Jesteśmy świadkami poważnej walki politycznej między rządem
L. Millera a prawie ostatnią w naszym kraju instytucją,
która nie podlega jeszcze SLD, tj. Narodowym Bankiem Polskim i Radą
Polityki Pieniężnej. Czego byśmy złego nie powiedzieli przeciw L.
Balcerowiczowi, który prezesuje obydwu instytucjom (a byłoby mu wiele
do zarzucenia), próbuje on ocalić stabilną złotówkę przed partyjną
ingerencją L. Millera, uważającego, że złoty jest przewartościowany,
zbyt mocny i należy wprowadzić regulowany jego kurs. Jeszcze niedawno
premier domagał się od RPP ciągłego obniżania stóp procentowych,
obecnie zaczyna grozić wykreśleniem RPP z Konstytucji, jeśli te nowe
żądania nie zostaną spełnione. Sejm podjął już debatę na ten temat
i gdyby doszło do poszerzenia Rady o ludzi z kręgów SLD, kurs złotego
będzie zapewne ustalał sam premier. Odbyłoby się to znowu kosztem
społeczeństwa, bo już sam wzrost cen paliw pociągnąłby dalsze podwyżki.
Innym elementem programu wprowadzania normalności przez
SLD jest zamiar zniesienia tzw. ustawy kominowej, aby do opinii społecznej
nie dochodziły tak bulwersujące informacje, jak niebotyczne zarobki
w zarządzie telewizji publicznej. Przypomnę, że prezes i kilku jego
zastępców zarobiło w ciągu roku wiele milionów zł. Nie wspomnę, jak
trudno było w poprzedniej kadencji uchwalić ustawę ograniczającą
zarobki prezesów spółek skarbu państwa do wysokości równej sześciokrotnej
średniej płacy w sektorze przedsiębiorstw. Najbardziej za ustawą
gardłowało wówczas SLD. Dzisiaj ta sama partia, w sytuacji kiedy
ustawa już jakoś funkcjonuje, zapowiada jej zniesienie. Rzekomo z
tego powodu, że jest w sprytny sposób obchodzona. Zdaniem SLD, lepiej
zmienić ustawę, niż oddać pod sąd spryciarzy. Cóż, przynajmniej wiadomo,
na czym polega w tym przypadku przywracanie normalności.
Udział w tym sojuszniczym planie bierze, oczywiście,
współrządzący PSL, otrzymując za trwanie w koalicji niebagatelne
sumy pieniędzy. Kiedy bowiem inne banki prywatne osiągają ogromne
zyski, kierowany przez ludowców Bank Gospodarki Żywnościowej ponosi
straty. Aby nie upadł, otrzymał gigantyczne wsparcie ze strony skarbu
państwa: półtora miliarda zł w formie akcji Telekomunikacji Polskiej
SA oraz Orbisu. BGŻ, uważany za finansową twierdzę ludowców, jest
bankiem prywatnym i choć wsparcie nie pochodzi bezpośrednio z pieniędzy
budżetowych, to jednak jest pomocą z majątku państwowego, czego zakazuje
ustawa. Widocznie ustawy są dla innych, nie dla koalicjantów. To
także dawna PZPR-owska normalność.
Wśród przykładów przywracania normalności jest rozwalenie
służb specjalnych przez wprowadzanie do nich dawnych esbeków, upolitycznienie
służby cywilnej przez obsadzanie wysokich urzędów poza konkursem,
podporządkowanie sobie mediów publicznych, likwidacja w ramach oszczędności
jednych instytucji centralnych, aby powołać inne, ale już z własnym
kierownictwem itd. Tylko czekać, aż SLD powoła europejską Najwyższą
Izbę Kontroli w Brukseli, podporządkowując jej tę w Warszawie. Oczywiście,
już z prezesem z własnego nadania. Jedyne, czego ostatnio nie udało
się zepsuć L. Millerowi, to ustawy o bezpośrednich wyborach wójtów,
burmistrzów i prezydentów miast. Będą dwie tury wyborów bezpośrednich,
tak jak w przypadku wyboru prezydenta RP (o ile Senat nie wniesie
poprawek).
Na szczęście, innego rodzaju przywracanie normalności
trwa na zachodzie Europy. Przypomnę, że w kolejnym kraju europejskim
przegrali socjaldemokraci, co rokuje szansę na zmianę kursu politycznego
w Europie. Można się cieszyć, że już w Portugalii, Hiszpanii, Włoszech,
Austrii, Danii, Francji, a ostatnio w Holandii socjaldemokraci przepadli
z kretesem. Ponadto w Irlandii wybory umocniły konserwatystów, a
w Niemczech we wrześniowych wyborach szykuje się wielka klapa G.
Schroedera. Przyczyni się do jego przegranej nie tylko wzrost bezrobocia,
ale drożyzna związana z wprowadzeniem euro. Ponad połowa Niemców
chciałaby powrotu marki, o czym pisze dziennik Frankfurter Allgemeine
Zeitung z 18-19 maja br. Za euro opowiada się już tylko 30 proc.
Niemców (za wprowadzeniem euro było 70 proc. społeczeństwa). Podobnie
też po siedmiu latach członkostwa w Unii Europejskiej rozczarowani
i coraz bardziej sceptyczni są Austriacy. Nie spełniły się obietnice
o korzyściach finansowych, Austria wpłaca do Unii więcej, niż otrzymuje.
Ponadto Austriacy obawiają się, że poszerzenie Unii pozbawi ich nawet
obecnych subwencji. To, co budzi poważne zastrzeżenia obywateli Austrii,
to kompetencje Komisji Europejskiej, czyli decydowanie w Brukseli
o tym, jakich subwencji potrzebuje np. północ Szwecji czy południe
Portugalii, a jakich Austria.
Wracając jednak do tematu przywracania normalności na
Zachodzie: tam gdzie jeszcze rządzą socjaldemokraci, trwa na całego
przywracanie normalności w stylu SLD. Tylko tymi słowami można skwitować
uchwalenie w Belgii ustawy o eutanazji. A trzeba dodać, że Belgia
będzie pierwszym krajem o rodowodzie katolickim, w którym obecnie
ustawowo nazywa się samobójstwo godną śmiercią. Jest to owoc pokrętnego
wmawiania społeczeństwu, że ustawa o eutanazji zwiększa możliwość
decydowania przez każdego o swoim losie. Nawet katolicki król Albert
II nie wyraził żadnych zastrzeżeń wobec ustawy. Przypomnę, że kiedy
w 1990 r. Belgia wprowadzała ustawę o aborcji, jego brat, król Baudouin
na 36 godzin abdykował, aby nie musieć podpisywać tej ustawy (tę
abdykację parlament nazwał czasową moralną niezdolnością do pełnienia
urzędu króla; to także rodzaj ichniej normalności).
Ponieważ przeciwni uchwaleniu ustawy o eutanazji byli
chrześcijańscy demokraci, pikanterii nadaje fakt, że współrządząca
w Belgii od 10 lat partia socjal-chrześcijańska zmienia nazwę, zastępując
przymiotnik "chrześcijańska" określeniem "humanistyczna". Jakkolwiek
by się nie tłumaczyli z tej zmiany, zapewne sami doszli do wniosku,
że nie zasługują na nazwę chrześcijan. Generalnie więc, tam gdzie
rządzą socjaldemokraci, przywracanie normalności postępuje w szybkim
tempie. Ciekawi mnie, do czego jeszcze jest zdolna ta brukselska
i nasza socjaldemokracja?
Pomóż w rozwoju naszego portalu