Reklama

Miało mnie nie być

O początkach życia, historii powołania i kapłańskiej posłudze z ks. prał. Janem Sopickim, proboszczem parafii Opatrzności Bożej w Bielsku-Białej w 50. rocznicę święceń rozmawia ks. Piotr Bączek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Piotr Bączek: - Jak zrodziło się powołanie, które w tym roku owocuje złotym jubileuszem święceń?

Ks. prał. Jan Sopicki: - O początkach mojego powołania dowiedziałem się 2 lata po moich święceniach kapłańskich. Mówię o tym dlatego, że kiedy byłem młodym człowiekiem, to sprawa ewentualnego pójścia za głosem powołania nurtowała mnie, pociągała, ale o istotnych w tej historii faktach dowiedziałem się już po święceniach, na pogrzebie mojej świętej pamięci matki.
Otóż ksiądz proboszcz mojej rodzinnej parafii ujawnił wtedy tajemnicę, którą przede mną długo skrywali i zachowywali rodzice. Byłem dziewiątym z kolei dzieckiem w rodzinie i kiedy mama oczekiwała na moje narodzenie wystąpiły jakieś ciążowe komplikacje. Lekarz wtedy stwierdził, że albo trzeba dziecko usunąć, trzeba mnie zabić, albo mama nie przeżyje. Podobno nie było innego wyjścia. To były czasy trudne, jak wiadomo medycyna nie była wtedy tak rozwinięta jak dziś. Z tego, co zostało ujawnione na pogrzebie, mama i tato pojechali wtedy do Częstochowy i tam przed Cudownym Obrazem Matki Bożej złożyli ślubowanie, że nie będą decydować się na to, by zabić dziecko. A jeśli się urodzi, czy syn, czy córka to - jeśli taka wola Boża - oddają go na służbę Bogu. I urodziłem się.

- Czyli żyje Ksiądz dzięki Bożej łasce i wierze rodziców.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Tak. To przez długie lata była tajemnica rodziców. Nikomu o tym nie mówili. Cała sprawa ujawniła się po śmierci mojej matki. Proboszcz na kazaniu, na podstawie oświadczenia mojego taty, tę tajemnicę ujawnił. Wtedy dla mnie wszystko się wyjaśniło. Fakt - nurtowała mnie myśl pójścia w stronę kapłaństwa, ale z drugiej strony uświadomiłem sobie ogromną delikatność rodziców, którzy mnie wychowywali. Żadnego przymuszania, a z drugiej strony jakaś delikatna opieka nad tym, bym nieroztropnie nie poczynił czegoś, co mogłoby przekreślić drogę realizacji kapłańskiego powołania. Myślę, że nie trzeba tłumaczyć, jak mocnym dla mnie było przeżyciem poznanie tej tajemnicy. Zupełnie inaczej spojrzałem na swoje życie, na powołanie i oczywiście na rodziców. Było to jedno z najmocniejszych przeżyć w moim życiu.

- Wiadomo, że człowieka zawsze w ogromnej mierze kształtuje jego rodzinny dom. W wypadku powołania kapłańskiego zwykło się mówić, że rodzina jest pierwszym seminarium. W jakim zatem domu Ksiądz wzrastał? Co z perspektywy lat ważnego otrzymał Ksiądz w tym pierwszym seminarium?

- Byłem najmłodszym dzieckiem. Między mną a najmłodszą moją siostrą było 8 lat różnicy. Powiedziałbym, że jeśli chodzi o wiarę, to w domu panowała taka zdrowa religijna atmosfera. Nie jakaś - powiedzmy - bigoteryjna, ale zdrowa. Widziałem rodziców jak uczęszczali na Mszę św., jak dzielili się obowiązkami, by być w niedzielę w kościele: jeden szedł rano, drugi na Sumę - wszystko po to, by zapewnić troskę o dzieci i dom. Widziałem ich modlących się, widziałem jak chodzili do spowiedzi, do Komunii Świętej. Rodzice wiele razy ujawniali wielką troskę o nas, o nasze życie religijne i moralne. Przy tej okazji mała śmiesznostka. Siostra moja która mieszkała w Białej opowiadała kiedyś takie zdarzenie. Małemu jeszcze Jasiowi rodzice przypominali, żeby się modlił. A ja podobno niezbyt chętnie chciałem to robić, modlitwa mi się nudziła. I wtedy tato próbował jakimś klapsem przypomnieć mi i niejako zmobilizować do modlitwy. Na co siostra Hanka wzięła mnie w obronę i powiedziała: „Nie zmuszajcie go. Zostawcież go. Przecież się dość jeszcze w życiu namodli.” W każdym razie religijna atmosfera, jak powtarzam, taka zdrowa - była zawsze na pierwszym miejscu. Nigdy nie słyszałem, by w domu padły jakieś złe słowa na księży.
Poza tym przykład rodziców tej wielkiej troski o dzieci, nawet wtedy, gdy opuścili już dom rodzinny. Gdy ja byłem w podstawówce i gimnazjum wiele razy rodzice pytali o to, jak ich dorosłe dzieci żyją, jak postępują. Myślę, że to także mnie formowało i zachęcało do tego, by sprawy religijne traktować poważnie.
Podkreślę jeszcze prawość rodziców i ducha chrześcijańskiego przebaczania. Kiedyś na przykład pojawiły się kwestie kradzieży. I choć rodzice wiedzieli, kto jest złodziejem, umieli przebaczyć sąsiadom. Nie zauważyłem żadnej chęci zemsty, raczej chęć przebaczenia. Rodzice sprawy nie ruszali, nie zgłaszali na milicję. Zostawili to, przebaczając. Oczywiście zdarzały się jakieś drobne nieporozumienia, bo przecież nikt nie jest ideałem, ale wspominam dom w niedużym przysiółku Frydrychowice Łęg jako pełen spokojnej, sąsiedzkiej atmosfery.

Reklama

- Wychowanie takiej liczby dzieci to z pewnością wielkie wyzwanie...

- Tym bardziej, że był to czas wojny. Siostry pracowały we dworze, w majątku odebranym przez Niemców polskim właścicielom. Jeden z braci został wywieziony do pracy w Niemczech. Tam pracował najpierw na gospodarstwie, a później w fabryce. Pod koniec wojny dostał od Niemców pozwolenie, by pojechać do domu, ale pod warunkiem, że na pewno wróci. Zresztą za to dwóch innych Polaków ręczyło swoją głową. Po latach, gdy już byłem księdzem wspominał, że przychodziły pokusy, by nie wracać. Ale od tego zależało życie ludzi, więc powrócił. Wchodziła też w grę sprawa sercowa, bo pracując u bauera zakochał się w jednej dziewczynie. Zresztą z tą kobietą się potem ożenił. Kiedy jego żona zachorowała i była zupełnie zdana na swego męża, pamiętam jego wielką troskę. Gdy odwiedzałem go w Niemczech mówił, że nie może zostawić żony, żeby na przykład pojechać na wczasy. Sądzę, że to też wyniósł z domu rodzinnego - owocowało obserwowane wzajemne odnoszenie się do siebie rodziców, pełne szacunku i miłości.

- Zazwyczaj w historii powołania pojawia się na horyzoncie postać kapłana, takiego czy innego księdza, którego postawa potwierdzała młodemu człowiekowi, że warto iść tą drogą. Czy w Księdza wypadku było podobnie?

- Tak. U początków mojego kapłaństwa był proboszcz ks. kan. Józef Batko. Muszę powiedzieć, że jako młody człowiek bardzo się go bałem (jak i wszysy moi rówieśnicy), ale jednocześnie byłem bardzo w niego zapatrzony. Potem bardzo pozytywnie wpłynął na mnie mój rodak ks. Jan Nowak, budowniczy kościoła w Roczynach. W tych kapłanów byłem jakoś zapatrzony i myślałem sobie, że może kiedyś zajmę ich miejsce. historia mojego powołania narastała raczej stopniowo, to był proces. Oczywiście pojawiały się we mnie też takie pragnienia, żeby może pójść na medycynę albo na prawo. Miałem zresztą taki czas rocznej przerwy po maturze wewnętrznej w Krakowie, gdy pracowałem w gminie, w Urzędzie Stanu Cywilnego. Wszystko po to, by mieć zaświadczenie pracy do matury państwowej. Ale ostatecznie wybrałem seminarium.

- Wróćmy teraz myślą do wydarzenia sprzed 50 lat. Święcenia kapłańskie. Jak to wszystko wyglądało?

- Mój rocznik przyjmowany był do seminarium niejako na dwie tury. Ci, którzy mieli skończone technikum bez kursu łaciny szli na sześć lat do seminarium, a ci, którzy kończyli liceum z łaciną na pięć. Ja byłem w tej drugiej grupie.
W czasie studiów uczestniczyliśmy w takich wydarzeniach związanych z osobą Karola Wojtyły, które dopiero ex post nabrało znaczenia. Jako ksiądz był on naszym wykładowcą najpierw w małym seminarium i liceum. Jako młodzi chłopcy, którzy przyszli do miasta ze wsi, niewiele rozumieliśmy z tego, co do nas mówił (kto tam rozumiał, co to jest ens a se, per se). Ale patrzyliśmy ciekawie na niego. I nikomu z nas nie przyszło do głowy, że w nim „siedzi” człowiek takiego formatu. W 1958 r. odbyła się konsekracja biskupa Karola Wojtyły. Na dwa lata przed naszymi święceniami.
W roku 1960 administratorem w Krakowie był abp Baziak i on miał nas święcić. Niedługo przed święceniami zachorował. Chciał sam nas wyświęcić, a nie zlecić to młodemu biskupowi sufraganowi Wojtyle. Ale choroba nie popuściła, więc ostatecznie święcił nas w Krakowskim Seminarium nowy biskup. To były pierwsze święcenia, jakich udzielił Karol Wojtyła w seminarium. W ciągu sześciu tygodni otrzymaliśmy subdiakonat, diakonat i prezbiterat. Diakonami byliśmy tylko tydzień. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jaka to wielka łaska: święcił nas przyszły papież. Niezależnie od tego święcenia są wielkim, wspaniałym przeżyciem, do którego wiele razy się powraca.

- Co jubilat, kapłan z pięćdziesięcioletnim stażem duszpasterskim, ks. prał. Jan Sopicki powiedziałby młodemu neoprezbiterowi ks. Janowi Sopickiemu? Jaką radę przekazał by mu, gdyby zaistniała taka możliwość?

- To piękne pytanie, ale i bardzo trudne. Powiedziałbym mu tak: bądź bardziej ostrożny w swoim życiu, bądź bardziej roztropny. Bądź bliżej Pana Boga, a troszkę dalej - w tym dobrym znaczeniu - dalej od ludzi świeckich. Nie chciałbym być źle zrozumiany: nie chodzi o to, by ludzi świeckich nie doceniać, ale chodzi o dystans, który pozwala być bliżej Pana Boga. To byłoby takie ogólne przesłanie.

- Kiedy było trudniej być kapłanem: wtedy, gdy księży szykanowała komuna, czy może teraz, w czasach nam współczesnych?

- Mając w perspektywie pierwsze lata mojego kapłaństwa muszę powiedzieć, że nie były to łatwe czasy. Te wszystkie podchody, represje które, jak wiemy, czasem kończyły się nawet śmiercią księży, nachodzenia, próby werbunku. Ale kiedy my, starsi księża porównujemy dzisiejsze czasy z tamtymi, to dochodzimy do wniosku, że dziś wcale nie jest łatwiej. A może nawet trudniej. Kiedy w 1992 r. przy okazji reformy administracyjnej Kościoła i tworzenia nowych diecezji w Kurii krakowskiej czekaliśmy na ogłoszenie nowych biskupów ordynaruszy, pamiętam, że kard. Franciszek Macharski powiedział wtedy takie mniej więcej zdanie: „Proszę księży - mówił - nadchodzą takie czasy, kiedy księża będą mieć jeszcze gorzej niż za komuny”.
Myślę, że obecna sytuacja duchowieństwa jest chyba trudniejsza. Kiedy pomyślimy o tej jakiejś dziwnej agresji wobec księży, kiedy widzimy więcej obojętności religijnej. Myślę, że jesteśmy wystawieni teraz na mocną próbę. W tych czasach, które nazywamy demokratycznymi próbuje się także nas - kapłanów - używać do pewnych rozgrywek, tak jak chcieli nas używać do pewnych rozgrywek ci „aniołowie stróżowie” z SB, którzy byli do nas posyłani, by księży zdobyć, zwerbować.

- Gdzie zatem - zdaniem Księdza - szukać recepty na to, by w takich czy innych czasach być kapłanem dobrym?

- Ksiądz musi być sobą. Nawiązałbym do tego, co powiedział Papież Benedykt XVI i wcześniej wielokrotnie podkreślał jego wielki poprzednik. Ksiądz nie jest specjalistą od budownictwa, od jakichś świeckich spraw. Powinien być specjalistą od spraw Bożych, od duszpasterstwa. Ksiądz nie może być kumplem, na przykład dla młodych ludzi. Ma być ich przyjacielem, ale przyjacielem przewodnikiem, wobec którego młodzież będzie miała respekt i szacunek. To, co nieraz się dzieje, że księża, szczególnie młodzi, w grupach duszpasterskich z młodymi przechodzą na „ty” - to jest bardzo krótkowzroczne.
Trzeba - powtarzam raz jeszcze - trzymać zdrowy dystans wobec ludzi. Tu przytoczę powiedzenie jednego ze świętych (często powtarzał je nam ksiądz rektor w seminarium): ilekroć wszedłem w środowisko świeckich, tylekroć wracałem mniejszy.
Ponadto ogromnie ważna jest nasza postawa przy wykonywaniu wszystkich czynności religijnych. Ludzie nas obserwują. Patrzą, jak ksiądz przyklęka, jak się modli, jak odprawia Mszę św., jak sprawuje sakramenty święte. Chodzi tu o to, co się określa nieraz słowem dość trudnym do zdefiniowania: czynić coś z namaszczeniem. Te wszystkie gesty - jeśli są wypełnione także wewnętrzną treścią - one wszystkie duszpastersko działają.

- Czy postawa dystansu do świeckich nie oddzieli Księdza od ludzi? Czy nie jest formą budowania muru między pasterzem a wiernymi?

- Sądzę, że ludzie oczekują takiego właśnie nastawienia. Nie chcą mieć w księdzu eksperta od świeckich spraw, bo takich mogą znaleźć spośród siebie. Wierni chcą mieć w księdzu eksperta od spraw wiary, od spraw ducha, duszpasterstwa.

- Proszę wybrać jeną z najpiękniejszych chwil w Księdza posłudze.

- Wybiorę tę, która wiąże się z faktem, że byłem dzieckiem, którego miało nie być. Miałem takie wspaniałe przeżycie. Po wielu latach odwiedziłem parafię, gdzie kiedyś pełniłem posługę wikariusza. Podeszła wtedy do mnie kobieta z córką i mówi do mnie: „Czy ksiądz pamięta naszą rozmowę sprzed wielu lat przy okazji spowiedzi?” Odpowiedziałem, że przecież takich rzeczy nie notuje się w pamięci. Na co ona - wskazując na swoją córkę - powiedziała, że dziecko jej żyje dzięki naszej rozmowie. „Bo wtedy ksiądz mnie przekonał, żebym ciąży nie usuwała, żebym nie zabijała swojego dziecka” - powiedziała. Przypomniała, że powiedziałem je mniej więcej takie słowa: „Widzisz, natrafiałaś na księdza, którego miało nie być”. Efekt tej rozmowy był taki, że zastanowiła się i postanowiła urodzić mimo zdecydowanego sprzeciwu ojca dziecka. To spotkanie po latach naprawdę mnie poruszyło i rozradowało. Oczywiście oprócz tego zdarzenia było bardzo wiele wspaniałych i pięknych chwil. Trudno byłoby je wszystkie wyliczać.

- Z pewnością wraz ze złotym jubileuszem słyszy Ksiądz mnóstwo życzeń. Proszę powiedzieć, czego sam sobie jubilat życzy na dalsze lata kapłańskiego życia?

- Trzeba być realistą. Istnieje takie powiedzenie - chyba autorstwa ks. Jana Twardowskiego - że złoty jubileusz kapłaństwa to jest taka generalna próba przed pogrzebem. I chyba coś w tym jest. Odpowiadając na pytanie, powiem jedno. Życzę sobie miłosierdzia Bożego. Liczę na Boże miłosierdzie. Dlatego też na obrazku jubileuszowym z wizerunkiem Chrystusa Miłosiernego umieściłem hasło: „Misericordias Domini in aeternum cantabo” (Będę wychwalał na wieki miłosierdzie Boże)

- Dziękuję za rozmowę. W imieniu Czytelników „Niedzieli na Podbeskidziu” życzę błogosławieństwa Bożego na dalsze lata kapłańskiego życia.

2010-12-31 00:00

Ocena: +3 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

64. rocznica obrony krzyża w Nowej Hucie

2024-04-28 09:40

[ TEMATY ]

Ryszard Czarnecki

Archiwum TK Niedziela

Dokładnie teraz mija rocznica wydarzeń które przed laty poruszyły katolicką Polskę . Chodzi o obronę krzyża, którego mieszkańcy nowej, przemysłowej dzielnicy Krakowa postawili na miejscu budowy przyszłego kościoła. Zgoda na jego powstanie została wymuszona na komunistach w wyniku dwóch petycji , podpisanych w sumie przez 19 tysięcy osób.

Gdy rządy „komuny” trochę chwilowo zelżały nowy „gensek” kompartii Gomułka obiecał delegacji z Nowej Huty, że kościół powstanie. Jednak komuniści , jak zwykle nie dotrzymali słowa : cofnięto pozwolenie na budowę, a pieniądze ze składek mieszkańców Nowej Huty (a właściwie Krakowa bo dawali pieniądze również ludzie spoza nowego „industrialnego"osiedla”) zostały skonfiskowane.

CZYTAJ DALEJ

Gniezno: abp Antonio Guido Filipazzi przekazał krzyże misyjne misjonarzom

2024-04-28 13:19

[ TEMATY ]

misje

PAP/Paweł Jaskółka

Czternastu misjonarzy - 12 księży, siostra zakonna i osoba świecka - otrzymało dziś w Gnieźnie z rąk nuncjusza apostolskiego w Polsce abp. Antonio Guido Filipazzi krzyże misyjne. „Przyjmując krzyż pamiętajcie, że nie jesteście pracownikami organizacji pozarządowej, ale podobnie jak św. Wojciech, niesiecie Ewangelię Chrystusa, Kościół Chrystusa i samego Chrystusa” - mówił nuncjusz.

Życzeniami dla posłanych misjonarzy nuncjusz apostolski w Polsce uczynił słowa papieża Franciszka, którymi rozpoczął on swój pontyfikat: „Chciałbym, abyśmy wszyscy mieli odwagę wędrować w obecności Pana, z krzyżem Pana; budować Kościół na krwi Pana, która została przelana na krzyżu, i wyznawać jedną chwałę Chrystusa ukrzyżowanego, a tym samym Kościół będzie postępować naprzód”.

CZYTAJ DALEJ

W 10. rocznicę kanonizacji

2024-04-28 17:42

Biuro Prasowe AK

    – Kościół wynosząc go do grona świętych wskazał: módlcie się poprzez jego wstawiennictwo za świat o jego zbawienie, o pokój dla niego, o nadzieję – mówił abp Marek Jędraszewski w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie w czasie Mszy św. sprawowanej w 10. rocznicę kanonizacji Ojca Świętego.

Na początku Mszy św. ks. Tomasz Szopa przypomniał, że dokładnie 10 lat temu papież Franciszek dokonał uroczystej kanonizacji Jana Pawła II. – W ten sposób Kościół uznał, wskazał, publicznie ogłosił, że Jan Paweł II jest świadkiem Jezusa Chrystusa – świadkiem, którego wstawiennictwa możemy przyzywać, przez wstawiennictwo którego możemy się modlić do Dobrego Ojca – mówił kustosz papieskiego sanktuarium w Krakowie. Witając abp. Marka Jędraszewskiego, podziękował mu za troskę o pamięć o Ojcu Świętym i krzewienie jego nauczania.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję