gdy zdecydowana większość telewizorów w gospodarstwach domowych miała tylko dwa kolory, a na półkach sklepowych królował ocet, był w telewizji popularny program zatytułowany „Zrób to sam”. Program, jak wiele rzeczy z tamtego czasu, zniknął bezpowrotnie, ale idea została. Przekonują o tym audycje hobbystyczne. Zyskują zainteresowanie, bo pozwalają zabić czas, „uprofesjonalnić” hobby albo dają szansę na wykonanie czegoś, na co ludzi nie stać.
W ramówkach poszczególnych stacji brakuje jednak instruktażu o tym, jak zrobić swoją religię. Być może dlatego, że większość czuje się fachowcami i żadne podpowiedzi ani wzory nie są im potrzebne. Bo cóż to za sztuka zrobić sobie religię? Wziąć trochę Ewangelii, dodać do tego kawałek jogi, zabarwić scjentyzmem i odrobiną New Age, a do smaku dodać szczyptę magii i okultyzmu. Proporcje mogą być i są różne. Tak zrobi się wiarę. Brak tylko oryginalności w nazwie. Większość swoje dzieła nazywa chrześcijaństwem.
Ale koniec z sarkazmem. To poważna sprawa. Problem jest taki, że przebieramy w prawdach wiary, wybierając te, która akurat teraz nam odpowiadają. Co najchętniej bierzemy z Ewangelii?
Z radością przyjmujemy prawdę, że Pan Bóg jest dobry.
Roztkliwiamy się, gdy słyszymy Przypowieść o Synu Marnotrawnym. Wzdychamy głęboko, słysząc wezwanie: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście. Trudniej jest nam natomiast przełknąć słowa: Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. Zamykamy uszy, gdy dociera do nas kolejne „biada”. Milczymy, słysząc przerażające słowa: Jeśli się nie nawrócicie, tak samo zginiecie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu