Pod koniec lutego br. Zamojski Dom Kultury zorganizował spotkanie z Wiesławem Lipcem. Gospodarz spotkania jest znanym artystą fotografikiem, autorem kilku albumów ukazujących piękno Roztocza oraz ziemi lubelskiej. Jest również autorem albumu o katedrze zamojskiej, wydanego z okazji wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w stolicy naszej diecezji w 1999 r. oraz wydawnictw poświęconych Zamościowi oraz innym miastom naszego regionu. Opublikował też zdjęcia z wizyty papieskiej w wydawnictwie zatytułowanym "Był pośród nas". Z wykształcenia jest leśnikiem. Przez wiele lat pracował w Roztoczańskim Parku Narodowym. Jest doskonałym znawcą przyrody i historii Roztocza. Urodził się w Żurawnicy koło Zwierzyńca. Mieszka w Zwierzyńcu. W czasie spotkania autor zaprezentował przeźrocza ukazujące piękno Roztocza wykonane przez niego z "lotu ptaka", czyli samolotu lub motolotni. Poprosiliśmy znanego fotografika o wypowiedź dotyczącą Roztocza.
KS. CZESŁAW GALEK: - Co najbardziej utkwiło Panu w pamięci z lat dziecinnych?
WIESŁAW LIPIEC: - Przed oczyma stoi mi ciągle
Roztocze moich lat dziecinnych. Powracające w snach i wspomnieniach
w całej swej ostrości obrazy tej niesamowitej przyrody. Tak nieodległe,
a jakże nierealne... Takie jak choćby owa dolina Wieprza poniżej
Zwierzyńca na wysokości Topólczy, Kawęczynka i Żurawnicy. Na skraju
tej doliny u podnóża wzgórz Roztocza Środkowego stała chata, w której
spędziłem dzieciństwo. Cóż to było za miejsce! Rzeka płynęła tu wijąc
się licznymi meandrami i w zadziwiający sposób zmieniając wielokrotnie
swój kierunek. Lustro wody sięgało niemal do poziomu jej brzegów.
Piaszczyste dno, przejrzysta woda i przepływające leniwie w różnych
kierunkach ogromne szczupaki - to widoki powszednie podczas każdego
pobytu nad Wieprzem.
Wiosną rzeka wylewała i wtedy woda płynęła doliną szeroko
rozlewając się wzdłuż obniżeń i bagien. Kto żyw wypływał wówczas,
czym mógł, na owe rozlewiska. Pływano przeważnie na baliach do prania
lub drewnianych korytach służących do skrobania świń po uboju. W
płytkiej wodzie pełno było wypływających tu na tarło dorodnych szczupaków.
Polowano na nie z powodzeniem przy użyciu ościenia lub wręcz zwykłego
kija. Przez wieki z głównego nurtu rzeki poodcinane zostały większe
i mniejsze zakola, tworzące starorzecza zwane tu "otokami". Im starsze
i bardziej oddalone od głównego nurtu, tym bardziej zarośnięte po
brzegach bujną i przebogatą roślinnością bagienną i wodną.
- Oprócz szczupaków były zapewne inne ryby...
- Ileż tam było ryb! Łowili je wszyscy na rozliczne sposoby, najczęściej przy użyciu tzw. "saków", czyli siatek różnego rodzaju z obręczą drucianą lub drewnianą. Wystarczyło wejść z tym narzędziem do wody i sięgnąć w dowolne miejsce pod zarośnięty brzeg. Za każdym razem coś trzepotało się w sieci, najczęściej szczupaki, liny, karasie, czasem karpie, piskorze, płocie. Na takie połowy ojciec zabierał czasem mnie i mojego brata Jerzego. Po godzinie wracaliśmy zawsze do domu ze sporym zapasem ryb. Czasami do połowu wystarczył zwykły kosz do kopania kartofli. Byli i tacy, którym nie chciało się nawet wchodzić do wody lub obawiali się pijawek. Uwiązywali wiklinowy kosz na łańcuchu, wrzucali go na środek "otoki" i szybko ciągnęli do brzegu. Tym sposobem również można było zaliczyć niezły połów. Wędki mało kto wówczas używał. Ryb wystarczyło dla wszystkich.
- Tereny nadwieprzańskie były zapewne bagniste?
- Po obu stronach rzeki wraz ze strefą starorzeczy i owych "otok" rozciągały się rozległe i trudne do przebycia bagna i tzw. "smugi", gdzie stała żelazistej barwy woda o charakterystycznym zapachu, tzw. "rodować". Wszystko to stwarzało niezwykłe walory przyrodnicze doliny, szerokiej w tym miejscu na 2-3 kilometry. Bogactwo roślinności, ptactwa wodnego i błotnego oraz ogromny rezerwuar czystej wody z mnóstwem ryb, raków i innych stworzeń wodnych. Dziś takie miejsca znaleźć można chyba już tylko nad Biebrzą.
- Czy z tymi terenami związane były jakieś legendy?
- Pamiętam opowieści ojca o błędnych ognikach na tych bagnach, o topiących się koniach wraz z zaprzęgami i ludźmi w tzw. " oknach", czyli niezwykle głębokich oczkach wodnych - pozostałościach dawnych starorzeczy. Tędy podczas ostatniej wojny, wiadomymi sobie szlakami, przeprawiali się bandyci wychodzący wieczorami z pobliskich Turzynieckich Dołów, plądrując zagrody i nękając i tak już umęczoną przez okupanta miejscową ludność.
- Jak pan wspomina roztoczańskie wzgórza?
- Po obu stronach doliny Wieprza wznosiły się roztoczańskie wzgórza, od zachodu lessowego Roztocza Zachodniego, od wschodu zaś wapiennego Roztocza Środkowego. U podnurza tego ostatniego biło wydajne źródło zwane "Stokiem". Jego krystaliczna i lodowata woda płynęła niewielkim strumykiem poprzez łąki do rzeki. A dalej były już tylko pola. Nieskończenie długie i niezwykle wąskie ich tarasowate paski, z wysokimi miedzami na zboczach, dochodziły aż do ogromnego lasu, falując po drodze przez kilka kolejnych wapiennych wzniesień i piaszczystych obniżeń oraz wąwozów porośniętych przeważnie sośniną.
- Jakie wspomnienia związane są z lasem?
- Roztoczański las mego dzieciństwa. Ileż budzi wspomnień i niezapomnianych przeżyć. Podziwiałem ten las najpierw z daleka, z pastwiska zwanego tu "wygonem", gdzie jako mali chłopcy pasaliśmy krowy. Niedaleko stamtąd na wschód rozciągał się ten nieprzebyty las. Górowały nad nim niepodzielnie tzw. "Wielkie Pałace", czyli strzelające w niebo ogromne wiekowe jodły, strzępiące niepokojąco linię horyzontu. Później już samodzielnie penetrowaliśmy obrzeża tego wielkiego lasu, głównie w poszukiwaniu grzybów, których rosło tu mnóstwo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu