Błękitne niebo zachodziło od północy ciemnymi chmurami. Słońce
stojące wysoko nad wieżą jasnogórską grzało jeszcze mocno, ale podmuchy
chłodnego wiatru dochodziły coraz częściej do stojących na przystanku
ludzi. Nawet wygrzewający się na parkingu kot wstał lekko zdziwiony,
wygiął grzbiet, ziewnął szeroko i przeszedł dokładnie po wymalowanych
na jezdni pasach na drugą stronę ulicy, gdzie znowu począł się wygrzewać
w świetle dogasających promieni słonecznych.
- Jaki dziwny spokój dookoła - powiedziała kobieta w
średnim wieku. - Gdyby nie te chmury od północy, byłoby całkiem ładnie.
- Ładnie jest. I to słońce nad Jasną Górą - dodał chłopak
w dżinsach i słuchawkach walkmana na uszach. - Aż wierzyć się nie
chce, że w Ameryce taka wielka tragedia.
- To jeszcze nic - odezwał się starszy pan. - Ja pamiętam
kryzys kubański, jak Chruszczow wysłał rakiety atomowe na Kubę. Aleśmy
się wszyscy wtedy strachu najedli. Zabierałem się już do budowania
schronu przeciwatomowego w ogrodzie koło domu. Ale na szczęście Kennedy
postawił na swoim i wojny nie było, chociaż wisiała w powietrzu.
Szkoda nawet, że to się tak szybko skończyło. Jak bym schron wybudował,
miałbym dzisiaj piwnicę na ziemniaki.
- To ciekawe - wtrącił się mężczyzna po czterdziestce.
- Kryzysu kubańskiego nie pamiętam, choć jako dziecko oglądałem już
w telewizji śmierć Kennedy´ego. Kuba była chyba w 1962 r., a Kennedy´ego
zamordowano rok później. Pamiętam, jak przez ekran starego telewizora
marki Szmaragd przemykał samochód z postrzelonym prezydentem. Wtedy
nie miałem pojęcia, jakie to ważne. Miałem sześć lat.
- Straszny jest ten świat, trochę też dziwny i trochę
śmieszny - do rozmowy wtrąciła się starsza pani. - Wszyscy się rozczulają
nad tragedią w Nowym Jorku, gdzie zginęło kilka tysięcy ludzi, albo
w Dallas, gdzie zginęła jedna, ale za to ważna. A przecież w Rosji
w ciągu roku zabija się kilka milionów nienarodzonych. Co roku znika
tam miasto wielkości Kijowa i nikt jakoś z tego powodu szat nie rozdziera.
Czytałam, że w Ameryce dokonuje się w ciągu roku dwieście tysięcy
aborcji i też nikt nad tymi dziećmi łzy nie uroni. A przecież to
też zbrodnia, i to o tyle straszniejsza, że dokonana przez rodziców
na ich własnych dzieciach.
- Nie rozumiem, co ma jedno do drugiego - zdziwiła się
dziewczyna.
- Strzępi się język o pokoju na świecie, ale skąd on
ma się wziąć, skoro człowiek nawet w łonie matki nie może się czuć
bezpiecznie. Jeśli tam czyha zbrodnia, to co dopiero w jakimś wieżowcu?
Nawet jeśli to jest najwyższy budynek w największym mieście najbogatszego
kraju świata.
- Pani jest jakaś nawiedzona - włączył się mężczyzna,
który pamiętał śmierć prezydenta Kennedy´ego. - Mówi pani o rzeczach
bez związku.
- Tak się panu tylko wydaje - odparła starsza pani. -
Zło przykryte czapką w jednym miejscu, wyjdzie w drugim, i to tam,
gdzie się go najmniej spodziewają. Tak to już jest ze złem. Zadziwia
mnie tylko to, że jedne jego przejawy są dostrzegane, bo zawaliły
się dwa wielkie budynki, a inne, które mają miejsce w sterylnych
szpitalach, są całkowicie przemilczane. Jeśli na świecie ma miejsce
jakiś postęp, to jest to z pewnością postęp hipokryzji.
- Ależ zamach na Światowe Centrum Handlu i Pentagon to
było ludobójstwo - ludzie na przystanku przekonywali starszą panią.
- Nie muszą mnie państwo przekonywać, sama o tym wiem
- odpowiedziała spokojnie kobieta. - Tylko dlaczego o ludobójstwie
dokonywanym na nienarodzonych jest tak cicho? Jakoś żadna telewizja
w tym przypadku programu nie przerywa, do walki ze złem nie nawołuje,
o końcu świata albo przynajmniej epoki nie przekonuje. Czy te życia
są mniej warte?
- Niezły z pani demagog - skomentował mężczyzna w średnim
wieku. - Terroryzm i aborcję traktuje pani jak jedno i to samo.
- Bo to jest to samo, proszę pana - odparła kobieta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu