Ojciec budził się codziennie o godzinie 4.00 i przez godzinę
się modlił, leżąc jeszcze w łóżku. Modlił się do Matki Bożej. To
była jego pierwsza, poranna modlitwa. "Chodził" po sanktuariach Matki
Bożej i wszędzie z Nią rozmawiał. Sam to opowiadał. Najpierw "szedł"
na Jasną Górę, do tej swojej "Jednej, Jedynej, Najukochańszej". Oddawał
Jej cały swój dzień, siebie samego, swoje posłannictwo i Kościół
w Polsce. Błagał Ją o wolność Kościoła na naszej ziemi, o uratowanie
wiary Polaków, o uratowanie Polski od wszystkich najstraszliwszych
zagrożeń moralnych. Potem "szedł" do Ostrej Bramy i tu żebrał u Matki
Miłosierdzia o cud nad krajami zabranymi przez Rosję, o oddech dla
ludzi udręczonych z powodu swojej wiary w Chrystusa. Wołał do Niej: "
Matko! Przecież Ty jesteś od chwały Twojego Syna na ziemi! Ty jesteś
odpowiedzialna za Królestwo Jezusa na świecie. Ty jesteś od Niego
i dla Niego: jak możesz patrzeć na to, co dzieje się w kraju sowieckim
i w krajach zabranych przez ZSRR, z Królestwem Twego Jezusa? Matko!
Gdzie jest Twoje Serce?! Przecież Ty masz serce najczulszej z Matek.
Patrz, co się dzieje z Twoimi dziećmi, ratuj je! Matko! Już tyle
lat codziennie żebrzę u Ciebie o łaskę dla narodów uciemiężonych
z powodu wiary w Twojego Syna. Matko! Nie odmów, zwróć się ku nim,
uratuj ich".
"Chodził" potem po wielu sanktuariach maryjnych w Polsce,
jak Piekary, Kalwaria Zebrzydowska i inne, a wreszcie "szedł" do
La Salette, Lourdes i Fatimy i wołał o ratunek dla świata.
O godzinie 5.00 Ojciec wstawał. Mówił brewiarz w swoim
pokoju, a potem siadał do biurka i pracował prawie do Mszy św. "Nigdy
- mówił - nie uda mi się zrobić tyle przy biurku, ile w tych godzinach
porannych mojej pracy". Powstawały wtedy różne memoriały do rządu
i listy pasterskie, a także najpoważniejsze akty kościelne. W tym
czasie autoryzował teksty swoich kazań, pisał "Pro memoria", czyli
dziennik, jeśli nie zdążył go napisać poprzedniego dnia wieczorem.
Od godziny 7.20 modlił się na klęczniku i przygotowywał do Mszy św.
O godzinie 7.30 - codzienna Msza św. Ojciec odprawiał
ją z nadzwyczajnym skupieniem i namaszczeniem, z ogromną starannością
i uwagą. Sprawował Najświętszą Ofiarę "po rzymsku" - nic do słów
liturgii nie dodając, jak czyni to wielu kapłanów. To było naprawdę "
ordo Missae". Wprowadzał do Mszy św. kilkoma zdaniami, ale tak trafnymi,
że człowiek już był zatopiony w misterium Mszy św. i w tajemnicy
dnia. Sam rozdawał Komunię św. wszystkim obecnym w kaplicy. Msza
św. bardzo wyczerpywała Ojca, tak się w nią całkowicie angażował.
To było naprawdę sprawowanie Ofiary Chrystusa i włączanie się swoją
ofiarą - tym olbrzymim brzemieniem całego Kościoła w Polsce i męką
osobistą - w Ofiarę Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Po Mszy św. i długiej modlitwie na klęczniku Ojciec przyjmował
i załatwiał sprawy ze swoimi gośćmi na holu przed kaplicą, a nieraz
w gabinecie. Niektórych zabierał na śniadanie, zaplanowane na godzinę
8.30. Zdarzało się jednak, że to załatwianie spraw bardzo się przedłużało.
Wtedy śniadanie było opóźnione. Nieraz Ojciec po śniadaniu wychodził
na kilkanaście minut do swego ulubionego ogrodu, aby się nacieszyć
słońcem i zielenią. Znał prawie każde drzewo i każdy kwiat.
Od godziny 10.00 do 13.30 były audiencje. Kapłanów i
siostry zakonne Ojciec przyjmował w gabinecie, ludzi świeckich -
w salonie na dole. Ileż razy te audiencje przedłużały się tak, że
trzeba było czekać z obiadem, który normalnie był o godzinie 13.30.
Prawie codziennie ktoś z gości był na obiedzie. Wszystkie posiłki
spożywaliśmy z Ojcem wspólnie, tzn. księża prałaci pracujący w Sekretariacie
Prymasa i my z Instytutu. Te posiłki to było coś cudownego; atmosfera
rodzinna, odprężająca, nie wolno było mówić o sprawach urzędowych.
Ojciec opowiadał, wspominał, zabawiał wszystkich, mimo swego utrudzenia.
Nieraz nawet usługiwał, nakładał na talerze. Sam jadł niby normalnie,
ale zauważało się, że zachowuje swoistą ascezę. Nigdy nie ganił potraw
ani specjalnie nie zachwalał, z wyjątkiem placków kartoflanych. To
była ulubiona potrawa Ojca, z czym wcale się nie krył. I jadł te
placki naprawdę serdecznie.
Po obiedzie - jeszcze w latach sześćdziesiątych - Ojciec
nigdy nie odpoczywał. Szedł do siebie, przeglądał prasę i pracował
przy biurku. Ale już w latach siedemdziesiątych - na prośbę lekarzy
- zaczął trochę odpoczywać... Kładł się na jakieś pół godziny, ale
nawet wtedy nie chciał tracić czasu i czytał. W każdej wolnej chwili
przeglądał prasę, nie tylko polską, ale także zagraniczną, i przeglądał
najnowsze książki. Był bardzo oczytany i zawsze "na bieżąco".
Po południu Ojciec najczęściej wyjeżdżał do różnych parafii,
do seminarium, do domów zakonnych. Ale jeżeli był w domu, znów przyjmował
ludzi. Były to przeważnie przyjęcia różnych osobistości, m.in. ambasadorów,
posłów, redaktorów. Te przyjęcia popołudniowe trwały często długie
godziny.
Godzina 19.00 - wieczerza. Gdy Ojciec był w domu, wieczerza
była najbardziej radosna ze wszystkich posiłków. Ojciec, choć zmęczony
pracą całego dnia, odprężał się wieczorem po wypełnionym zadaniu,
mimo że czekała go jeszcze ogromna praca przy biurku.
Po wieczerzy Ojciec, gdy mógł, szedł na spacer do ogrodu
i odmawiał Różaniec. Nieraz szłyśmy razem z Ojcem. Potem znów praca
przy biurku, aż do Apelu Jasnogórskiego. Między 21.00 a 22.00 - modlitwa
w kaplicy: brewiarz, modlitwa indywidualna, osobista. O godzinie
22.00, najpóźniej o 22.30 Ojciec szedł spać. W ciągu całego dnia
Ojciec wiele się modlił. Specjalnie przechodził za każdym razem przez
kaplicę z gabinetu warszawskiego do swego mieszkania, aby zmówić
jakąś godzinę kanoniczną czy spędzić chwilę na adoracji. Ale miał
tyle ludzi i spraw do załatwienia, że to były naprawdę chwilki. Nieraz,
gdy widział, jak klęczymy w kaplicy, mówił: "Zazdroszczę wam". Ale
modlił się w każdej chwili: i pracą przy biurku, i rozmowami z ludźmi.
Ludzie byli Ojcem zachwyceni. Każda rozmowa z nim przybliżała do
Boga, o czym wyraźnie mówili.
Pomóż w rozwoju naszego portalu