Listopad - to miesiąc, w którym częściej niż w innych miesiącach,
przekraczamy bramy cmentarzy. Idziemy tam z wieńcami, kwiatami oraz
zniczami, znakiem naszej pamięci o tych, których już nie ma pośród
nas. Kiedy patrzymy na panoramę cmentarzy w porze wieczorowej, uderza
nas wielka ilość światła. Z nekropolii biją łuny światła ze zniczy
umieszczonych na grobach. Świadczą one o istniejącym w nich życiu,
mimo że są to miasta umarłych. Ci, którzy odeszli, żyją w podwójnym
sensie. Po pierwsze, w naszej pamięci, wspomnieniach, wdzięczności.
Po drugie, stając nad mogiłami naszych bliskich, zdajemy sobie sprawę,
że stajemy nie przed zimnymi marmurami, położonymi na miejscu ich
pochówku, czy usypaną nad nimi mogiłą, ale w obliczu tajemniczej
ich obecności. Prowadzimy z nimi duchowy dialog, który powoli przechodzi
w modlitwę.
Wszystko przemija. Przypominają nam o tym opadające liście
z cmentarnych drzew i ścięte pierwszymi mrozami cmentarne kwiaty.
Przypominają się nam słowa psalmu: "Dni człowieka są jak trawa; kwitnie
jak kwiat na polu: Ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma, i miejsce,
gdzie był, już go nie poznaje" (Ps 103, 15-16). Przemija także ludzkie
życie, które tutaj na ziemi kończy się śmiercią.
Śmierć, mimo tak rozwiniętej techniki, w czasie podboju
kosmosu, dzisiaj nadal jest zjawiskiem właściwie nieuchwytnym. Lekarze
mogą stwierdzić, że ustała praca serca, mogą uznać nastąpienie tzw.
śmierci mózgowej, ale określić z całą pewnością, że człowiek jest
martwy? Sama śmierć wymyka się spod wszelkich badań naukowych; ani
medycyna, ani biologia, ani filozofia nie mogą podać stuprocentowej
definicji śmierci...
Powstaje pytanie: Co na pewno wiemy o śmierci? Pewnym
jest to, iż jest ona zjawiskiem wielowymiarowym. My doświadczamy
umierania, biologicznego obumierania, mówimy, że człowiek wyzionął
ducha, oddał ducha, ale biologicznie organizm jeszcze żyje, czyli
obumiera stopniowo. Dawna liturgia obrzędu namaszczenia chorych pozwalała
namaszczać do ośmiu godzin po śmierci, w zależności od jej rodzaju:
naturalnej lub nagłej, w przeświadczeniu, że ta jedność psychofizyczna
istnieje. Choć wydawać by się mogło, że człowiek przeszedł już na
drugą stronę, jednak nie wiemy, kiedy rzeczywiście dusza opuszcza
ciało. Dlatego wydawałoby się martwy człowiek może jeszcze słyszeć
słowa kapłana, a nawet żałować za grzechy...
Ze śmiercią wiąże się drugie pytanie: kiedy można ostatecznie
stwierdzić zgon? Otóż do roku 1968 śmierć stwierdzano na podstawie
ustania pracy serca, obserwowano siniejące palce, sztywne, zimne
nogi i ręce. Od roku 1968, po licznych klinicznych przypadkach, zasugerowano
- najpierw w RPA, później w Stanach Zjednoczonych - określenie śmierci
mózgowej. Obecnie i w Polsce dąży się do takiego określania zgonu.
W ustawie o transplantacji narządów za moment śmierci uznano śmierć
mózgu. Nadal jednak trwają dyskusje na ten temat. Ale to są dyskusje
naukowców, świata medycznego. Tymczasem Kościół nie zajmuje się określeniem
momentu śmierci, gdyż nie jest to jego misją. Zdaniem Kościoła jest
jak najlepsze przygotowanie umierającego do "przejścia do wieczności"
w sensie duchowym, gdyż ksiądz nie może powstrzymać rozkładu ciała,
może jednak uleczyć duszę, zbliżając ją do źródła wiecznego życia.
Śmierć taka, jaką widzimy, pełna bólu, strachu, niepewności, jest
karą za grzechy.
W nauce objawionej pojęcie śmierci zawiera przynajmniej
dwa różne aspekty, które należy rozróżniać. W pierwszym z nich "śmierć"
rozumie się jako zakończenie okresu odpowiedzialnego wybierania między
dobrem a złem oraz zasługiwania na ostateczną nagrodę lub karę (Łk
16, 22-26; 2 Kor 5, 10; Gal 6, 9-10). W drugim aspekcie "śmierć"
rozumiana jest jako udręka spowodowana grzechem, będąca zniszczeniem
integralności i harmonii ludzkiej natury, stworzonej przez Boga (
Rdz 2, 17; Mdr 2, 23-24; Rz 5, 12, 14-15).
Największy teolog w historii Kościoła św. Tomasz z Akwinu
np. nie nazywa duszy nieśmiertelną, tylko niezniszczalną. Powołując
się na Arystotelesa, twierdzi, że człowiek jest jednością psychofizyczną,
a dusza jest formą substancjalną ciała, czyli nadaje kształt cielesności.
Po śmierci, czyli kiedy ta jedność zostaje zniszczona - św. Tomasz
mówi brutalnie - ciało już nie jest ciałem człowieka, jest mięca,
obserwowano siniejące palce, sztywne, zimne nogi i ręce. Od roku
1968, po licznych klinicznych przypadkach, zasugerowano - najpierw
w RPA, później w Stanach Zjednoczonych - określenie śmierci mózgowej.
Obecnie i w Polsce dąży się do takiego określania zgonu. W ustawie
o transplantacji narządów za moment śmierci uznano śmierć mózgu.
Nadal jednak trwają dyskusje na ten temat. Ale to są dyskusje naukowców,
świata medycznego. Tymczasem Kościół nie zajmuje się określeniem
momentu śmierci, gdyż nie jest to jego misją. Zdaniem Kościoła jest
jak najlepsze przygotowanie umierającego do "przejścia do wieczności"
w sensie duchowym, gdyż ksiądz nie może powstrzymać rozkładu ciała,
może jednak uleczyć duszę, zbliżając ją do źródła wiecznego życia.
Śmierć taka, jaką ją widzimy, pełna bólu, strachu, niepewności, jest
karą za grzechy.
W nauce objawionej pojęcie śmierci zawiera przynajmniej
dwa różne aspekty, które należy rozróżniać. W pierwszym z nich "śmierć"
rozumie się jako zakończenie okresu odpowiedzialnego wybierania między
dobrem a złem oraz zasługiwania na ostateczną nagrodę lub karę (Łk
16, 22-26; 2 Kor 5, 10; Gal 6, 9-10). W drugim aspekcie "śmierć"
rozumiana jest jako udręka spowodowana grzechem, będąca zniszczeniem
integralności i harmonii ludzkiej natury, stworzonej przez Boga (
Rdz 2, 17; Mdr 2, 23-24; Rz 5, 12, 14-15).
Największy teolog w historii Kościoła św. Tomasz z Akwinu
np. nie nazywa duszy nieśmiertelną, tylko niezniszczalną. Powołując
się na Arystotelesa twierdzi, że człowiek jest jednością psychofizyczną,
a dusza jest formą substancjalną ciała, czyli nadaje kształt cielesności.
Po śmierci, czyli kiedy ta jedność zostaje zniszczona - św. Tomasz
mówi brutalnie - ciało już nie jest ciałem człowieka, jest mięso,
kości; ręka nie jest ręką, głowa nie jest już głową człowieka. Tak
więc w ujęciu Tomaszowym śmierć jest zniszczeniem formy, czyli ciała;
zniszczenie to omija duszę. Możemy więc zniszczyć budynek, materia
- gruzy zostają, ale domu już nie ma. Tak mniej więcej należy rozumieć
pojęcie śmierci w ujęciu św. Tomasza.
Z punktu wiary trzeba powiedzieć, iż biologiczna śmierć
nie niszczy więzi z Bogiem. Jeśli człowiek żył dobrze, blisko Boga,
to dla niego śmierć jest śmiercią dobrą, gdyż przechodząc do życia
wiecznego nie odczuwa pustki, braku miłości. Bardzo dobrze wyraża
tę prawdę dawna prefacja w Mszy św. za zmarłych: "Życie twoich wiernych
zmienia się, ale się nie kończy. Gdy rozpadnie się dom doczesnej
pielgrzymki, znajdą przygotowane dla siebie wieczne mieszkanie".
Zmienia się, ale się nie kończy - to jest przejście, po prostu przejście.
Obrazuje nam to liturgia pogrzebu, która jakby wprowadza zmarłego
w tę nową rzeczywistość. Zauważamy w niej trzy stacje i dwie drogi.
W ramach pierwszej stacji przeżywamy tragizm, ohydę śmierci. Niektórzy
porównują stan umarłego do zniszczonej świątyni: wszystko zburzone,
tabernakulum rozbite, nie ma życia. Następnie jest droga do kościoła,
pierwsza droga, kolor szat kapłana jest fioletowy, pokutny, śpiewamy
psalm: "Zmiłuj się nade mną, Boże", z nadzieją, że w kościele dokona
się przemiana. Stacja druga to kościół i Msza św. Następuje tu zespolenie
śmierci tego konkretnego człowieka ze śmiercią Chrystusa po to, aby
razem z Nim zmartwychwstał - to jest istota liturgii mszalnej. Wyprowadzenie
z kościoła - to już droga do nieba. Śpiewamy: "Niech aniołowie zawiodą
Cię do raju (...) Niech na spotkanie wyjdzie litościwa Matka". Wszystkie
śpiewy wskazują na to, że idziemy do nieba. Droga na cmentarz jest
drogą radości, złotego koloru. W tekstach liturgicznych dziękujemy
Bogu za zbawienie, pełni przekonania, że zmarły osiągnie radość wiecznego
życia. Trzecia stacja, na cmentarzu, wyraża przedsmak nieba - jeszcze
nie możemy powiedzieć, czy zmarły będzie w niebie, czy w czyśćcu,
jednak liturgia mówi o przemianie tego człowieka, o nowym jego życiu.
Doskonale tę prawdę rozumiał św. Paweł, który mówił: "
Dla mnie umrzeć to zysk". Wielokrotnie przeżył wizję śmierci, chce
już być z Chrystusem, ale rozumie, że jest pożyteczne, aby jeszcze
żył na ziemi. Jezus go zostawia po to, aby jeszcze coś dobrego dokonał
- choć on wolałby już odejść. Wie więc, że śmierć jest końcem okresu
zasługiwania na ostateczny wymiar sprawiedliwości. A ta nauka Kościoła
opiera się na prawdzie objawionej, że człowiek ma wolną wolę i możność
odpowiedzialnego wyboru oraz, że istnieje w czasie jakaś granica
tej odpowiedzialności, po której następuje śmierć. Śmierć jest właśnie
tą granicą.
Stąd wynika, że pojęcie śmierci i sądu Bożego są ze sobą
ściśle związane. Dla ostatecznego losu człowieka istotne jest bowiem
nie to, że obumierają procesy wegetatywne albo, że dusza oddziela
się od ciała, ale to, że kończy się okres, w którym człowiek może
jeszcze wahać się, czy zrobi tak czy inaczej. Śmierć jest momentem
zakończenia tego, co teologia później nazwała "stanem drogi" (por.
Mt 5, 25) - momentem, na który człowiek ma być przygotowany, wiedząc,
że wszystkie jego "wybory" kiedyś się zakończą i trzeba je będzie
ostatecznie podsumować: "zdaj sprawę ze swego zarządzania" (Łk 16,
2).
Ten moment ostatecznej decyzji jest dla nas podwójnie
tajemnicą. Po pierwsze dlatego, że nie wiemy, czy jest on wcześniejszy
czy późniejszy niż objawy śmierci biologicznej - i nie potrafimy
go oznaczyć czasowo. Po drugie - tajemnica śmierci polega na tym,
że decyzja owa dokonuje się w wewnętrznym dialogu między łaską Bożą
- której działanie jest dla nas całkowicie nieuchwytne - a wolą człowieka,
która bywa w dużej mierze zdeterminowana różnymi czynnikami i której "
momentu odpowiedzialności" zwykle nie jesteśmy w stanie określić.
Wie o nim jedynie sam Bóg.
Pomóż w rozwoju naszego portalu