W 1798 r. Thomas Malthus w dziele pt. Prawo ludności (polskie
wydanie 1925 r.) ogłosił swoją teorię o grożącym ludzkości przeludnieniu,
mogącym doprowadzić do kompletnej katastrofy demograficznej (teorię
tę podtrzymał w swojej książce pt. Principal of political economy
- 1820 r.). Pozorna słuszność jego wywodów zawartych w tych dziełach
zatrwożyła jednych, a drugim dała broń do walki z całą tradycją głoszącą,
że dzieci są bogactwem nie tylko rodziców, ale społeczeństw i narodów.
Dalsze dzieje ludzkości i jej liczebnego wzrostu nie potwierdziły
teorii Malthusa, a ostatnie lata wręcz jej zaprzeczają, gdyż wzrost
produkcji żywności na świecie jest znacznie szybszy niż przyrost
ludności. Nie przeszkodziło to wrogom tych wartości, które przez
wieki budowały historię ludzkości, w głoszeniu teorii Malthusa przy
jawnym już manipulowaniu faktami. Nawet najbardziej powierzchowny
obserwator widzi dziś, że poziom życia ludności nie ma żadnego związku
z gęstością zaludnienia i że często tam, gdzie swego czasu byliśmy
świadkami eksplozji demograficznej, dziś poziom życia jest najwyższy
i odwrotnie - często społeczeństwa żyjące w znacznym rozproszeniu
cierpią najbardziej dotkliwą biedę.
Jak dosadnie pisał Walter Williams z Jewish World Review: "
półgłówki od kontroli populacji twierdzą, że właściwa Zairowi gęstość
zaludnienia 39 osób na km2 jest idealna, podczas gdy gęstość zaludnienia
Hongkongu wynosząca 247501 osób na km2 ma być kłopotliwa. Hongkong
jest 6 tys. razy bardziej zaludniony niż Zair. Lecz to właśnie w
Hongkongu dochód na głowę wynosi 8260 USD, gdy Zair - najbiedniejszy
kraj na ziemi - notuje ten wskaźnik na poziomie mniejszym niż 200
USD".
Trzeba jasno powiedzieć, że wrogowie ludzkości dopuszczają
się wielkiego fałszerstwa, gdy udają, iż nie widzą, że poziom życia
społeczeństw zależy od ich edukacji i ustroju gospodarczego, a nie
gęstości zaludnienia. Dzisiaj chora maltuzjańska logika uczyniła
następny krok. Nie wystarczyło ograniczanie przyrostu ludności przez
ograniczanie urodzeń, teraz logika ta stara się uczynić nasze rządy
i społeczeństwa otwartymi na eutanazję.
Trzeba też sobie powiedzieć, że my, członkowie katolickich
społeczeństw, nie jesteśmy bez winy, wielu z nas padło ofiarą połączenia
wiary w słuszność teorii Malthusa i wyjścia naprzeciw agresywnemu
konsumpcjonizmowi - zamiast bronić wielodzietności, której piękno
nie powinno ulegać dla katolika wątpliwości; wielu z nas, niestety,
uznało, że walka z wielodzietnością jest słuszna, byleby prowadzona
była w sposób, który wydał im się właściwy, czyli tzw. metodami naturalnymi.
Nie zauważyli, że dmą oni w tę samą tubę co ich najwięksi adwersarze.
Stosunek do dzietności świadczy o stosunku do życia, a stosunek do
życia - o głębokości wiary. Katolik, który jest krytyczny wobec wielodzietności,
jest de facto krytyczny wobec podstawowego zamysłu Bożego, a tzw.
metody naturalne są jedynie listkiem figowym starannie skrywanego
egoizmu.
Dla skutecznego wywiązywania się z obowiązku, który ciąży
na nas od czasu biblijnego "rozmnażajcie się i czyńcie sobie ziemię
poddaną", musimy zarówno dobrze rozpoznać cele i metody naszych adwersarzy,
jak i własne błędy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu