Najwięcej ludzi młodych wyjechało do miast, ale niekiedy trafiali
też do Państwowych Ośrodków Maszynowych tzw. POM-ów albo Państwowych
Gospodarstw Rolnych nazywanych skrótowo PGR-y. Jedne i drugie były
utrzymywane i wspomagane przez państwo, które nie kochało własności
prywatnej takiej jak własne gospodarstwo. Do PGR-u na drugim końcu
Polski trafił brat Anteczka Józik. Skończył jakieś szkolenie rolnicze,
zdobył prawo jazdy na ciągnik i w charakterze traktorzysty został
zatrudniony na terenach poniemieckich w zupełnie obcym dla siebie
miejscu. Robotę sam sobie znajdował, bo brygadzista był w tym czasie
na urlopie, a nikt z obecnych nie potrafił wydać sensownych poleceń.
Po miesiącu nieobecności wrócił do pracy brygadzista, starszy pan
z siwą brodą i niebieskimi oczami. Kiedy Józik pierwszy raz go usłyszał,
wydającego polecenia w dyspozytorni, uświadomił sobie, że zna ten
głos. Poszedł do dyspozytorni, aby zobaczyć twarz tego człowieka.
Nie bardzo pasowała do obrazu zapamiętanego z ostatnich dni wojny.
Tamten człowiek był o wiele młodszy, nie nosił brody i gdy go wtedy
widział, był w partyzanckim mundurze. Tu natomiast stoi mężczyzna
z siwymi włosami i brodą, lekko przygarbiony i postarzały, tylko
te niebieskie oczy nic się nie zmieniły. - A ty co tu robisz? - zapytał
brygadzista. Sekretarka odpowiedziała, że to nowy traktorzysta przyjęty
przez dyrektora. Starszy pan dobrze przyjrzał się chłopcu. - Skąd
jesteś? - zapytał. - Z Lubelskiego - padła odpowiedź. - Z Lubelskiego
- powiedział pod nosem. - Papiery masz w porządku? - Tak, wszystko
złożone w miejscowym sekretariacie. - No to na co czekasz? Bierz
się do roboty! Józik z trudem zapalił starego Ursusa, którym pojechał
w pole orać. Nie mógł się skupić na pracy, ciągle myślał o spotkanym
człowieku i o tym, czy on także go rozpoznał. Nie miał już żadnej
wątpliwości, to jest człowiek, którego znał z rodzinnych stron. Człowiek
ten był burmistrzem w pobliskim miasteczku przed wojną i podczas
wojny. Starsi opowiadali, że lubił bardzo płatać figle swoim pracownikom
i miejscowej ludności. Był taki zwyczaj, że ci, którzy chcieli się
wynająć do jakiejś pracy stawali pod cementowym słupem ogłoszeń zwanym
popularnie "grzybkiem". Jeśli ktoś potrzebował pracownika, to wczesnym
rankiem szedł na rynek właśnie pod ów "grzybek" i umawiał się ze
stojącymi, jaką pracę mają wykonać i za ile. Około godz. 9.00 przychodził
pod "grzybka" burmistrz i pytał: - Dlaczego nie pracujecie? - Bo
nikt nas nie najął - odpowiedzieli. - Co chcecie robić? - Możemy
kosić. - Ile chcecie za dniówkę? - Dwa złote. - To dużo - odparł
burmistrz, ale chodźcie, dam wam pracę i płacę z góry. Wypłacił po
dwa złote, następnie zaprowadził na rynek znajdujący się w środku
miasteczka wybrukowany kocimi łbami i kazał im kosić. - Co mamy tu
kosić, kiedy tu nie ma ani jednej trawy? - Nie dyskutujcie tylko
do pracy! - Kosić! Jak kosić, to kosić, chłopy osełką naostrzyli
kosy i zaczęli nimi machać. Z początku bawiło ich to, ale takie machanie
to cięższa praca niż prawdziwe koszenie, po godzinie już mieli dosyć.
Po pewnym
czasie poszli do burmistrza, aby oddać pieniądze i iść
do domu, ale ten wcale nie chciał o tym słuchać i kazał pracować
cały dzień. Innym razem burmistrz zamówił u chłopa dwa worki sieczki
dla konia. Gdy chłop przywiózł zamówiony towar, kazał mu zawartość
z worka wysypać do beczki, która stała w pobliżu obory. Chłop nie
wiedział, że w beczce jest woda zamaskowana odrobiną sieczki. Wsypał
najpierw jeden worek, potem drugi, ale nie chciało się zmieścić.
Wtedy burmistrz kazał mu wleźć do beczki i udeptać. Chłop niczego
nie podejrzewając chętnie wskoczył do środka i wtedy poczuł, że ma
mokro w butach i spodniach. Siarczyście przeklinając wygramolił się
z powrotem, ale wyczyn ten został nagrodzony dodatkową złotówką.
Nie wiadomo w jaki sposób burmistrz utrzymał się na swoim
urzędzie podczas okupacji niemieckiej. Niektórzy podejrzewali, że
na pewno współpracuje z Niemcami. Wyglądało na to, że spełnia polecenia
okupanta bardzo gorliwie, szczególnie wtedy, gdy bije za jakiekolwiek
przewinienie. Rzeczywiście chodził z trzcinową laską, przy żandarmach
krzyczał głośno i laską prał, gdzie popadnie. Były to jednak pozory,
bo naprawdę nikogo nie chciał skrzywdzić. Opowiadali, że żandarm
kazał mu bić Żyda, burmistrz zabierał się do tego niechętnie i z
ociąganiem. Zrobił to dopiero wtedy, gdy Niemiec chciał nieszczęśliwca
sam skatować. Uderzał go swoją laską tylko wtedy, gdy żandarm patrzył,
a kiedy się odwrócił, powiedział cicho do skazanego: - Krzycz głośno!
- Głośniej! - Krzycz, że cię boli! Żyd zrozumiał, że laska wcale
nie jest taka twarda, jak się wydawało, a bicie nie jest zbyt bolesne.
Doświadczyli tego także Polacy, którzy wcześniej bardzo bali się
tego człowieka. Pod koniec wojny Niemcy zorientowali się, że burmistrz
współpracuje z AK i chcieli go aresztować, ale Polacy mieli także
swój wywiad i w czas zdołali swego człowieka zdjąć ze stanowiska.
Widziano go kilka razy w wiosce w mundurze w stopniu kapitana. Znał
dobrze ludzi i przychodził ze swoim oddziałem po prowiant, czasem
w gościnę lub na zabawę. Kiedyś spotkały się dwa oddziały partyzantki
w wiosce, jeden pod dowództwem burmistrza, drugi pod dowództwem jakiegoś
chorążego, który wyglądał bardzo podejrzanie. Okazało się, że byli
to zwykli rabusie, którzy podszywając się pod oddziały AK rabowali
i mordowali niewinnych ludzi. Burmistrz ze swoimi ludźmi przepędził
złodziei i ocalił wioskę. Właśnie wtedy zatrzymał się u rodziców
Józika, który był małym chłopcem.
Brygadzista przyjechał na starym motocyklu na pole, gdzie
pracował Józik. Nakazał mu na chwilę przerwać pracę i zapytał: -
Dlaczego tak na mnie patrzyłeś jakbyś mnie znał? - Bo znam pana,
panie burmistrzu. - Skąd mnie znasz? - Pamięta pan chłopca z Dębic,
to ja jestem tym chłopcem. - Tak pamiętam. - Słuchaj, chyba wiesz,
że wielu najlepszych Polaków po wojnie rozstrzelano, zamęczono w
więzieniach, wywieziono do Związku Sowieckiego? Mnie udało się tego
uniknąć, nie wiem na jak długo, ale jeszcze jestem wolny. Wydasz
mnie? - Panie burmistrzu, ja też pamiętam, jak moi rodzice dziękowali
panu za uratowanie życia i majątku. Ja potrafię odróżnić człowieka
porządnego od drania, może być pan spokojny.
Pomóż w rozwoju naszego portalu