Monika Poręba-Zadrożna: - Kiedy Ksiądz zdecydował się wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego?
Ks. Kazimierz Piwowarczyk: - Moje lata dzieciństwa przypadały na okupację. Byłem najstarszy z trójki rodzeństwa. Po wojnie chciałem się uczyć, ale gdybym poszedł do szkoły średniej, zamknąłbym drogę do nauki młodszym braciom. Więc zgodziłem się na propozycję mojej mamy, by nauczyć się krawiectwa. Skończyłem zawodówkę, zdałem egzamin czeladniczy i otrzymałem wezwanie do wojska. W lotnictwie służyłem 3 lata. Tam nauczyłem się grać na klarnecie, saksofonie i gitarze, wcześniej grałem na organkach i flecie. Jednak nie mogłem oficjalnie mówić, że jestem wierzący i chcę pójść na niedzielną Mszę św., więc często używałem różnych forteli, żeby wyrwać się do kościoła. Te sytuacje sprawiły, że uświadomiłem sobie, że mam potrzebę służyć w kościele, jednak jeszcze nie myślałem wtedy o kapłaństwie. Kiedy wróciłem z wojska, brat zdał na medycynę i napisał do mnie list: „Zdałem maturę, dostałem się na studia w Krakowie, czy możesz mi pomóc?”. Cóż miałem odpowiedzieć młodszemu bratu? Pomogę. Na rodziców nie mógł liczyć, gdyż tato był już na emeryturze, mama nie pracowała, zajmowała się gospodarstwem. Przez 6 lat co miesiąc wysyłałem pieniądze na prywatną stancję, nowe książki, zeszyty. Brat pomyślnie skończył studia, otworzył praktykę lekarską i ciągle wspomina, gdyby nie ty, Kaziczku, różnie by było z moją medycyną.
- Skąd Kaziczek miał pieniądze, aby pomagać bratu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Prowadziłem zakład krawiecki. Szyld nad zakładem - powiedziałbym - był trochę dumny: „Modne krawiectwo”. W 1958 r. w Krakowie zrobiłem dyplom mistrzowski, byłem wówczas najmłodszym mistrzem. Starałem się nie tylko solidnie wykonywać swój zawód, ale również potrafiłem rozszyfrować gust klienta. Znając się trochę na psychologii, anatomii człowieka, wiedziałem, co pasuje danej osobie, która przyszła do mojego zakładu, a co nie. I w świat poszła wieść, że Piwowarczyk, to krawiec, który umie doradzić.
- Co u Kazimierza Piwowarczyka można było uszyć?
- Wszystko. Garnitury, kostiumy, płaszcze, kurtki, spodnie. Nawet zdarzyło się, że szyłem sukienki i spódnice. U mnie ubierali się Grabowscy. Małych wówczas dzieciaków: Mikołaja i Andrzeja przyprowadzała do mojego zakładu ich mama. To byli moi stali klienci.
Reklama
- Co Ksiądz robił w wolnych chwilach, kiedy zamykał zakład krawiecki?
- Bawiłem się w teatr. Najpierw grałem przeróżne role w naszym teatrzyku w Regulicach, koło Chrzanowa. Jednak pewnego dnia pan, który prowadził teatr, musiał wyjechać. Wtedy, by ratować go przed zamknięciem podjąłem decyzję, że ja się zajmę przygotowaniem kolejnym przedstawień. Poszedłem do szkoły w Chrzanowie, by zrobić roczny kurs reżyserki, a później moje dokumenty wysłano do Warszawy na 2-letnie zaoczne studium teatralne.
- Bez matury?
- To prawda, nie miałem matury, ale za to sporo osiągnięć w konkursach teatralnych i prowadziłem przecież teatrzyk. Jednak, gdy kończyłem studium teatralne, zdałem wszystkie egzaminy, pani dyrektor powiedziała, że zanim dopuszczą mnie do końcowego egzaminu weryfikacyjnego, muszę zrobić maturę. No cóż nie było wyjścia. Po 15 latach od ukończenia zawodówki dostałem się do 10 klasy szkoły wieczorowej. Po dwóch latach ciężkiej pracy, zmagań z matematyką i językiem rosyjskim w końcu zdałem maturę i wróciłem na studium teatralne, by zdać egzamin weryfikacyjny. Moją pracę odbierał dr Tadeusz Kudliński - teatrolog z Krakowa. Po zaliczeniu tego egzaminu nie miałem wątpliwości, zakończył się pewien etap w moim życiu, czas rozpocząć nowy - chcę zostać kapłanem. Teraz z perspektywy czasu, tak sobie myślę, Pan Jezus Piotra wziął z łodzi i powiedział pójdź za mną, a mnie zabrał ze sceny teatralnej. Zgłosiłem się do Seminarium Duchownego w Krakowie. Jedynym znanym mi tam człowiekiem był ks. Jan Kościółek, który w Chrzanowie uczył mnie religii. Przyjął mnie bardzo serdecznie, ale powiedział, że to nie on decyduje o przyjęciu, ale rektor, więc zapyta go o zdanie. Niestety, rektor nie zgodził się, bo byłem za stary, miałem wówczas 36 lat. Na pocieszenie ks. Kościółek powiedział mi zdanie, które pamiętam do dziś: Jeżeli będziesz miał być księdzem, to nim zostaniesz, a ja się będę modlił w tej sprawie”. Nie dałem za wygraną. Poszedłem do innego seminarium. Po drugiej stronie Wawelu było Seminarium Częstochowskie. Tam również odmówiono starszemu panu. Wówczas pomyślałem sobie, to chyba nie jest powołanie. Zrezygnowany wróciłem do domu, do swojego zakładu pracy, wziąłem się za teatr i przygotowywanie sztuki Fredry Posażna jedynaczka. W tym czasie przyjechał do mnie ksiądz - kolega z Wrocławia. Zwierzyłem mu się, że pragnę zostać księdzem, tak jak on, ale mnie nie chcą. Jeśli jesteś zdecydowany, przyjdź jutro rano na stację i podaj mi wszystkie swoje dokumenty - powiedział. Jak kazał, tak zrobiłem. Podanie, świadectwo maturalne, metryka pojechały do Seminarium Duchownego we Wrocławiu. Po pewnym czasie dostałem wiadomość, by stawić się na rozmowę z prefektem ks. Stanisławem Pietraszko. Pamiętam pierwsze jego pytanie: Dlaczego pan chce być księdzem? Spontanicznie odpowiedziałem: Aby lepiej służyć Bogu i ludziom. Później padło kilka następnych pytań i zdanie, na które bardzo czekałem: Został pan przyjęty.
- Nie zadawał sobie Ksiądz pytań, co będzie z zakładem krawieckim, z teatrem?
- Jak usłyszałem, że jestem przyjęty do Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu, to z jednej strony się ucieszyłem, a z drugiej strony miałem w oczach czarną plamę. Co dalej robić? Ale pomyślałem sobie, że w seminarium też mogę wystawiać sztuki. W ciągu 6 lat przygotowywałem misteria dla dzieci po chorobie Heinego-Medina, montaże słowno-muzyczne, poezję śpiewaną, a także nabożeństwa pokutne i wielkopostne. Mając 42 lata, skończyłem studia i przyjąłem święcenia. W tym roku dokładnie 25 maja obchodzę 32. rocznicę kapłaństwa.
- Krawiectwo poszło w odstawkę?
- Absolutnie nie. Wprawdzie nie mam zakładu, ale nadal szyję sobie garnitury, sutanny, szaty liturgiczne, a ostatni mój wyczyn to kapa pogrzebowa według mojego projektu.
- Czego zatem mogę życzyć Księdzu z okazji rocznicy święceń kapłańskich?
- Tego, abym zawsze miał świadomość słów Jezusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”.
- Dziękuję za rozmowę.