Prezydent Kwaśniewski w czasie rządów koalicji SLD-PSL zawetował
dwie ustawy. Było to już pod koniec drugiej kadencji Sejmu, w sierpniu
1997 r. Natomiast podczas obecnej kadencji odmówił podpisania aż
12 ustaw, zawsze argumentując to dobrem państwa, dobrem wszystkich
Polaków. Przypomnę, że dobrem wszystkich Polaków - według Prezydenta
- było m.in. pozostawienie wysokich rent i emerytur mundurowych,
dopuszczenie przerywania ciąży z tzw. względów społecznych, niepowoływanie
Prokuratorii Generalnej dla kontrolowania sprzedaży majątku narodowego,
pozwolenie na produkcję pornograficzną z udziałem dzieci od lat 15,
niedopuszczenie do uchwalenia podatku prorodzinnego, przekreślenie
uwłaszczenia narodu i ostatnio - w ustawie o reprywatyzacji odłożenie
ad acta bolesnej sprawy częściowego odzyskania majątku zagrabionego
przez komunistów w latach 1944-60. W ostatnim zdaniu uzasadnienia
odmowy podpisania tej ustawy Prezydent wyjaśniał, że nie może "zaakceptować
prawa zmierzającego do bardzo poważnych zmian ustrojowo-własnościowych..."
. A ja jestem pewny, że chodziło o to, aby pośrednio nie przyznać
się do komunistycznej grabieży tych majątków.
Pytanie: oddawać czy nie oddawać? Czy lepiej oddać komuś
część majątku, czy nie oddać nic? Znowu w Sejmie rozgorzała dyskusja
na tematy, które zdawałoby się powinny być dla wszystkich oczywiste.
Skoro komuś w złodziejski sposób zabrano własność, należy mu się
po latach bodaj jakaś rekompensata. Nie muszę przypominać, że setkom
tysięcy Polaków odebrano wielopokoleniową własność, wydziedziczono
ich, zniszczono większość ich dworów, pałaców, kamienic, ziemi, zakładając
w nich PGR-y, różne instytucje, darując je nierzadko według uznania
partyjnym urzędnikom. Tak było głównie w latach 1944-62. Złodziejska
nacjonalizacja czy w takiż sam sposób przeprowadzone reformy rolna
i administracyjna odebrały polskim obywatelom ogromny majątek. Czy
w demokratycznej Polsce mamy to wszystko "przyklepać", zaakceptować?
Przypomnę, że w ub. roku pojawił się wniosek PSL-u, poparty
przez SLD, o przeprowadzenie referendum na temat reprywatyzacji.
Była to nieudana próba (odrzucona przez Sejm) okłamania ludzi, że
realizacja ustawy reprywatyzacyjnej mogłaby doprowadzić nasze państwo
do ruiny, uniemożliwić kontynuowanie reform, zatrzymać rozwój kraju
na wiele lat, zredukować do minimum funkcje socjalne państwa itd.
Straszono rolników, że zostanie im odebrana ziemia, jaką otrzymali
w wyniku reformy rolnej, lokatorom domów czynszowych grożono, że
będą wyrzucani na bruk przez nowych właścicieli w wyniku drastycznych
podwyżek czynszów. Ponadto reprywatyzacja miała rzekomo pozbawić
siedzib wiele szkół, szpitali, domów opieki społecznej, a w konsekwencji
mogło dojść do likwidacji tych instytucji.
Były to, oczywiście, informacje nieprawdziwe, ponieważ
uchwalona w lutym br. ustawa o reprywatyzacji, zawetowana obecnie
przez Prezydenta, zakładała rozwiązania, które honorowały prawa nabyte,
chroniły trwałość umów dzierżawy i najmu, zmierzały do prawnego uregulowania
zasad korzystania z siedzib przez instytucje użyteczności publicznej.
A co najważniejsze, ustawa nie przewidywała wypłat w gotówce, ale
mówiła o fizycznym zwrocie majątku, albo o udziałach w prywatyzowanych
przedsiębiorstwach, czyli o tzw. bonach reprywatyzacyjnych. Dodać
trzeba, że w ustawie była mowa o tzw. Zabużanach, którzy od 45 lat
oczekują na jakąkolwiek rekompensatę za pozostawiony majątek na Wschodzie.
Mieli otrzymać częściowe zadośćuczynienie.
Prezydent odmawiając podpisania ustawy reprywatyzacyjnej,
użył argumentów różnej natury, tak konstytucyjnej, gospodarczej,
jak i moralnej. M.in. wielokrotnie użył słów, że kieruje się zasadą
sprawiedliwości społecznej. W kontekście tego, że twórcom ustawy
dokładnie o to samo chodziło, o dziejową sprawiedliwość społeczną,
trzeba jasno napisać, że ktoś tu albo kłamie, albo delikatniej rzecz
nazywając, myli sprawiedliwość społeczną ze sprawiedliwością partyjną,
leninowską. Cała bowiem argumentacja opiera się na tym, że aby komuś
coś dać, trzeba innym wziąć. To jest całkowicie błędna ścieżka myślenia.
Nie można tak stawiać sprawy. Słuchając takich wyjaśnień, miałem
wrażenie, jakbyśmy nadal żyli w kraju kierowanym przez władzę, która
rości sobie prawo ustanawiać własne zasady i wartości.
Tymczasem jeśli nie będzie ustawy reprywatyzacyjnej,
to skarb państwa zostanie zobowiązany do płacenia miliardowych odszkodowań
na skutek orzeczeń sądów w Polsce, potwierdzonych przez sądy międzynarodowe.
To będzie dopiero prawdziwy problem, przed jakim stanie państwo polskie:
czy wytrzyma zobowiązania prawne, jakie byli właściciele wygrają
w sądach? Można wspomnieć, że tylko w Ministerstwie Rolnictwa spoczywa
ponad 10 tys. wniosków w sprawie zwrotu zagrabionego mienia. Dotąd
rozpatrzono jedynie 24 wnioski, co kosztowało budżet 12 mln zł. Dalszych
wniosków nie rozpatruje się, bo nie ma pieniędzy w budżecie na wypłaty.
Gdyby była ustawa, można by wiele z tych roszczeń zaspokoić w postaci
zwrotu ziemi z Agencji Rolnej Skarbu Państwa. Nikogo by to nic nie
kosztowało. Brak ustawy naraża budżet na ciężkie straty.
Czy Prezydentowi na tym właśnie zależało, aby w wyniku
wyroków w sądach krajowych i strasburskich wszyscy Polacy ponieśli
szkodę? Już słychać o nowojorskich prawnikach, którzy oferują usługi,
aby oskarżyć polski rząd o zwrot majątków pożydowskich. To jest z
całą pewnością obrzydliwa próba żerowania na holocauście, na tragedii
narodu żydowskiego w czasie wojny. Taki jest dzisiaj świat. Z całą
pewnością więc pojawi się grupa wyspecjalizowanych firm prawniczych,
która zechce wydrzeć pożydowski majątek z kolejnego kraju.
Ustawa reprywatyzacyjna, jako najwyższy akt suwerennego
państwa, stanowiłaby tamę dla tego rodzaju roszczeń, dlatego zawetowanie
jej przez Prezydenta jest działaniem na szkodę Polski. Teraz dopiero
będzie można skarżyć nas o odwlekanie wypłat, brak procedur demokratycznych
itd. Może taki właśnie scenariusz zaplanował Prezydent, obiecując
w Izraelu zwrot pożydowskiego majątku.
Kiedy Prezydent wetował uwłaszczenie, L. Miller powiedział,
że skończyło się "szaleństwo polityczne" AWS-u. Czy reprywatyzacja
w opinii lewicy też miała być szaleństwem? Czy kiedy chcemy coś oddać
ludziom, narażamy się na przydomek szaleńców? Jak długo Polacy pozwolą
się oszukiwać fałszywej trosce ludzi lewicy, że chodzi im o dobro
państwa? Prawda zaś jest taka, jak w kabarecie Pietrzaka: jeśli lewica
obiecuje, że czegoś nie da, to słowa dotrzymuje, a jak mówi, że da,
to tylko mówi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu