"Osamotnione" Niemcy?
Coraz częściej pojawiają się w gazetach niemieckich wypowiedzi
domagające się nowego podejścia do problemu Niemiec we współczesnej
polityce międzynarodowej. Mówiąc najogólniej, motywem powracającym
jest stwierdzenie, że po zjednoczeniu dokonanym w 1990 r. Niemcy
nie odgrywają roli odpowiadającej ich zwiększonemu potencjałowi i
wytworzonej po rozpadzie ZSRR i bloku sowieckiego nowej sytuacji
geopolitycznej.
Charakterystycznym przykładem tego sposobu myślenia jest
artykuł pt. Nowa samotność Niemiec, który ukazał się 14 kwietnia
w liberalnym dzienniku berlińskim Der Tagesspiegel. Jego autorem
jest Arnulf Baring, emerytowany profesor historii najnowszej Wolnego
Uniwersytetu Berlińskiego (utworzonego w 1954 r. w ówczesnym Berlinie
Zachodnim).
Pisze on, że przed zjednoczeniem obydwa państwa niemieckie
mogły prowadzić politykę zagraniczną tylko w ramach nakreślonych
przez ich "państwa opiekuńcze": Stany Zjednoczone dla RFN, Związek
Sowiecki dla NRD. Obecnie, w 11 lat po zjednoczeniu, można wątpić,
czy powstała już własna samodzielna niemiecka polityka zagraniczna.
Utrzymywana integracja zjednoczonych Niemiec z Zachodem nie jest
wprawdzie przez nikogo rozsądnego kwestionowana, ale - zdaniem autora
- nie pozwala ona na rozwiązywanie wszystkich problemów w sytuacji,
gdy Niemcy stanowią znowu środek Europy.
Jest to sytuacja nowa w porównaniu z poprzedzającymi
ją pięcioma dziesięcioleciami, lecz nie nowa, jeśli porównać Niemcy
dzisiejsze z Niemcami z 1933 r. (tj. przed dojściem do władzy Hitlera
- J.W.S.). Tak jak wtedy, tak i teraz wciąż tworzą się nowe konstelacje
dyplomatyczne, w których Francja, Wielka Brytania i Rosja zajmują
inne stanowisko niż Niemcy. Gdyby nie włączali się Amerykanie, Niemcy
mogłyby się znaleźć w izolacji. Dotyczy to także krajów sąsiadujących
z Niemcami. Związki z nimi są wciąż zbyt luźne. W rezultacie w dzisiejszej
Europie pojawiają się rywalizacje podobne do tych z lat 30., o których
po drugiej wojnie światowej sądzono, że znikły i obumarły.
W okresie "zimnej wojny" ziemie niemieckie nie były środkiem
Europy, lecz obszarem granicznym dwóch przeciwstawnych obozów. Większość
powstałych wtedy instytucji, jak NATO, Unia Europejska, Pakt Warszawski
i RWPG, była "przyrośnięta do muru" dzielącego kontynent. Teraz uległo
to zmianie: na wschód od niemieckiej granicy na Odrze - powiada prof.
Baring - rozpościera się "ogromna przestrzeń sięgająca aż po Smoleńsk,
od Adriatyku do Morza Czarnego i Bałtyku". Niemcy powinny - zarówno
we własnym interesie, jak i w interesie wszystkich sąsiadów znajdujących
się w tej strefie opuszczonej przez Rosję - wspierać tworzenie tam
stabilności politycznej, społecznej i gospodarczej. Jest to ogromne
wyzwanie, któremu same Niemcy mogą nie podołać. Dlatego powinny one
traktować stworzenie wspólnej polityki obozu zachodniego wobec Europy
Środkowo-Wschodniej jako swoje najpilniejsze zadanie w polityce zagranicznej.
Autor kończy swoje obszerne wywody, które podajemy tutaj
w streszczeniu zachowującym jednak główne koncepcje w nich zawarte,
następującym stwierdzeniem: "Polityka niemiecka sprzed roku 1990
już nie wystarcza. Nie może bowiem nam wystarczać samo bycie wzorowymi
uczniami Unii Europejskiej, pozbawionymi własnego zdania. Oczywiście,
powinniśmy być skromni, rozsądni i chętni do współdziałania. Ale
równocześnie powinniśmy twórczo reprezentować interesy Niemiec".
Należy w tym miejscu dodać, że nazwy takich krajów "opuszczonych
przez Rosję", jak Czechy, Litwa, Polska czy Węgry nie pojawiły się
w powyższym omówieniu nie na skutek niestaranności sprawozdawcy.
Nie ma ich również w bardzo długim artykule prof. Baringa, który
ze swojej berlińskiej perspektywy widzi za Odrą tylko "ogromną przestrzeń
sięgającą aż po Smoleńsk".
Policja poprawia statystykę
W niemieckim dzienniku Berliner Morgenpost z 1 kwietnia (mimo
daty nie chodzi o żart primaaprilisowy) znajdujemy krótki tekst,
opatrzony przez jego autora - członka zespołu redakcyjnego - Dirka
Banse tytułem Tuszowanie. Zasługuje on na przytoczenie w całości:
"Liczba przestępstw w Berlinie stale spada. To główne
twierdzenie nowej statystyki kryminalnej. Ale nikt się nie cieszy.
Tajna informacja, która obiega koła policyjne, kładzie się cieniem
na nastrojach. Rodzą się wątpliwości, czy ta statystyka w ogóle cokolwiek
mówi. Podobno występują błędy w danych, a właściwy skandal polega
na tym, że wiadomość o tym fakcie miała zostać utajniona: nie została
uznana za nadającą się do przekazania prasie. Zapadła nad nią zasłona
milczenia. Na pytanie, czy w ostatnich latach rozwój przestępczości
został błędnie obliczony, wolano nie odpowiadać. Dlaczego? Nie wyjaśniono,
czy z powodu błędów w danych (autor ma na myśli komputerową "bazę
danych" - J.W.S.) rzeczywiście cała statystyka jest fałszywa. Ale
zatroszczono się o to, aby takie podejrzenie nie stało się własnością
publiczną. Tuszowanie zamiast przejrzystości, potrzebnej także w
ściganiu przestępstw - oto postępowanie będące pożywką dla poważnych
wątpliwości co do wiarygodności".
Tekst powyższy dowodnie pokazuje, że wynaturzenia i przerosty
struktur biurokratycznych nie są zjawiskiem występującym tylko w
tzw. młodych demokracjach postkomunistycznych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu