Agatka z Wilanowa w październiku skończy 10 lat. Jest pogodną, uśmiechniętą dziewczynką. Jej dramat rozpoczął się w maju 2005 r. Dziewczynka miała uporczywe bóle pod kolanem. Jej rodzice (tata jest lekarzem, a mama pielęgniarką) tłumaczyli to przemęczeniem. W końcu Agatka trafiła do Instytutu Matki i Dziecka. Diagnoza zwaliła wszystkich z nóg - nowotwór. Rozpoczęła się walka o życie, operacja. Później długie miesiące terapii. W znoszeniu bólu pomagała jej morfina. Agatka wie, że czekają ją lata rehabilitacji. Ale mimo to jest szczęśliwa, bo ma duże szanse na całkowite wyzdrowienie. Wróciła też do szkoły sportowej. W sobotę 8 września razem z Pawłem Korzeniowskim zapaliła znicz na pierwszej Onko-Olimpiadzie, olimpiadzie dla dzieci walczących z chorobami nowotworowymi.
W zawodach rozegranych na stadionie AWF przy ul. Marymonckiej w Warszawie wzięło udział ponad 200 dzieci z ośrodków onkologicznych w Polsce, Ukrainie i Rosji.
Spełnić marzenia i dać nadzieję
- Głównym celem Onko-Olimpiady jest dodanie chorym dzieciom nadziei. Zależy nam także na podniesieniu świadomości w społeczeństwie i przełamaniu stereotypów - wyjaśnia Tomasz Osuch, prezes Fundacji Spełnionych Marzeń, współorganizator imprezy.
Pan Tomasz wraz z żoną Małgorzatą powołali do życia Fundację w 2002 r., po tym, jak umarł im na raka 11-letni synek. Wiedzą, jak trudne momenty przechodzą chore dzieci. Chcą je wesprzeć psychicznie i materialnie, pokazać, że nie są same w tej najtrudniejszej walce. Że warto walczyć i można wygrać. Za pośrednictwem Fundacji Osuchowie spełniają dziecięce marzenia - te małe i te duże. Przynoszą do szpitali paczki z zabawkami, organizują turnusy rehabilitacyjne dla dzieci, które najtrudniejszy okres mają już za sobą.
W działania Fundacji angażuje się wielu sportowców i artystów.
- Olimpiada nie odbyłaby się również bez zaangażowania Marzeny Szustkowskiej z Fundacji Orimari - powiedział przed jej otwarciem prowadzący imprezę Andrzej Nejman. W przygotowaniach pomogła też Małgorzata Foremniak, ambasador Onko-Olimpiady, na co dzień współpracująca z Fundacjami. Wsparli ją m.in.: Robert Korzeniowski, Mariusz Czerkawski, Marek Citko. Honorowy patronat nad imprezą objęli zaś Polski Komitet Olimpijski oraz żona prezydenta RP Maria Kaczyńska.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wygrali najtrudniejszą walkę
Tak jak na prawdziwą olimpiadę przystało, na początku nastąpił przemarsz reprezentacji wszystkich ośrodków onkologicznych dookoła stadionu. Na twarzach dzieci widać było ogromną radość. Niektóre z nich niedawno zakończyły leczenie i jeszcze nie wróciły do pełni sił. Wszystkie jednak były podziwiane przez swoich zdrowych, siedzących na trybunach kolegów.
Młodzi zawodnicy walczyli w czterech dyscyplinach: lekkoatletyce, pływaniu, piłce nożnej i ping-pongu. Zwycięzcy poszczególnych konkurencji cieszyli się z medali. Wszyscy otrzymali upominki. - Tak naprawdę każdemu z dzieci należy się medal. Zwyciężyli przecież w najtrudniejszej walce. Wygrali swoje życie - mówi ze wzruszeniem mama jednego z uczestników.
Wszystkiego dopilnowali wolontariusze wraz z opiekunami grup, które przyjechały. Oni dbali o to, by dzieci zjawiły się we właściwym miejscu o właściwej porze, kiedy rozgrywana była ich konkurencja. Średnia wieku zawodników wynosiła 13 lat. - Długo trenowałeś przed zawodami? - pytam Maćka, który wystartował w konkurencji pływania. Chłopiec nieśmiało potakuje.
Zawody wzbogacono o artystyczne pokazy dziecięcych i młodzieżowych zespołów tanecznych, baletniczek i charleederek. Wszyscy przybyli mogli zaopatrzyć się w kolorowe baloniki i kapelusze. - Pogoda wyjątkowo dziś się udała, była przewidziana w planie - cieszyli się organizatorzy.
Już od drugiej edycji planowane jest przekształcenie Olimpiady w zawody, na które przyjadą dzieci z całej Europy. - Sport to zdrowie, więc staramy się zachęcić wszystkich do większej aktywności. Chcemy też stworzyć niezwykle ciepłą atmosferę, by każde dziecko wraz ze swoimi rodzicami poczuło się potrzebne i przez nas kochane. To są przecież tacy sami młodzi ludzie jak my, mają swoje zdolności i marzenia. To też pewnego rodzaju podziękowanie i nagroda dla nich. Podziękowanie - że nie poddali się w tej trudnej walce z chorobą i cierpieniem oraz nagroda za zwycięstwo w niej - mówi Ania, wolontariuszka.
- Kiedy dowiedzieliśmy się, że nasz syn jest chory na białaczkę, nie mogliśmy się z tym pogodzić. Najtrudniejszy był pierwszy okres choroby, miesiące spędzone na oddziale. Syn prawie poddał się, ale my wiedzieliśmy, że musimy mieć tyle wiary, by starczyło jej dla nas i dla niego. Dziś Bartek ma 18 lat i jest już prawie zdrowy.