Był późny wieczór, Rynek Wieluński powoli pustoszał, do zajezdni
zjeżdżały ostatnie autobusy, a pod dużą ciężarówką stojącą na parkingu
zwijał się w kłębek duży bezpański pies. W pobliskich kamienicach
gasły światła, jednak w co drugim oknie widniała poświata rzucana
na firanki przez kolorowe telewizory. Ludzie kładli się spać, oglądając
telewizję. Co oglądali, trudno powiedzieć. Może Kiepskich, może jakiś
argentyński albo meksykański serial, a może Biznes-wiadomości, żeby
przyśnił się parkiet giełdy w Domu Partii z maklerami w czerwonych
szelkach i akcjami o rosnącej wartości. Na Rynek opadała szara mgła,
przez którą widać było na dachach domów anteny satelitarne wyglądające
jak wielkie białe pieczarki rosnące na czarnej papie. Wszystkie dachy
Rynku przypominały jedną dużą platformę cyfrową. Tych kilkanaście
kanałów telewizyjnych stanowiło jedyną wspólną płaszczyznę porozumienia
dla mieszkających pod nimi ludzi. Nawet sny mieli cyfrowe. Sen analogowy
wyszedł już z mody. Ma zbyt niską rozdzielczość. W niektórych oknach
utrzymywało się ciągłe niebieskie światło, podczas gdy inne migały
wszystkimi kolorami tęczy niczym światła dyskotekowe. Widocznie w
tych mieszkaniach oglądany był film akcji albo właściciel zmieniał
szybko kanały, co zdarza się zmęczonym telewidzom pod koniec dnia.
Rozkojarzony umysł nie potrafi skupić się dłużej na jednym programie.
Żeby nie wiadomo, jak był ciekawy, zawsze pozostaje nieznośna wątpliwość,
czy na innych kanałach nie ma czegoś jeszcze ciekawszego.
W jednej z kamienic stojących w uliczce biegnącej od
Rynku w stronę nowego osiedla wszystkie okna były już ciemne. Czyżby
lokatorzy poszli już spać i to wszyscy jak na komendę? Przecież godzina
zjazdu autobusów do zajezdni jest godziną różnych zapierających dech
w piersiach programów: reportaży o UFO, zjawiskach paranormalnych,
erze Wodnika, końcu świata, kronik policyjnych, programów erotycznych.
Kontury domu widać było wyraźnie, gdyż oświetlała je
stojąca z tyłu silna sodowa latarnia. Jej żółte światło sprawiało,
że dom we mgle wyglądał jakby płonął. Wrażenie to potęgował dym wydobywający
się z jednego z okien. Po bliższym przyjrzeniu się okazało się, że
kamienica jest całkiem opustoszała, a ciemne okna to po prostu puste
oczodoły. Mimo tego na dachu obok rozsypującego się komina widać
było antenę telewizyjną. Nie wiadomo, czy pozostawił ją jeden z byłych
mieszkańców, czy zamontował ją tam ktoś z sąsiedniej kamienicy, niższej
o jedno piętro.
Po chwili dała się słyszeć syrena wozów strażackich,
które zjawiły się w pobliżu dymiącej kamienicy w okamgnieniu. Wszak
na sąsiedniej ulicy znajduje się siedziba Straży Pożarnej. Natychmiast
też zjawił się radiowóz policyjny oraz erka. Policjanci z drogówki
zamknęli ruch na ulicy, podczas gdy strażacy założyli aparaty tlenowe,
wzięli do ręki topory i po wyważeniu drzwi weszli do środka, świecąc
sobie latarkami. W pobliskich domach zapaliły się wszystkie światła.
Ludzie w pidżamach sterczeli między kwiatkami stojącymi na parapetach
i obserwowali zdarzenie. Aby było lepiej widać, szybko wyłączyli
światła w mieszkaniach, podobnie jak czyni się to w kinie. Nareszcie
zdarzyło się coś, co mogło skutecznie konkurować ze wszystkimi programami
platformy cyfrowej. Coś nad wyraz rzeczywistego, prawdziwego, niemal
namacalnego, może nawet groźnego, ale nie za bardzo. Na miejscu byli
przecież dzielni strażacy, policjanci i ratownicy z pogotowia.
Tymczasem strażacy przy wozie bojowym rozwinęli węże,
podłączyli je do motopompy i w pogotowiu czekali na sygnał do akcji.
Napięcie sięgnęło zenitu, gdy ich koledzy penetrujący wnętrze domu,
ubrani w specjalne kombinezony i maski gazowe, dzięki czemu przypominali
Marsjan, pojawili się w drzwiach wejściowych z jakimś mężczyzną.
Był niskiego wzrostu i szczupłej postury, ubrany w podarte dżinsy
i łataną marynarkę. Szedł chwiejnym krokiem alkoholika, trzymany
z obu stron za ręce. Nie stawiał oporu. Był to bezdomny, który zamieszkał
w opuszczonym domu i z powodu wyjątkowego tego dnia chłodu rozpalił
sobie na podłodze ognisko. Strażacy prowadzili go prosto w stronę
radiowozu, gdzie z kolei przejęli go policjanci. Gdy jeden z nich
wyjął zza pasa kajdanki, bezdomny, zachowujący się do tej pory spokojnie,
zaczął coś tłumaczyć, gestykulując zamaszyście rękami. Chyba nie
był zbyt przekonujący, gdyż policjanci nadal chcieli go skuć. Bezdomny
zrobił błyskawiczny w tył zwrot i wielkimi susami pognał w stronę
dymiącej kamienicy - nie wiadomo, skąd wykrzesał z siebie tyle energii.
Przed chwilą ledwie mógł ustać na nogach. Ludzie w oknach rozpłaszczyli
nosy na szybach, co było widoczne dzięki silnym strażackim reflektorom
oświetlającym pole akcji. Mundurowi stali oniemiali, nie wiedząc,
co robić. Po krótkiej chwili bezdomny wyskoczył z jednego z okien
na parterze, trzymając w rękach jakąś niewielką skrzynkę. Teraz już
się nie spieszył. Szedł zataczając się lekko i uginając pod ciężarem
tajemniczego przedmiotu. Kiedy wkroczył w światło reflektorów, okazało
się, że ta skrzynka to przenośny telewizor na baterie. Bezdomny podszedł
do radiowozu i nie czekając na reakcję policjantów wsiadł do środka,
przyciskając do piersi telewizor, niczym najdroższy skarb.
Pomóż w rozwoju naszego portalu