wybite okna, stosy śmieci i walające się wśród nich dokumenty fabryki. Ale jeszcze nienaruszona
pozostała kotłownia, a ponad potężnymi cielskami elewatorów w długiej hali zachowały się taśmociągi, którymi podawano zboże...
Dziś kotłownia jest jedną wielką ruiną, taśmociągów już nie ma, w ścianach młyna powybijano wielkie otwory, by rozmontowane części łatwiej było zrzucić z 13. piętra na ziemię. Nawet zdezelowana
lokomotywka manewrowa zniknęła ze swej wiaty, ukradziono także część szyn kolejowych. W kaszarni nie pozostało już prawie nic, a schody tak tam zniszczone, że strach wchodzić.
- To był jedyny zakład przemysłowy w Kozłowie. Dawał pracę ponad 300 ludziom. Należał do najlepszych w Polsce państwowych zakładów zbożowych (PZZ). Miał nowoczesne maszyny importowane ze Szwajcarii
i Niemiec. Kaszarnia dostarczała na dobę 75 ton kaszy, młyn - 300 ton mąki. Pracowaliśmy na 3 zmiany. Po żniwach, kiedy nadchodził szczyt skupu zboża, ruch był tu ogromny. W elewatorach mieściło
się 35 tys. ton zboża...
Rozmawiałem z wieloletnimi pracownikami PZZ Kozłów (na ich prośbę nie podaję nazwisk). Twierdzili, że mimo zadłużeń można było zakład uratować: chciała go przejąć pod swój zarząd Lucyna Jędrzejczyk
z Krakowa, prezes spółki, która z powodzeniem prowadzi młyn dawnego PZZ w Krakowie. Aliści:
- ...władze w Warszawie nie zgodziły się na to. Przyszedł do Kozłowa Piotr Gajda, syn byłego posła SLD - Jerzego. Kupił zakład za kredyt z BGŻ, pod zastaw maszyn młyna. Zaczął od tego,
że zorganizował dla załogi wielki piknik. Były kiełbaski, piwo, muzyka. "Macie długi? To dla mnie pestka!" - mówił. My się cieszyli, bo każdy bał się, co z nami będzie. Potem się okazało, że ten
piknik to był za pieniądze z naszego funduszu socjalnego... Nawet na mydło i ręczniki dla nas już nie starczało. A Gajda nie płacił podatków gminie, nie płacił za energię. Od
1998 r. przestał płacić pensje. Aż wreszcie 22 września 1999 r. zakład stanął: elektrownia odcięła prąd. I to był koniec. Gajda załatwił sobie tylko jedno: wynajął dach młyna Centertelowi
(to ci od telefonii komórkowej), który ustawił tam swoje anteny i do dziś mu słono płaci co miesiąc. Gajda wywiózł najcenniejsze urządzenia, resztę pozostawił na pastwę losu. We własnym zakresie
próbowaliśmy zorganizować ochronę zakładu, ale jak upilnować taki teren? Pisaliśmy do policji, do sądów - nic nie pomogło. I tak od lat oglądamy codziennie, jak nasz zakład ginie. Nasze dzieci pytają:
dlaczego nic nie robicie?!
Cóż mogą zrobić? Pisali do ministerstwa, procesowali się o należne pieniądze. Duże pieniądze. Mają korzystne dla siebie wyroki sądów. Ale Gajda zniknął. Nikomu nic nie zapłacił. I żadnej
kary nie poniósł. W dodatku młyn w Kozłowie nadal pozostaje jego własnością, a podobno w jakimś procencie jest również nadal własnością Skarbu Państwa... Aż się prosiło, by ogłosić
w swoim czasie upadłość przedsiębiorstwa, a wtedy może by się znalazł jakiś kupiec, jeszcze było co ratować. Ale upadłości nie ogłoszono, to by było Gajdzie nie na rękę...
Dziś na polach obok stacji Kozłów straszy upiór wielkiego zakładu, świadectwo nieprawdopodobnego marnotrawstwa, które przynosi hańbę rządom III Rzeczypospolitej.
- To już jest historia - mówi pan Z., młynarz. - Komuś bardzo zależało na zniszczeniu tego zakładu. No i udało mu się.
W jednej z pustych, pełnych odpadków hal znalazłem torebkę po mące wrocławskiej z Kozłowa, zwanej Prawdziwą, z podobizną Tadeusza Drozdy, ulubieńca Piotra Gajdy. Znany satyryk reklamował
przebojowy towar młyna pod nowym zarządem. Jeżeli ta akcja mu się opłaciła, to na pewno nie pracownikom. Pozostali na lodzie, bez pracy, bez pieniędzy. Oszukani, jak wielu innych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu