Wspomnienia można z grubsza podzielić na takie, do których się
chętnie wraca, i takie, których się boi. Od zda-rzenia utrwalonego
na zamieszczonej poniżej fotografii minął ponad rok.
Z upływem czasu zatarły się w mojej pamięci szczegóły okoliczności,
w jakich doszło do tego, że jeden z moich kolegów postanowił przejść
z balkonu mieszkania, znajdującego się na jedenastym piętrze wieżowca,
na balkon mieszkania piętro niżej. Pamiętam jednak, że uległ prowokacji
kilku osób -- swoich kolegów. Nie wiem, czy potrafię prawdziwie odtworzyć
to, co w tamtej chwili prawdziwie odczuwałam? Trudno jest samej sobie
odpowiedzieć na to pytanie. Przeszłość powraca zawsze w nieco zmienionym
kształcie. Pod moimi powiekami pozostał obraz, gdy Krzysztof (lat
18), sprawny fizycznie, odważny aż do brawury osiłek, znany z tego,
że nie uznawał żadnych autorytetów, przy tym trudny do zaakceptowania
przez większość każdego środowiska, w jakim się znajdował, bez chwili
namysłu podjął wyzwanie. Niewątpliwie, mógł stracić życie. Był jak
zupełnie nieświadome dziecko. A kim byliśmy my, uczestnicy wydarzenia?
Myślałam o tym i zmagałam się z ciężarem swojej winy. Niepokój i
cierpienie kazały mi przystąpić do sakramentu pokuty. Dzięki niemu
uświadomiłam sobie, że dokonał się we mnie jakiś przełom; odnalazłam
wartości o szerszym zasięgu. Może moje wyznanie stanie się (choć
dla jednej osoby) przestrogą i lekcją poglądową o wartości życia
ludzkiego? Może ktoś wyciągnie wnioski dla siebie?
Z mojego dzisiejszego punktu widzenia, zawiniliśmy wszyscy,
tj. i ci, z których podpuszczenia Krzysztof ważył się na swój ryzykancki
wyczyn, i ci, którzy przyglądali się bezradnie błyskawicznemu rozwojowi
wydarzeń, i ten z nas, który pomyślał o tym, że sytuację należałoby
sfotografować z powodu jej wyjątkowości. Przyglądaliśmy się, jak
waży się ludzkie życie. Jakbyśmy byli oswojeni ze śmiercią. Paparazzi.
A przecież Przykazanie V: ,,Nie zabijaj!´´ nakłada na nas
moralny obowiązek przeciwdziałania każdej okoliczności, w której
życie ludzkie jest zagrożone. A my? W większości stanowimy pokolenie
ery filmów grozy, okrutnych gier komputerowych, reportaży z pól bitewnych,
rzezi, klęsk żywiołowych, dramatów ludzkich. Fikcję łączymy z rzeczywistością,
przy tym posiedliśmy w wysokim stopniu umiejętność oddzielania swojego
losu od cudzego. Zimni egoiści. Tylu naszych kolegów nie żyje: ginęli
w wypadkach drogowych, tonęli w nurtach rzek i jezior, niektórzy
zaćpali się na śmierć. Dogorywali w szpitalach i dusznych mieszkaniach;
zżerał ich nowotwór. Już ich nie ma -- a my nawet nie odczuwamy pustki,
braku ich obecności. Nie jesteśmy w stanie wzbudzić w sobie żalu
po ich stracie, z powodu własnych spraw nie uczestniczyliśmy nawet
w uroczystościach pogrzebowych, nie wiemy, gdzie są miejsca ich wiecznego
spoczynku na cmentarzach. Czy kiedykolwiek przyszło nam do głowy,
żeby pomodlić się za spokój ich duszy?
Trwa straszne zawirowanie, w którym każdy z nas myśli o
sobie, o własnej roli do odegrania. Uczestniczymy w życiu, o którym
wiemy, że jest grą. Mamy świadomość, że tak jak inni dla nas nic
albo niewiele znaczą, tak sa-mo my jesteśmy nikim dla nich.
Wszyscy jesteśmy winni. A co z Krzysztofem? Ma 19 lat, przebywa
w wojsku, jest kapralem. Pod okiem trenera doskonali karate: chce
być ochroniarzem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu