Wiemy już, że za 5 miliardów lat nasze Słońce podzieli los
pięknej gwiazdy Arktur, którą możemy teraz podziwiać w konstelacji
Wolarza. Świecący na czerwono Arktur spokojnie kończy swój żywot,
nie czyniąc zbyt wiele zamieszania. Gdyby nie nasza wiedza, pomyślelibyśmy,
że to gwiazda jak każda inna. Jednak gwiazdy o masach większych niż
Słońce i Arktur umierają zupełnie inaczej, czyniąc wokół olbrzymie
fajerwerki. Powróćmy więc dziś do naszego cyklu o historii gwiazd.
Wiemy już, że gwiazda zaczyna umierać, gdy zabraknie
w niej wodoru. Wówczas grawitacyjne kurczenie się rdzenia helowego
doprowadzi do wzrostu temperatury aż do 100 milionów stopni. W takich
warunkach hel zaczyna zamieniać się w węgiel w reakcjach syntezy
jądrowej. Po odrzuceniu otoczki gazowej gwiazda podobna do Słońca
posiada jedynie rdzeń węglowy otoczony warstwą palącego się helu
i nic nie jest już w stanie przeciwstawić się potężnemu ciążeniu
grawitacyjnemu. Kurczy się tak bardzo, że staje się gorącym białym
karłem, zbudowanym głównie z elektronów i jąder ściśniętych bardziej
niż całe atomy. Stopniowo biały karzeł oziębia się, wypromieniowując
w przestrzeń resztkę swojej energii, aż w końcu zamieni się w ciemną
kulę popiołu, nazywaną czarnym karłem. Taki będzie koniec naszego
Słońca oraz świecącego pięknie Arktura. Ale z gwiazdami o dużo większej
masie dzieje się inaczej.
Kiedy w jądrze wypali się węgiel, gwiazda zaczyna następny
cykl: grawitacyjne kurczenie się, wzrost temperatury, początek nowych
reakcji termojądrowych, wytwarzanie następnego pierwiastka chemicznego
i powstrzymanie zapadania się gwiazdy. Proces ten zakończy się dopiero
wówczas, gdy powstanie jądro z żelaza. Ono zamiast wytwarzać energię,
samo wymaga jej dostarczania do swoich reakcji jądrowych. Jednocześnie
cała ich seria zachodzi w dalszych warstwach, w których paliwem nuklearnym
są kolejno: krzem, neon, tlen, węgiel i hel. Gwiazda skurczy się
więc po raz ostatni do stanu, w którym nie może już być bardziej
ściśnięta. Wtedy gwałtownie eksploduje w postaci fantastycznej supernowej,
a blask takiej gigantycznej eksplozji może być aż 100 miliardów razy
większy od blasku Słońca. Przez krótki czas supernowa może być jaśniejsza
nawet od całej galaktyki!
W 1054 r. Chińczycy spostrzegli nową jasną gwiazdę, świecącą
nawet w dzień. Nazwali ją wówczas "gwiazda-gość", ponieważ nigdy
wcześniej gwiazdy w tym miejscu nie było. Dziś wiemy, że była to
supernowa, a pozostałość po tamtym zdarzeniu to mgławica Krab w gwiazdozbiorze
Byka. Jest to piękna rozszerzająca się chmura gazu o rozmiarach około
dziesięciu lat świetlnych. Całkiem niedawno, w lutym 1987 r., odkryto
w Wielkim Obłoku Magellana supernową widoczną wówczas nawet gołym
okiem. Oznaczono ją jako SN1987A, gdyż supernowe oznaczamy rokiem
ich odkrycia oraz dużą literą alfabetu odpowiadającą kolejności znalezienia.
Była to najjaśniejsza supernowa widziana na niebie od 1604 r. Po
porównaniu wcześniejszych fotografii tego fragmentu nieba stwierdzono,
że obserwowana supernowa była wcześniej niebieskim nadolbrzymem,
17-krotnie masywniejszym od Słońca, który przeżył zaledwie 20 milionów
lat. Cóż, gwiazdy-olbrzymy żyją znacznie krócej od średniaków!
Obserwacje wybuchów gwiazd supernowych są prawdziwą rzadkością,
co roku odkrywa się ich zaledwie kilkadziesiąt w różnych galaktykach.
Jednak w naszej Galaktyce od wybuchu ostatniej supernowej Keplera
w 1604 r. nie zanotowano żadnej następnej. Być może jakieś supernowe
wybuchały, np. w 1658 r. w gwiazdozbiorze Kasjopei, ale prawdopodobnie
nie dostrzeżono jej wówczas z powodu dużej ilości pyłu międzygwiezdnego
w naszej Drodze Mlecznej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu