Słońce kwietniowe wysoko już zawisło na błękitnym niebie. Bezwietrzny
dzień pozwalał na leniwe zachowania każdemu: temu najmłodszemu i
temu najstarszemu. Usiadłem na wiosennej ławeczce nieopodal redakcji.
Podziwiałem odnowiony kościółek, który jakby uśmiechał się do każdego
przechodnia swoimi wiosennymi kolorami. Przyglądałem się ludziom
robiącym w pobliskich sklepach zakupy, żywo dyskutujących o niedawnym
śmiertelnym wypadku samochodowym w centrum Łomży. Słuchałem szczekania
psów, tych wyprowadzanych na smyczy i tych bezpańsko biegających.
Na drugiej ławce, obok mnie, usiedli młodzi ludzie. Położyli obok
siebie wypchane tornistry, widać było, że są czymś załamani. Siedzieli
przez pewien czas bez słowa, w zupełnym milczeniu. Wreszcie młoda
dziewczyna zerwała się z ławki, zaczęła czegoś szukać w swojej torbie,
wyciągnęła paczkę papierosów, poczęstowała przyjaciół. W górę uniósł
się potężny słup papierosowego dymu. Zaczęła się rozmowa. Najpierw
cicha, spokojna, później przerodziła się prawie w krzyk. Przechodzący
ludzie zaczęli znacząco spoglądać na młode towarzystwo, ktoś obdarował
ich ironicznym uśmiechem, krótką aluzją. Nikt z młodych nie zwracał
na to uwagi. Widocznie ich problem był znacznie większy, poważniejszy
od wielu życiowych spraw. Krzykliwe słowa jasnoblond chłopaka dotarły
wyraźnie do moich uszu. "Jak mogli cię starzy nie puścić, przecież
to odlot. Starzy w ogóle nas nie rozumieją" - krzyczał. Pozostali
chyba zgadzali się z mówcą, bo nikt nie protestował. Zobaczyłem dziewczynę,
która trzymała w swoich dłoniach spuszczoną głowę, co pewien czas
pociągając nosem. Widząc, że jest słuchany, blondynek mówił dalej: "
Marta, nie wiem jak ty, ale ja bym chyba urwał się z kwadratu. Niech
starzy nie myślą, że jesteśmy głupi i mogą nam wszystkiego zabronić"
. "Ja też nie mogę tego zrozumieć, załamka totalna, taki długi weekend
majowy, a ja będę pokój grzała, to niesprawiedliwe" - powiedziało
zapłakane dziewczę. Ponownie nastała cisza. Skończyli palić papierosy,
pety rzucili gdzieś za siebie, zaczęli opluwać swoją ławkę. Na drugiej
ławce, tuż obok młodych ludzi usiadła starsza pani. Ciężko oddychała.
Rozpinała swój płaszcz, patrzyła gdzieś na wysokie drzewa, poruszała
nerwowo ustami. Była zmęczona, a może... po prostu chora. Specyficzne
zachowanie starszej pani dostrzegli młodzi. Coraz częściej kierowali
swój wzrok ku zmęczonej, głośno oddychającej kobiecie. Coś tam mówili,
coś chcieli zrobić, ale chyba siebie nawzajem się wstydzili. W końcu
wstali. Zapłakana dziewczyna podeszła do sąsiedniej ławeczki. "Co
pani jest" - zapytała krótko. Nikt z nas nie słyszał odpowiedzi.
Dziewczyna po raz drugi zadała to samo pytanie. Cisza. Usiadła koło
starszej pani, wpatrując się w jej twarz. Pozostali kompanii odeszli
bez słowa. Co pewien tylko czas oglądali się za siebie, komentowali
cicho całe wydarzenie. Po pewnym czasie wśród huku przejeżdżających
samochodów usłyszałem słowa starszej pani skierowane do młodej dziewczyny: "
Widzisz, córcia, to astma. Tę chorobę mam już od kilku lat. Bardzo
jest uciążliwa. Człowiek nie może
złapać tchu, tak mu ciężko. Najgorsze,
że takie ataki mam coraz częściej. No, ale nie ma co się przejmować,
idź do kolegów i koleżanek, czekają na ciebie tam, przy kiosku" -
powiedziała szybko, łapiąc powietrze staruszka. "Nic się im nie stanie,
jak poczekają, zresztą już i tak rozchodziliśmy się do domów. A może
ja panią gdzieś odprowadzę, może po kogoś zadzwonię, przecież pani
nie może w takim stanie zostać sama" - powiedziała zatroskanym głosem
uczennica. Widać było w jej oczach strach, może bezradność, a na
pewno niepewność, co do przyszłości. Wreszcie wyciągnęła gdzieś z
kieszeni mały telefon, nerwowo coś wystukała, czekała na połączenie. "
Mama, to ja, Marta. Dzwonię do ciebie, bo nie wiem, co zrobić. Siedzę
na placu z chorą, starszą panią. Coś jej jest. Możesz przyjechać?
Nie mogę jej tak zostawić. Przyjedź" - zakończyła. Podszedłem do
chorej. Zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, staruszka pozdrowiła
mnie chrześcijańskim pozdrowieniem.
Młoda dziewczyna też odruchowo powiedziała: "Niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus". Odpowiedziałem. Zaproponowałem podwiezienie
do pogotowia. Starsza pani nawet nie chciała słuchać. "Mnie nic nie
jest, zaraz wszystko będzie dobrze. Najgorsze, że zapomniałam ze
sobą wziąć takiego ´psiukacza´, po nim, jak ręką odjął" - mówiła
już coraz szybciej chora. "To może odwiozę do domu, niech pani tylko
powie gdzie?" - nalegałem. Starsza pani powiedziała mi adres. Zawiozłem.
W domu czekał mąż, synowa, małe brzdące biegające w dużych kapciach
po podłodze. Domownicy zaopiekowali się chorą. Wracałem do redakcji.
Pod redakcyjnymi drzwiami stała dziewczyna, która pierwsza udzieliła
staruszce pomocy. Stała ze swoimi rodzicami. Zobaczywszy mnie, zapytała: "
Proszę księdza, i co?". "Wszystko w porządku. Ale podziwiam ciebie,
że miałaś chęć i odwagę zainteresować się starszą osobą". Rodzice
dziewczyny uśmiechnęli się. Spojrzeliśmy na siebie. Dumna z siebie
dziewczyna odpowiedziała: "Widzi ksiądz, młodzież nie jest jeszcze
taka zła". Co do tego nie mam wątpliwości. Szkoda tylko, że nie wszystka
młodzież.
Pomóż w rozwoju naszego portalu