Reklama

Solidarność jest zakodowana w ludzkiej naturze

Niedziela zielonogórsko-gorzowska 26/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z ks. prał. Witoldem Andrzejewskim, duszpasterzem gorzowskiej „Solidarności”, rozmawia ks. Dariusz Gronowski

Ks. Dariusz Gronowski: - Co to jest solidarność?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ks. Witold Andrzejewski: - Widzę tu trzy sprawy połączone jednym słowem: solidarność jako rzeczywistość w naszym życiu, ruch społeczny i związek zawodowy.
Po pierwsze solidarność to jest rzeczywistość z gruntu chrześcijańska. W tym słowie mieści się brak obojętności na losy innych ludzi, brak obojętności na losy innych społeczeństw, na losy świata. Zresztą w nauczaniu Ojca Świętego Jana Pawła II tak rozumiana rzeczywistość solidarności pojawia się nieustannie. Bez tego pojęcia i bez rzeczywistości nim określanej nasze myślenie o chrześcijaństwie byłoby bardzo ubogie. Ono, tak samo jak słowo „odpowiedzialność”, wiąże się z miłością czy z patrzeniem na potrzeby innych ludzi. I myślę, że to gdzieś w nas, chrześcijanach, nieraz utajone i nienazwane, istnieje. Dla mnie jest to kwestia pewnej intuicji, ponieważ być chrześcijaninem to znaczy być człowiekiem, który jest zjednoczony z Panem Bogiem. Być człowiekiem w ogóle znaczy być istotą stworzoną na obraz i podobieństwo Boże. W związku z tym te wszystkie rzeczywistości, które od czasu do czasu tak pięknie wybuchają w różnych sytuacjach życia, są właśnie dowodem na to, że Boża rzeczywistość w każdym człowieku, nawet jeśli jest on niewierzący, jest gdzieś zakodowana w jego naturze.

- A solidarność w drugim i trzecim znaczeniu?

- Druga rzeczywistość określana słowem „solidarność” to ruch społeczny, który zrodził się w 1980 r., a właściwie w 1979 r., choć wtedy jeszcze nikt z nas tego nie wiedział. Pamiętam dobrze, jak wielu ludzi wtedy bało się widzieć Ojca Świętego w Polsce. Byli nawet księża, którzy ostrzegali ludzi, by lepiej siedzieli przy telewizorach i nie szli na spotkanie z Papieżem, bo to może być niebezpieczne. Komuniści bardzo bali się tego, co może się stać. Całe kawalkady samochodów załadowanych trumnami krążyły po Polsce, żeby przestraszyć ludzi. Wyjeżdżały one właśnie tam, dokąd miał przybyć Ojciec Święty. Tak np. było przed wizytą w Gnieźnie. Myślę, że komuniści dobrze zdawali sobie sprawę z tego, czym ta papieska wizyta może grozić. Wtedy w nas się chyba zrodziła bardzo mocna świadomość tego, że możemy być razem. Przecież przez kilkadziesiąt lat działanie komunizmu polegało między innymi na tym, by ludzi zatomizować. Ta potrzeba zaufania, jaka istnieje w człowieku, potrzeba wiązania się w spontaniczne grupy, która została rozbita przez komunę, miała przenieść się na partię rządzącą. To było przez kilkadziesiąt lat wręcz celowym działaniem. Dlatego np. kłamstwo, nawet idiotyczne, było swoistą metodą rządzenia. Właśnie ta pierwsza wizyta Ojca Świętego u nas w 1979 r. nagle otworzyła nas na nas. Ta wizyta nas nauczyła, że można być razem. A jeżeli można być razem, to znaczy, że są pewne rzeczy wspólne, to znaczy, że możemy działać solidarnie. Potem wybuchł strajk w 1980 r. Był taki moment, kiedy wydawało się, że robotnicy w stoczni wygrali: My załatwiliśmy nasze sprawy, w porządku, kończymy. I wtedy przyszła myśl: A inne zakłady, które zaczęły się wokół nas grupować? I odwołano zakończenie strajku, bo trzeba być solidarnym: Myśmy wygrali swoje, ale trzeba być z innymi. I wtedy już poszła lawina. Urodziło się to, co nazwano ruchem społecznym „Solidarność”.
I wreszcie trzecia rzeczywistość - Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. To związek zawodowy, który jak na tamte czasy był zupełną rewelacją. Niezależny związek zawodowy w komunizmie - to przecież niesamowite!

Reklama

- Jakie były początki „Solidarności” w Gorzowie?

- Bardzo „klerykalne”, ale klerykalne nie ze względu na to, że księża wzięli władzę w „Solidarności”, tylko po prostu dlatego, że ludzie nie mieli gdzie się spotkać. Pierwsze spotkanie „Solidarności” odbyło się w katedralnej salce katechetycznej. Potem związkowcy mieli swoją siedzibę przy „Ursusie”, a następnie, gdy zaczęli się rozrastać, dostali lokal w Urzędzie Miejskim. Pamiętam moment, gdy mieliśmy konferencję dekanalną i trzeba było im pomóc. Mówiłem księżom, że nie mają żadnych pieniędzy na działalność i jeżeli ktoś z księży chciałby złożyć jakąś ofiarę, to można. Proszę sobie wyobrazić, że księża oddali w zasadzie wszystko, co mieli przy sobie. I na drugi dzień z ks. dziekanem Jerzym Płóciennikiem zaniosłem te pieniądze do tymczasowego zarządu „Solidarności”, bo to jeszcze było przed wyborami. Wówczas padło pytanie, pamiętam jak dzisiaj: Czy jeżeli nas zamkną, jeżeli pójdziemy do więzienia, czy księża zajmą się naszymi rodzinami? Wtedy w imieniu kapłanów naszego miasta złożyliśmy z ks. Płóciennikiem taką deklarację.
Zamknęli ich dopiero rok później, ale deklaracja została wypełniona. W całej Polsce „Solidarność” od samego początku była mocno związana z Kościołem i oparta na wartościach chrześcijańskich.

- Jaka była wtedy rola Księdza Prałata jako duszpasterza „Solidarności”?

- Byłem związany z opozycją jako duszpasterz akademicki. W sposób zupełnie naturalny byłem przy „Solidarności”. Byłem jakby nieformalnie kapelanem „Solidarności”. Później z kolei, już za czasów bp. Józefa Michalika, zostałem formalnie duszpasterzem ludzi pracy.
Rola duszpasterza zmieniała się w zależności od potrzeb. Na pewno przed stanem wojennym bardzo często radzono się w różnych sprawach, proszono mnie o udział w różnych dyskusjach, inicjatywach. Gdy przyszedł stan wojenny, plebanie stały się jedynym miejscem, gdzie ludzie mogli się spotkać w miarę bezpiecznie, biorąc, oczywiście, pod uwagę możliwość podsłuchu, bo tego nikt nigdy nie był pewien. Duszpasterstwo to była kwestia pomocy internowanym, pomocy ukrywającym się, szukanie miejsc, gdzie mogli się ukrywać, czasami wywożenie kogoś z Gorzowa, przewożenie do innego miasta. Dzisiaj to się wspomina tak trochę z humorem, ale wtedy nie było w tym nic humorystycznego. Wszyscy żyli w dużym napięciu. Ja sam jeszcze przez pewien czas po odzyskaniu wolności przez Polskę nie mogłem się pozbyć tego kontrolowania, czy ktoś za mną nie chodzi, czy ktoś za mną nie jedzie.
Duszpasterstwo moje głównie polegało na tym, by być z tymi ludźmi, prowadzić czasem jakieś wykłady. Tak się zresztą urodziło duszpasterstwo ludzi pracy w Polsce. Ono się urodziło od dołu, spontanicznie. A pod pozorem tego duszpasterstwa można było też podejmować różne konspiracyjne działania.

Czy istnienie „Solidarności” przyczyniło się w jakiś sposób do wzrostu wiary, religijności?

- Każde uczciwe działanie, które ma na celu podjęcie wysiłku w kierunku tworzenia dobra wspólnego, zawsze pogłębia wiarę. Nie zawsze wprost, ale pogłębia rzeczywistość chrześcijańską, to środowisko Boże, jak bym to nazwał, w którym żyje człowiek. Człowiek zanurzony w środowisku Bożym łatwiej spotka Chrystusa, niż człowiek, który żyje w „mętnej wodzie”. Grzech w najszerszym tego słowa znaczeniu to nie jest uderzenie w Pana Boga, ale to przede wszystkim niszczenie siebie, niszczenie ludzi, to jest niszczenie środowiska Bożego, w którym Pan Bóg umieścił człowieka. Myślę, że każde dobre działanie to pogłębia. Zresztą to widać.
Ruch społeczny „Solidarność” pozwolił na to, że w dzisiejszym statucie „Solidarności” są wpisane wartości chrześcijańskie. Nie jest wpisane, że każdy członek musi być człowiekiem wierzącym i chodzić do kościoła, ale działanie związku musi być zgodne z wartościami chrześcijańskimi. To naprawdę jest wiele.

- Jak Ksiądz Prałat postrzega „Solidarność” dzisiaj?

- „Solidarność” znalazła się, jako związek zawodowy, w bardzo trudnej sytuacji. Związek zawodowy z zasady musi w jakiejś mierze być roszczeniowy i w jakiejś mierze musi być w opozycji do kierujących państwem. Tymczasem ludzie ze związku zawodowego mieli władzę. I bycie w opozycji do samego siebie wyglądało niekiedy komicznie. Myślę, że dzisiaj Związek Zawodowy „Solidarność” poszukuje metody na życie. Staje się coraz bardziej związkiem zawodowym, choć myślę, że nigdy nie będzie wolny od pewnych działań ogólnych, zmierzających ku budowaniu Polski. Myślę, że z tego się nigdy nie będzie mógł wyzwolić, bo inaczej musiałby przestać się nazywać „Solidarność”.

- Jaką rolę odegrał ten związek z „Solidarnością” w osobistym życiu Księdza Prałata?

- To mnóstwo czasu, mnóstwo działań, których bym być może nie podejmował, gdyby tego związku nie było. W moim antykomunizmie nie odegrał on nigdy roli, dlatego że tak byłem uformowany od samego początku przez rodzinę i przez duszpasterstwo akademickie, jeszcze jak byłem świeckim człowiekiem. Moje działanie społeczno-polityczne zawsze bardzo mocno wiązało się z realizacją chrześcijaństwa.
Mój związek z „Solidarnością” odkrył mi natomiast wielką wartość świata robotniczego, bardzo mi przybliżył to środowisko, z którym nie miałem kontaktu ani wcześniej przed święceniami, ani potem przez parę ładnych lat kapłaństwa, kiedy byłem wikariuszem i duszpasterzem akademickim, więc z natury rzeczy zajmowałem się zupełnie innymi środowiskami. I dopiero, kiedy powstała „Solidarność”, zaczął się odkrywać przede mną ten świat - bardzo ciekawy i mądry, bardzo odważny, czasem pogubiony. Jest to w tej chwili świat mi bardzo bliski. „Solidarność”, można powiedzieć, trochę nieświadomie pokierowała moim życiem, ukazując mi różne sprawy ważne w duszpasterstwie. Natomiast na moje osobiste poglądy odnoszące się do świata społecznego to nie miało wpływu, bo gdy wybuchła „Solidarność”, ja już miałem bardzo mocno uformowane patrzenie na świat życia politycznego.

- Gdybyśmy mieli się cofnąć o 25 lat, czy miałby Ksiądz Prałat ochotę przeżyć to jeszcze raz?

- Tak, choć myślę mądrzej. Ale chyba każdy z nas, gdyby mógł się cofnąć o kilkadziesiąt lat, mając wiedzę dzisiejszą, działałby inaczej. Na pewno nie żałuję tych nerwów, tego zmęczenia i czasami lęku, napięć psychicznych. Uważam, że bez tego, co doznałem przez bycie razem z „Solidarnością”, w różnym znaczeniu tego słowa, byłbym dużo uboższy i byłoby mi nawet wstyd, gdybym się wtedy nie włączył w to działanie.

- Dziękuję za rozmowę.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Krzyż w miejscu publicznym nie narusza wolności

2024-05-18 16:28

[ TEMATY ]

krzyż

rozmowa

archiwum dr. Błażeja Pobożego

dr. Błażej Poboży

dr. Błażej Poboży

O tym, kto w Warszawie boi się krzyża, pozornej bezstronności władz publicznych i dążeniu do starcia światopoglądowego mówi dr Błażej Poboży, doradca Prezydenta RP Andrzeja Dudy.

Dr Błażej Poboży: To jest w mojej ocenie odbieranie obywatelom, urzędnikom prawa do okazywania swoich uczuć religijnych i swojego związku z religią. Jest to sytuacja absolutnie niedopuszczalna i oburzająca. Stanowi pewną konsekwencję działań, które stołeczny ratusz podejmował od dłuższego czasu. Pamiętam, jako radny Warszawy z pięcioletnim stażem, jak najpierw niektórym radnym z zaplecza prezydenta Trzaskowskiego przeszkadzały kolędy w windach, które jeździły w Pałacu Kultury. Później, już dwa lata z rzędu, zrezygnowano z tradycyjnego „opłatka”, który przez lata, niezależnie od tego, kto był prezydentem stolicy, był czymś zupełnie naturalnym w okresie świątecznym. A teraz, w myśl zasady jednego z aktualnych ministrów w rządzie Donalda Tuska, który mówił o opiłowywaniu katolików z przywilejów, mamy skandaliczne, niezrozumiałe, w mojej ocenie sprzeczne z Konstytucją RP i z wyrokami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zarządzenie prezydenta Trzaskowskiego.

CZYTAJ DALEJ

Pan wzywa do drogi Chrystusowej

2024-05-18 15:15

[ TEMATY ]

diakonat

Zielona Góra

święcenia diakonatu

Bp Adrian Put

Katarzyna Krawcewicz

Nowo wyświęceni diakoni z biskupem Adrianem Putem oraz księżmi formatorami

Nowo wyświęceni diakoni z biskupem Adrianem Putem oraz księżmi formatorami

18 maja w konkatedrze zielonogórskiej bp Adrian Put udzielił święceń diakonatu dwóm alumnom.

Diakon Jakub Błażyński pochodzi z parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Otyniu, a diakon Jakub Cieplak – z parafii św. Henryka w Sulęcinie.

CZYTAJ DALEJ

Jak będzie przebiegał Synod Archidiecezji Wrocławskiej?

2024-05-18 14:02

Magdalena Lewandowska/Niedziela

Do włączenia się w synod diecezjalny jest zaproszony każdy i każda z nas, świeccy i duchowni

Do włączenia się w synod diecezjalny jest zaproszony każdy i każda z nas, świeccy i duchowni

Dla wiernych Archidiecezji Wrocławskiej nadchodzi okazja, aby mieć wpływ na kształt lokalnego Kościoła. 19 maja rozpocznie się II Synod Archidiecezji Wrocławskiej i jest do niego zaproszony każdy, komu leży na sercu dobro Kościoła. Spotkania presynodalne pokazały, że potencjał zarówno wśród świeckich jak i duchownych do wzajemnej współpracy jest, a rozpoczynający się synod ma stać się wzmocnieniem tej więzi i nadaniem kierunku, którym chce prowadzić Kościół wrocławski Duch Święty.

Na konferencji prasowej poświęconej rozpoczęciu się synodu diecezjalnego podane zostało, że czas trwania to ok. 2 lata. Co zatem wydarzy się w tym czasie?

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję