Reklama

„Idźcie i głoście...”

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

MONIKA ŁUKASZÓW: - Jak zrodziła się decyzja wyjazdu na misje?

Br. Łukasz Samiec: - Myślę, że miały na to wpływ dwa momenty z mojego życia. Do pierwszej Komunii przygotowywała mnie siostra Stanisława (elżbietanka), katechezy z nią generalnie były bardzo ciekawe, ale jedną pamiętam do dziś. Opowiadała o św. Maksymilianie, jak objawiła się mu Matka Boża z koronami, kim był, co robił, o Niepokalanowie i o misjach w Japonii. Już wtedy zaciekawiło mnie to bardzo, dlatego chciałem pojechać do Niepokalanowa i zobaczyć to wszystko na własne oczy. W niedługim czasie od tego wydarzenia s. Stanisława zorganizowała pielgrzymkę, na trasie której znalazł się m.in. Niepokalanów. Pamiętam, że już wtedy całe to dzieło bardzo mi zaimponowało. Od tego czasu zacząłem myśleć o zakonie franciszkańskim i o misjach. Wiadomo, że później lata leciały swoim rytmem i w trakcie dorastania, gdzieś to wszystko się zagubiło. Ta myśl powróciła do mnie jak bumerang, w klasie maturalnej. Przez całą szkołę średnią chodziłem codziennie na Mszę św. Czasem do mojej macierzystej parafii pw. św. Piotra i Pawła w Legnicy, a czasem do parafii prowadzonej przez franciszkanów, gdzie w każdy w czwartek są modlitwy o powołania i beatyfikację sług Bożych o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka, męczenników z Peru, którzy zostali zamordowani w 1991 r. I tak to ich właśnie uznaję za patronów mojego powołanie zakonnego, bo to oni zainspirowali mnie do wybrania tego stylu życia. Ich świadectwo życia, ich autentyczność i ich śmierć przekonały mnie, że to wszystko ma sens. Że to nie tylko szczytne idee, ale przede wszystkim życie. Ci ludzie, za których zginęli, stali się mi bliscy, dlatego że to oni byli bardzo ważni, dla tych dwóch braci. Dalej, za ich wstawiennictwem, czego zresztą jestem pewny, wszystko potoczyło się już samo.

- Jak zareagowała rodzina na decyzję Brata?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Myślę, że nie było to dla nich łatwe. Choć chyba nie było też wielkim szokiem, bo o tym mówiłem już dużo wcześniej, ale kiedy miało to stać się faktem, dopiero zrozumieli, że nie żartuję.

- Jak wyglądało przygotowanie do wyjazdu na misje?

- Cóż, to przygotowanie ciągle trwa. Może nie do wyjazdu, bo jestem na misjach dwa lata, tylko do konkretnej służby i pracy w Ameryce Południowej. Po czterech latach formacji zakonnej (tzn. po rocznym postulacie, rocznym nowicjacie i dwóch latach studiów filozoficzno-teologicznych) poprosiłem o możliwość kontynuowania mojego przygotowania do kapłaństwa w Ameryce Południowej, gdzie zawsze chciałem pracować. Przełożony zaproponował Paragwaj, jako miejsce docelowej pracy. Ale na czas studiów miałem zamieszkać w Cochabamba, gdzie jest dom formacyjny kustodii boliwijskiej, jako że nie mamy tam seminarium. Zatem w trakcie roku akademickiego jestem w Boliwii, a podczas wakacji jestem w Paragwaju. Moje przygotowanie to przede wszystkim życie, ale też studiowanie kultury. Jestem przez cały czas z Latynosami na uniwersytecie, w duszpasterstwie, w klasztorze, na ulicy. Bardzo się cieszę z takiej możliwości. Poznaję ich problemy, życie, radości, sposób reagowanie. To przygotowanie bardzo aktywne i praktyczne. Teoria jest automatycznie weryfikowana przez życie.

Reklama

- Pierwsze wrażenie po przybyciu do Paragwaju?

- Może to śmiesznie zabrzmi, ale kiedy tylko przyleciałem do Asunción (stolicy Paragwaju) zauważyłem, że przydrożne latarnie świecą się przez cały czas. Dzień i noc. Było to dla mnie dość ciekawym zjawiskiem. Dręczyło mnie pytanie: czy jeden z najbiedniejszych krajów w Ameryce Płd. może pozwolić sobie na takie marnotrawstwo? Czy nie można by tego wykorzystać lepiej, tzn. bardziej ekonomicznie? Przez kolejne pół roku szukałem odpowiedzi na pytanie, po co te latarnie palą się w dzień. Pytałem się wielu paragwajczyków, ludzi zamożnych i biednych, prostych i wykształconych. Większość z nich po prostu nigdy na to nie zwróciła uwagi. Pewnego dnia moja nauczycielka od języka hiszpańskiego, ze zdziwieniem, że ktoś się w ogóle o to pyta, odpowiedziała mi tak: - Palą się, bo gdyby ktoś je zgasił w dzień, to co byśmy mieli w nocy? Kto by je zapalił? Przecież nie byłoby nic widać! A teraz tak trochę na poważnie. Po przybyciu do Paragwaju szczególnie rzuciła mi się w oczy ilość dzieci. Małe bobasy śmigają dosłownie wszędzie. Mówi się, że w Paragwaju 70% społeczeństwa to dzieci, które nie ukończyły piętnastego roku życia. Dzieci mają dzieci. To dzieci wychowują dzieci, żeby jakoś przeżyć.

- Z jakimi potrzebami Brat się spotkał tam na miejscu? Czy od razu można było zająć się ewangelizacją, czy trzeba było zacząć od innych rzeczy?

- Myślę, że poruszyliśmy teraz bardzo ciekawy temat. Dobre pytanie. Tutaj musimy sobie uzmysłowić, że w zasadzie mało jest teraz na świecie takich miejsc, gdzie Kościół prowadzi misje ad gentes, czyli dla tych, którzy nigdy nie słyszeli o Chrystusie. Wiadomo, że są takie miejsca, ale w większości krajów istnieją już struktury kościelne. Zatem nasze najważniejsze i zarazem najtrudniejsze zadanie to włączenie się w już istniejący Kościół, a więc ze wszystkim, czym jest, tzn. z jego radościami i smutkami. Zwykło się mówić o procesie inkulturacji, czyli o sztuce wejścia misjonarza w miejscową kulturę, zanim cokolwiek się zrobi, trzeba nauczyć się, na tyle na ile jest to możliwe, odbierać świat tak jak oni.

- Ilu misjonarzy pracuje na tej placówce?

- Mamy w Paragwaju trzy placówki. Asunción, stolica, gdzie zajmujemy się wydawaniem „Rycerza Niepokalanej”. Guarambaré, małe miasteczko, gdzie prowadzimy parafie i szkołę publiczną dla dzieci i młodzieży. I to jest nasza trzecia i najmłodsza obecność w tym państwie. „Tierra de la Immaculata” (Ziemia Niepokalanej) tak nazywa się miejsce. Jest to powstające centrum duchowości i pomocy socjalnej Jezusa Miłosiernego. Jest to odpowiedź na potrzeby Kościoła, dlatego zaczęliśmy od pomocy dzieciom. Dziennie przychodzi ponad 120 dzieci. Mogą u nas coś zjeść (czasami jest to jedyny posiłek) i odrobić lekcje, oczywiście tylko te dzieci, które chodzą do szkoły. Z dziećmi jest dużo pracy takiej spontanicznej, wynikającej z potrzeby chwili. W tym ośrodku jest dwóch kapłanów (o. Marek Duda i o. Dariusz Gaczyński), kilku wolontariuszy świeckich, a w trakcie wakacji dołączam i ja do tej ekipy. Mam nadzieję, że w niedługim czasie, tzn. po święceniach, będę już tam z nimi na stałe.

- Kto pomaga misjonarzom w Paragwaju?

- Pomagają nam wszyscy ludzie dobrej woli. Wierzący i czasem ci, którzy deklarują się jako niewierzący. Widzę, że w Polsce tematyka misyjna jest bardzo żywa i wiem o tym, że dużo ludzi się za nas modli, za co serdecznie im dziękuję. Zwłaszcza dzieciom z Kółka Misyjnego przy SP nr 10 w Legnicy, od których dostałem kiedyś życzenia wielkanocne. Doszły one do mnie wprawdzie w połowie sierpnia, ale przecież lepiej późno niż wcale. Wszelkie oznaki pamięci i wsparcia są bardzo cenne.

- Największe problemy, z jakimi się borykają ludzie tam mieszkający w Paragwaju?

- Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że ogromna bieda i korupcja. Choć wydaje mi się, że gorsza jest bezsilność wobec wszystkiego, co ich spotyka. Są wykorzystywani w pracy, ich płace są często nieadekwatne do wykonanej pracy i nie pozwalają na utrzymanie rodziny. Młode, dwunasto-, trzynastoletnie dziewczyny często są zmuszone do prostytucji. W bogatych domach występuje zjawisko, które nazywa się servicio completo (można by to przetłumaczyć używając kolokwializmu full serwis). Zamożni wyjeżdżają na wieś w poszukiwaniu wielodzietnych rodzin. Gdy znajdą, płacą rodzicom za jedną z dziewczyn do tzw. służby. Ta w ich posiadłości gotuje, sprząta, pierze i żeby ich dorastający chłopcy nie szukali wrażeń na zewnątrz owa dziewczyna służy im również do zaspokojenia potrzeb seksualnych. I nikt nie upomina się o tych ludzi, nikt się nimi nie interesuje. Nie mają żadnej wartości. Rząd się nie zajmuje bezdomnymi dziećmi, które śpią na skrzyżowaniach, narkotyzują się klejem. To się po prostu nie opłaca. Dlatego nasza praca to przede wszystkim bycie z tymi ludźmi i pokazanie życiem, że ich też kocha Bóg.

- Czy widzi Brat różnice w głoszeniu Ewangelii na misjach i w naszym kraju?

- Na tym polega właśnie piękno, że ta sama Dobra Nowina jest aktualna na każdym kontynencie, pomimo różnic w stosowanych formach przekazu. Ewangelia jest dla wszystkich, więc rdzeń na pewno jest ten sam. Po dwóch latach bycia na misjach, zrozumiałem, jak niesamowita jest nasza wiara. Myślę, że oczyściło się moje spojrzenie na nią. Jesteśmy przywiązani do lokalnych tradycji, zarówno narodowych jak i rodzinnych. I często z naszym rozumieniem Kościoła też tak bywa. Poprzestajemy wyłącznie tylko na tym, co zewnętrzne np. ładne zaśpiewanie pieśni, porządne ubranie, estetycznie ułożone kwiaty itp. Na pewno jest to ważne, bo w tym wyraża się nasz szacunek do rzeczy świętych, ale przecież nie jest istotą naszej wiary. Wiadomo, że te aspekty zewnętrzne pozwalają nam lepiej przeżyć np. celebracje liturgiczne (zawsze poruszał mnie pięknie zaśpiewany exultet podczas Wigilii Paschalnej). Jednakże orędzie o Zbawieniu jest czymś większym i powinno być szerzej rozumiane jak tylko zbiór lokalnych tradycji. Paragwajczycy też mają swoje piękne zwyczaje, i na swój sposób wyrażają szacunek czy radość. Dlatego bardziej powiedziałbym, że jest to odkrywanie Jezusa Chrystusa w tamtej, konkretnej rzeczywistości tego narodu, który również jak Polacy ma bardzo burzliwą historię. Tam zrozumiałem jak ważny jest człowiek i jeżeli chce się mówić o Bogu, to trzeba porzucić swoje stare przyzwyczajenia. Z cierpliwością towarzyszyć im w każdym momencie, tzn. jaki jest w tobie poziom dobroci i człowieczeństwa, taki jest z ciebie świadek Chrystusa. Te dwa lata, które byłem w Ameryce Płd., jako franciszkański misjonarz, były przede wszystkim misjami dla mnie, w tym czasie to właśnie ja potrzebowałem nawrócenia, aby na nowo odkryć i zakochać się w Jezusie. Do tego dochodziłem nie przez wielkie i spektakularne wydarzenia, ale przez rzeczy codzienne i proste, które łamały mój stary, zesztywniały światopogląd i uczyły mnie otwierać się na człowieka. Bo przecież czy można być blisko Boga nie będąc blisko człowieka? Wydaje mi się, że nie, ale wiem na pewno, że czasami wystarczy tak niewiele, żeby odkryć to, co w życiu najistotniejsze i najpiękniejsze.

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty Atanazy z Aleksandrii

Niedziela Ogólnopolska 26/2007, str. 4-5

[ TEMATY ]

święty

www.fundacjamaximilianum.pl

Drodzy Bracia i Siostry!

CZYTAJ DALEJ

Święta Miss - Gemma Galgani

Niedziela Ogólnopolska 18/2003

[ TEMATY ]

święci

wikipedia.org

CZYTAJ DALEJ

Matko Serdeczna, módl się za nami...

2024-05-02 20:37

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Karol Porwich/Niedziela

Zasłuchani w „Polską litanię” ks. Jana Twardowskiego zatrzymamy się w stolicy diecezji sandomierskiej ze świadomością, że na jej terenie jest jeszcze kilka innych sanktuariów maryjnych.

Rozważanie 3

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję