Reklama

Radość narodzenia

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Gdy patrzę na wspólną fotografię mojej rodziny, równocześnie przed oczyma przewija się niczym taśma wideo całe życie z nią związane. Radości i smutki, upadki i wzloty, problemy i sukcesy. Praca zawodowa, społeczna, nauka i dom, dom pełen dzieci. Sama z niedowierzaniem spoglądam i myślę, czy to jawa, czy sen?

Prawdą niezaprzeczalną jednak jest fakt, że bez względu na to, czy było to pierwsze, czy któreś z rzędu, czy ostatnie, dziewiąte dziecko, wszystkie były przyjmowane z radością i aż trudno uwierzyć samemu sobie, że każde kolejne tę radość potęgowało.

Rodziły się w przeróżnych miejscach: w izbie porodowej, szpitalu rejonowym, wojewódzkim i w domu. Najważniejsze było jednak to, że zawsze w chwili ich przyjścia byli przy mnie życzliwi ludzie: lekarze, pielęgniarki, położne i domownicy. Z ich strony nie zaznałam żadnej przykrości, a wręcz przeciwnie, zawsze otaczali mnie szczególną troską, opieką. Za to będę im zawsze wdzięczna w imieniu własnym i moich dzieci. Za to im dziękuję.

Dni narodzin dzieci były najpiękniejszymi w moim życiu. Pamiętam, że z chwilą urodzenia kolejnego dziecka zadawałam sobie pytanie: Czy będę jeszcze tak szczęśliwa jak w tej chwili?

Przełom lat 80. nie należał do najłatwiejszych do rodzenia, utrzymania i wychowania dzieci. Choć mieliśmy pracę, to jednak sen z powiek spędzała myśl co będzie dziś, jutro? Czy będzie co do garnka włożyć, czy będzie czym osłodzić herbatę, gdyż w dobie "pustych półek sklepowych" zdobycie cukru graniczyło z wyczynem sportowym najwyższego rzędu.

Podobnie było z artykułami pierwszej potrzeby, środkami czystości. Gdy na świecie miało się pojawić piąte z kolei dziecko byłam bliska załamania, na co wpływ miała właśnie sytuacja na rynku. W mojej szafie zapasy wyczerpały się do zera, a w perspektywie była tylko możliwość kupna wyprawki (kilka pieluch, śpioszki i kocyk) na książeczkę zdrowia dziecka.

W tej dramatycznej sytuacji Opatrzność Boża nas nie opuściła. Z chwilą narodzin dziecka wszystkie problemy rozwiały się jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zdawało się, że cały świat dowiedział się "o tym niezwykłym wydarzeniu" i to nowonarodzone i pozostałe maluchy zostały obdarowane tak, że miały prawo czuć się jak "księżniczki i książęta".

Dziś nie potrafię nawet wymienić z imienia i nazwiska tych, którzy mi pomogli, dlatego szczerze wszystkim za wszystko mówię: Bóg zapłać.

Narodziny kolejnych dzieci to równocześnie okres studiowania. Był to trudny okres, mimo to wspominam go ciepło. Trudno było pogodzić pracę zawodową, nauczycielską z maluchami, "domowe przedszkole" i wyjazdy na zajęcia (dodawszy, że w tym czasie nie było wody bieżącej w domu, no i oczywiście "automatu" też). Na uczelni spotkałam jednak wiele wspaniałych koleżanek z czasów liceum pedagogicznego i inne, z którymi wchodziło się w to nowe nieznane środowisko. Tak się stało, że od nich usłyszałam, że studiują tylko dlatego, że ja tu jestem.

Może to dziwnie brzmi, ale to prawda, bo byłam jakoś mocna duchem, gdy rozpoczynałam pierwsze zajęcia, a za trzy miesiące były narodziny kolejnego dziecka. Stwierdziły, że skoro ja mogę pogodzić to wszystko, to wstydem byłoby dla niejednej nie mającej aż takiego ogromu obowiązków gdyby zrezygnowały.

Pierwszy, drugi i trzeci rok to kolejne narodziny moich dzieci, no i ten czwarty, ostatni. Zbliżał się egzamin końcowy, moja praca była bardzo ściśle związana z tematyką rodziny. Miałam okazję pogłębić swoją wiedzę na ten temat dzięki odpowiedniej lekturze. Ale to nie zmieniło faktu, że wtedy chciałam utrzymać w tajemnicy, że spodziewam się kolejnego dziecka. Zdarzyło się wcześniej, że i bliscy potrafili dokuczyć z tego powodu, więc wydawało mi się, że każdy kolejny dzień niewiedzy z ich strony tylko poprawi mi samopoczucie.

Byłam świadoma tego, że na uczelni nie grozi mi złe potraktowanie ze strony znajomych, dlatego "tajemnica" nie trwała długo. Choć moja piąta córka, a dziewiąte z kolei dziecko urodziła się już po egzaminie końcowym to jednak do czasu ich trwania była obecna wśród mojej grupy seminaryjnej. Nie wierzyłam, że koleżanki mogą tak mocno przeżywać te ważne dla mnie chwile.

Fakt posiadania tak licznego potomstwa i związane z tym kłopoty i radości były tematem rozmów mojej Pani Promotor na zajęciach innych roczników.

Nie byłam wzorem, niczym szczególnym nie wyróżniałam się wśród mojej grupy, a mimo to dostąpiłam najwspanialszego z możliwych wyróżnień. W tym miejscu pragnę podzielić się tym z Czytelnikami Niedzieli.

Zbliżały się Święta Wielkanocne tego roku (minęło 14 lat od ukończenia studiów), wybrałam się z moimi najmłodszymi pociechami na przedświąteczne zakupy (dwie gimnazjalistki). Pociąg skończył bieg, po peronie przemieszczał się tłum. Dostrzegłam sylwetkę, która wydała mi się znajoma, bliska, ale jakoś nie potrafiłam odnaleźć w myślach kto to taki. Tak rozmyślając dotarłyśmy prawie jednocześnie do wlotu tunelu, gdy spotkał się nasz wzrok. W tym samym momencie usłyszałam: Pani Marysia! - z zaskoczeniem wskazywała na córki (są równe wzrostem): Czy jedna z nich to ta "magisterka"? Gdy wskazałam na najmłodszą Kingę, stwierdziła: To ona jest też trochę moja.

Okazało się, że to moja Pani Promotor grupy seminaryjnej bez problemu rozpoznała mnie w tłumie, w obcym mieście. Było to dla mnie niezwykłe wydarzenie. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Zastanawiałam się, czym zasłużyłam, że na tyle lat wbiłam się w jej pamięć. Uznałam to za jedno z największych wyróżnień w moim życiu, za wszelki trud, jaki poniosłam z powodu narodzenia moich dzieci.

W tym dniu nie myślałam o niczym innym, nawet zbliżające się Święta jakby przyćmiło to niecodzienne spotkanie, zakupy z nimi związane przeszły zupełnie na ostatnie miejsce. Rozmawiałyśmy z córkami na ten temat, co się przed chwilą wydarzyło, czego były naocznymi świadkami. Próbowałam im uzmysłowić co może zdziałać ludzka prawdziwa życzliwość, pamięć - w dobie dzisiejszego zagonionego, mało wrażliwego na drugiego człowieka świata.

Stare powiedzenie mówi: "Że mężem i dziećmi nie można się pochwalić". Na pewno trochę prawdy w tym jest, niemniej jednak współczuję tym, którzy zawsze znajdą powód, by narzekać, a nie szukają w tym wszystkim tego, co cieszy, raduje. Uważam, że jeżeli dzieci dawały spać gdy były małe a dziś gdy dorosły, bądź dorastają - dają żyć, to tylko Bogu dziękować i modlić się za nie - obojętnie czy ma się jedno, dwoje czy dziewięcioro, jak w moim przypadku.

Kiedyś w rozmowie na tematy związane z liczbą posiadanego potomstwa padło stwierdzenie: "Ten, to wolałby, aby nie pojawił się na tym świecie" - chodziło o kogoś z bardzo licznej i biednej rodziny. Nie dawało mi to spokoju, czułam wewnętrzny niepokój i rodziło się pytanie: Czy moje dzieci kiedyś też skwitują w ten sposób swoją obecność na tym Bożym świecie? Obawy te szybko rozwiał we mnie sam autor rzekomo wypowiedzianego stwierdzenia. Zapytałam go o to wprost i zrobiło się lżej, gdy z jego ust usłyszałam zupełnie coś innego. Zaprzeczył stanowczo, żeby kiedykolwiek miał pretensje do rodziców, że powołali go do życia. Mało tego - jest dumny, że pochodzi właśnie z takiej rodziny, że wszyscy sobie radzą, że każdy znalazł dla siebie miejsce i są sobie bliscy.

Wstąpiła we mnie na nowo nadzieja, że i moje dzieci będą dumne, że pochodzą z licznej, kochającej się rodziny, w której każdy ma swoje znaczące miejsce, mają dom, do którego każde może wracać, spotykać się ze swoimi bliskimi, przyjaciółmi, tu znaleźć azyl dla siebie, swoich żon, mężów i dzieci a naszych wnuków.

Moim zadaniem jest, by ten dom był właśnie takim miejscem, gdzie każdy chętnie, z utęsknieniem wraca. By był "schronieniem" przed problemami dzisiejszego świata, które nie omijają i nie oszczędzają nikogo. By w jego zaciszu mogli je wspólnie rozwiązywać.

W okresie świąt Bożego Narodzenia warto zastanowić się nad tym, co daje nam macierzyństwo, ile radości dla całego świata wynikło z narodzenia Jezusa.

Byśmy umieli się dzielić tą radością, bo gdy to czynimy, po prostu radujemy się ze zdwojoną siłą, gdy zaś dzielimy się smutkiem równocześnie jakby go nam połowę ubyło.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Sercanie: niepokoją nas doniesienia o sposobie prowadzenia postępowania w sprawie ks. Michała O.

2024-03-28 19:21

Red.

Niepokoją nas doniesienia płynące od pełnomocnika ks. Michała, mecenasa Krzysztofa Wąsowskiego, dotyczące sposobu prowadzenia postępowania - piszą księża sercanie w opublikowanym dziś komunikacie. To reakcja zgromadzenia na działania prokuratury związku z postępowaniem w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. Dementują pogłoski, jakoby ich współbrata zatrzymano w niejasnych okolicznościach w hotelu. Wzywają do modlitwy za wszystkich, których dotknęła ta sytuacja.

Publikujemy treść komunikatu:

CZYTAJ DALEJ

Za mały mój rozum na tę Tajemnicę, milknę, by kontemplować

2024-03-29 06:20

[ TEMATY ]

Wielki Piątek

rozważanie

Adobe. Stock

W czasie Wielkiego Postu warto zatroszczyć się o szczególny czas z Panem Bogiem. Rozważania, które proponujemy na ten okres pomogą Ci znaleźć chwilę na refleksję w codziennym zabieganiu. To doskonała inspiracja i pomoc w przeżywaniu szczególnego czasu przechodzenia razem z Chrystusem ze śmierci do życia.

Dzisiaj nie ma Mszy św. w kościele, ale adorując krzyż, rozważamy miłość Boga posuniętą do ofiary Bożego Syna. Izajasz opisuje Jego cierpienie i nagrodę za podjęcie go (Iz 52, 13 – 53, 12). To cierpienie, poczynając od krwi ogrodu Oliwnego do śmierci na krzyżu, miało swoich świadków, choć żaden z nich nie miał pojęcia, że w tym momencie dzieją się rzeczy większe niż to, co widzą. „Podobnie, jak wielu patrzyło na niego ze zgrozą – tak zniekształcony, niepodobny do człowieka był jego wygląd i jego postać niepodobna do ludzi – tak też wprawi w zdumienie wiele narodów. Królowie zamkną przed nim swoje usta, bo ujrzą coś, o czym im nie mówiono, i zrozumieją coś, o czym nigdy nie słyszeli” (Iz 52, 14n). Krew Jezusa płynie jeszcze po Jego śmierci – z przebitego boku wylewa się zdrój miłosierdzia na cały świat. Za mały mój rozum na tę Tajemnicę, milknę, by kontemplować.

CZYTAJ DALEJ

Abp Galbas: mnie nieraz trudno jest wierzyć w Boga

2024-03-29 07:59

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

flickr.com/episkopatnews

Bp Adrian Galbas

Bp Adrian Galbas

Mnie nieraz trudno jest wierzyć w Boga. Wiara bywa ciężka i męcząca, ale gdy słyszę o czyjejś śmierci, wówczas właśnie wiara jest pociechą - powiedział PAP metropolita katowicki abp Adrian Galbas.

W rozmowie z PAP metropolita katowicki abp Adrian Galbas wyjaśnił, że cierpienie samo w sobie nie jest człowiekowi potrzebne, ponieważ niszczy i degraduje. Jednak w momentach, gdy przeżywamy cierpienie, męka Chrystusa może być pociechą i wzmocnieniem.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję