Pan Jezus stawia dziś w Ewangelii kilka pytań. Pierwsze z nich
odnosi się do dwóch niewidomych: "Czy może niewidomy prowadzić niewidomego?"... Ale może kiedyś widzieliśmy, jak prowadzili się wzajemnie kulawy
z niewidomym... Kulawy - słaby, mocno utykał, ale dobrze widział
drogę, a niewidomy - silny, podtrzymywał go i tak wspólnie bezpiecznie
wędrowali. Ale Pan Jezus mówi dalej, że aby móc wspomagać się wzajemnie,
trzeba najpierw zaczynać od siebie. Kulawy nie może marzyć o tym,
aby był długodystansowcem, ani niewidomy nie będzie "Orlim Okiem". W tym duchu mówimy często o samokrytycyzmie. Pan Jezus to ma na
myśli, kiedy mówi, żeby najpierw widzieć belkę w swoim oku, czyli
własne wady, by móc upominać innych i wytykać im te ich małe "drzazgi". Sławny brat Roger Schutz z TaizeM mówił serdecznie: "Żyj tym, co
z Ewangelii zrozumiałeś, choćby to było bardzo niewiele, ale żyj
tym naprawdę". Gdybyśmy jakieś jedno Jezusowe zdanie z tej dzisiejszej
choćby tylko Ewangelii na serio, szczerze odnieśli do siebie, np.
o tej drzazdze-belce, o tych złych i dobrych owocach, o złym i dobrym
drzewie, o cierniowym krzaku, a wreszcie o skarbcu, którym jest dobre
albo niedobre serce człowieka..., jakże autentyczny byłby to rachunek
sumienia! A może o tym świadczy ta obfitość - aż nadmiar - moich
słów, bo jakie one są, taki ów skarbiec serca. Dzisiejsza Ewangelia
jest końcowym fragmentem dłuższego przemówienia do ludu. Jest ono
skierowane przede wszystkim do starszyzny żydowskiej, do nauczycieli,
do rodziców, którzy są pierwszymi wychowawcami młodego pokolenia.
A więc są tak samo aktualne dziś, jak i wtedy. Branie tych Jezusowych
pouczeń na serio jest znakiem dobrej woli i gotowości szukania prawdy.
Łatwo dostrzegamy tę skrajną, faryzejską religijność - pobożność
u innych. Ale nam samym często grozi "mieszanka" tej szczerej, autentycznej
wiary w życiu na co dzień właśnie z taką postawą faryzeusza, który
zachwycony sobą - swoją - jak sądzi - samosprawiedliwością - "wskazuje
palcem" na innych, na ową drzazgę w oku brata...
Wtedy łatwo stajemy się "kontrolerami" wiary i religijności
bliźnich i nie dostrzegamy swoich własnych błędów i grzechów. Jak
ktoś powiedział - jest to religijność człowieka "z lupą", która jest
skierowana tylko na innych, by ich ludzkie słabości wyolbrzymiać.
Zarówno faryzeizm, który sam Pan Jezus tak zdecydowanie napiętnował,
jak i autentyczna pobożność, którą żyli święci, nie zawsze objawiają
się w idealnym kształcie.
Najczęściej potrzeba nam dużo pokornego autokrytycyzmu,
by dziękując Bogu za to, co jest dobre, równocześnie prosić Go o
łaskę nieustannego oczyszczania naszego wnętrza, naszych intencji.
Jest tu łatwo o swoiste "pomieszanie". Można "bić się w piersi" i
pokornie mówić: "Panie, nie jestem godzien", a równocześnie wskazywać,
palcem lub oczami, innych jako grzeszników. Matka Teresa z Kalkuty
na pewno bardzo pragnęła i modliła się, by po tej naszej ziemi chodziło
jak najwięcej ludzi dobrych, szlachetnych, prawych.
A jednak szukała biedaków, grzeszników, by się za nich
modlić, by im spieszyć z pomocą. Święci Pańscy byli naprawdę świętymi,
ale nie bali się mówić o sobie, że są największymi grzesznikami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu