Reklama

Jak jechaliśmy z Lubska do Rzymu

Szaleńcy Boży

Pomysł wyjazdu na pogrzeb Ojca Świętego narodził się w głowach młodych ludzi i był czystym szaleństwem, przynajmniej w mojej ocenie. Kiedy wszystkie stacje telewizyjne nadawały komunikaty o pielgrzymkowej okupacji Wiecznego Miasta i straszyły dantejskimi scenami, tylko niefrasobliwi ryzykanci mogli zdecydować się na taki krok. A ja przecież do nich nie należę! A jednak pojechałam.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ubezpieczeni w solenne zapewnienia naszych bliskich o modlitwie wyruszamy w środę po południu. „Panie Boże, Ty jedź z nami, bo widzisz przecież, że mam do czynienia z wariatami” - mruczę pod nosem, wsiadając do samochodu załadowanego do granic możliwości sprzętem, prowiantem, wodą i czterema kamikadze. Ruszamy. A właściwie prujemy po niemieckiej autostradzie z prędkością, przy której - jak twierdzą znawcy przedmiotu - Pan Bóg zazwyczaj wysiada z każdego auta. Ale tym razem najwyraźniej patrzył pobłażliwym wzrokiem na tę pięcioosobową ekipę, bo Jego miłującą rękę czuliśmy na każdym kroku.

Cudowny wjazd do Rzymu

Pierwszym jej dotknięciem było bezpieczne dotarcie do Rzymu o świcie następnego dnia. Zważywszy że Marcin, nasz szef i kierowca, nigdy w nim nie był, wyglądało to na prawdziwą Bożą łaskę. Włoscy policjanci skierowali nas na parking, który dziwnym trafem znajdował się przy ostatniej stacji metra. Kamień spadł nam z serca, bo już zaczęliśmy łamać sobie głowy, jak dostać się do centrum. Napełniwszy plecaki prowiantem, wodą i śpiworami (zdecydowaliśmy, że przenocujemy gdzieś w mieście), idziemy na stację. Czternastoletni Mateusz taszczy własnoręcznie wykonany transparent, który jeszcze w kraju budził moją dezaprobatę - po co obciążać się dodatkowym bagażem? I przekonuję się, że nie miałam racji, bo ten transparent staje się naszą przepustką. Wchodzimy na peron bez biletu. Oczywiście, za zgodą strażnika, który widząc zwinięte biało-czerwone płótno, macha ręką, kiedy chcemy płacić za przejazd. Do stacji Ottaviano, celu podróży, jedziemy 35 minut i dopiero teraz uświadamiamy sobie, jak cudownym zrządzeniem losu jest owa kolejka. Pieszo nigdy nie pokonalibyśmy na czas takiej odległości!

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W drodze do Ojca Świętego

Właściwie nie mamy żadnego planu. Nie wiemy, gdzie iść po wyjściu z metra, bo tego, że dotrzemy do Bazyliki, nie bierzemy w ogóle pod uwagę. Tę nadzieję rozwiały już wcześniej media alarmujące, że miasto zostało zamknięte i szanse na zobaczenie Papieża są praktycznie równe zeru. Marzy nam się „zaklepanie” miejsca gdzieś w pobliżu telebimu i przeczekanie do pogrzebu. W plecakach bulgoce dziesięć litrów wody, a torby kanapek mają zabezpieczyć przed bulgotaniem w żołądkach. Jesteśmy praktycznymi i niewymagającymi pielgrzymami. Tyle że nie przewidzieliśmy jednego: Pan Bóg przygotował nam niespodziankę!
Nikt nas nie pytał o plany; po prostu szpaler policjantów wyznaczał drogę i zejście z niej było zwyczajnie niemożliwe. Szliśmy z całą rzeszą ludzi, nie wiedząc dokąd. I dopiero, gdy zobaczyliśmy kopułę Bazyliki, radość wszystkich nie miała granic. Jak tu nie wierzyć w Bożą Opatrzność? Rozpostarliśmy nasz transparent z napisem: „Lubsko” i cierpliwie przesuwaliśmy się do przodu. Olbrzymia płachta przyciągnęła uwagę jakichś amerykańskich reporterów, a także Włochów, którzy „zmusili” nas do wspólnego skandowania: Giovanni Paolo. Z głośników płynęły słowa modlitw i Ewangelii w różnych językach, na telebimach raz po raz pojawiały się obrazy z Bazyliki przeplatane scenami papieskich pielgrzymek i wydarzeń naszej najnowszej historii. To niesamowite, że radość oczekiwania tak naturalnie harmonizowała z powagą i dostojnością chwili. Tu po raz pierwszy w życiu ujrzałam piękno śmierci.
To wędrowanie było prawdziwym podarunkiem. Mieliśmy czas na przemyślenia i modlitwę - tę osobistą i wspólnotową, doświadczyliśmy serdecznej troskliwości włoskich harcerzy i wolontariuszy roznoszących wodę, biszkopty i kanapki, dbających o nasze bezpieczeństwo i zdrowie. Czuliśmy, że w tym bezimiennym tłumie jest jakiś głęboki sens, że tworzymy wielki i mistyczny krwiobieg wiary. Może jej strumień nie zawsze płynie wartko, ale dziś, tu i teraz, pulsuje siłą, która nas samych zdumiewa i ożywia.
Kiedy po pięciogodzinnej wędrówce (jeszcze jeden prezent od Pana Boga - inni musieli tkwić w kolejce po kilkanaście godzin) zbliżamy się do wrót Bazyliki, ogarniam modlitwą wszystkich, których prosiłam o wstawiennictwo. Zdaję sobie sprawę, że to dzięki nim tu jesteśmy, to ich myśli i błagania towarzyszą nam nieustannie. Wyławiam w pamięci wszystkie twarze i w tym towarzystwie staję przed Zmarłym. Niewiele widzę, bo wzruszenie odbiera mi ostrość patrzenia. Mam wrażenie, że Ojciec Święty jakby się skurczył, zmniejszył, wyniszczył się naprawdę do granic ludzkiej egzystencji, a przecież śmierć nie odebrała mu duchowego blasku. Przed umęczonym człowiekiem klęczą wielcy tego świata i mnie dane było to uczynić.

Reklama

Międzynarodówka

Dopiero gdy opadły emocje, czujemy, jak bardzo jesteśmy zdrożeni, więc tuż za murami Watykanu rzucamy się na skwerek oblegany gęsto przez pielgrzymów różnej maści i pośrodku tętniącego miasta zasypiamy szczęśliwi i ufni. Po drzemce ruszamy na zwiedzanie Rzymu. Trochę nam przeszkadzają te baniaczki z wodą, które taszczymy ze sobą. Teraz śmiejemy się z własnej zapobiegliwości, bo czego jak czego, ale wody w Rzymie jest pod dostatkiem. Decydujemy się na zmianę planów: Nie będziemy nocować pod gołym niebem, wracamy na parking. Tu rozbijamy pożyczony namiot i błogosławiąc jego właściciela, udajemy się na zasłużony odpoczynek. Rano wstajemy o piątej, a o wpół do siódmej jesteśmy znowu w Wiecznym Mieście, w pobliżu Muzeum Watykańskiego. Stąd widzimy kopułę Bazyliki św. Piotra, przed nami rozpościera się ogromny telebim. Niczego więcej do szczęścia nam nie brakuje. Rozkładamy karimaty w sąsiedztwie Hiszpanów, którzy najwyraźniej tu spali, a teraz szykują się do śniadania. Ludzi wciąż przybywa. Z boku jakiś zakonnik śpiewa Godzinki. Przyłączam się do niego i wkrótce wokół nas tworzy się modlitewny wianuszek. Gdzieś na tyłach pobrzmiewa nieśmiało Barka. Jej nierówne dźwięki przyfruwają pod nasz majdan, ale nie potrafimy ich okiełznać. Każdy śpiewa po swojemu, rytm się rwie i umyka. Wreszcie jakiś potężny Chorwat (nazywam go w myśli Ursusem) przejmuje inicjatywę. W jednej ręce trzyma dwie flagi: polską i swoją i wymachuje nimi jak batutą. Drugie ramię też nie próżnuje. Ursus głębokim basem włącza się do nieskładnego chóru i nareszcie ulubiona pieśń Ojca Świętego brzmi jak trzeba: równo, dźwięcznie i wielonarodowym głosem Kościoła. Robi się coraz ciaśniej, musimy wstać ze swojego grajdołka. Nad nami płynie biało-czerwone morze flag i transparentów, gdzieniegdzie widać inne barwy. Atmosfera jest podniosła, ale i radosna.

Bóg w nasze ręce złożył Ciało swe

Kiedy na telebimie ukazuje się trumna, wybuchają oklaski. Ręce bolą, ale nie chcą przestać. Tłum milknie, składamy polskie gazety, które ktoś nam dostarczył, rozpoczyna się Msza św. Myślę z żalem, że tym razem nie przystąpimy do Komunii św., nie sądzę, by ktoś ją tu miał rozdawać. Ale Panu Bogu najwyraźniej rozsypał się worek z niespodziankami, bo kiedy na Placu św. Piotra zgromadzeni przyjmują Eucharystię, kilka metrów od nas robi się biało. To polscy księża celebrują liturgię. Mam nadzieję, że uda nam się skorzystać z tej kolejnej łaski, ale zdaję sobie sprawę, że jeśli cała nasza piątka ruszy z miejsca, możemy już nie wrócić do swojego majdanu. Więc decyduję się na karkołomny wysiłek i sama przedzieram się do celebransów. Pytam, czy mogę podzielić się Hostią i ksiądz wkłada Boga w moje dłonie. Nie wierzę własnemu szczęściu. To aż tak można Go dotknąć? Do tej pory czułam, że On niesie mnie przez całą tę pielgrzymkę, a teraz sam pozwala się nieść... Nie jestem w stanie zrozumieć tego cudu, więc nawet nie próbuję. Tylko wpatruję się w biały Chleb i oszołomienie moje wciąż rośnie. Nie ustaje nawet wówczas, gdy dzielimy się tym Bożym Darem. Z żalem uświadamiam sobie, że nie umiem wyrazić Najwyższemu swojej wdzięczności, w myślach powtarzam w kółko: „Bądź uwielbiony, Panie, teraz i na wieki”. To ubożuchne zdanie tętni w mojej głowie już do końca uroczystości; kiedy cały świat żegna Papieża, kiedy nad głowami znów zakwitają polskie flagi, kiedy jeszcze raz rozbrzmiewają zgodne oklaski Kościoła.
Zaczynam pojmować jedno: Uczestniczę w czymś niezwykłym, a jednak wszystko dzieje się poza mną. Dlaczego tu jestem? Jakiś niepojęty wir wciągnął mnie w centrum zdarzeń, na które nie mam wpływu. Ale czuję, że to nie przypadek miota mną - ogłupiałą tym dziwnym kalejdoskopem. I chociaż cała nasza pielgrzymka wydawała mi się szaleństwem, to przynajmniej wiem, że mam do czynienia z Bożymi szaleńcami.

2005-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kapliczki pełne modlitwy

2024-05-01 09:18

Ola Fedunik

Ks. Grzegorz Tabaka gra na gitarze podczas nabożeństwa majowego przy kapliczce w Głuszynie

Ks. Grzegorz Tabaka gra na gitarze podczas nabożeństwa majowego przy kapliczce w Głuszynie

Przejeżdzając majowymi dniami przez różne miejscowości popołudniową porą, można spotkać wiele osób modlących się przy kapliczkach i krzyżach. Śpiewają Litanię Loretańską, a duszpasterze pomagają w tym, aby tradycja była podtrzymywana. Wśród kapłanów modlących się przy kapliczkach i zachęcający do tego swoich wiernych jest ks. Grzegorz Tabaka, proboszcz parafii Wszystkich Świętych w Głuszynie.

Z jednej strony nabożeństwa majowe w mojej parafii będą odbywać się w kościele przy wystawionym Najświętszym Sakramencie i taka formuła będzie od poniedziałku do soboty. Natomiast niedziela jest takim szczególnym dniem, kiedy jako wspólnota będziemy chcieli pójść pod nasze kapliczki maryjne– zaznacza ks. Tabaka, dodając: - Mamy je dwie w Głuszynie i na przemian w każdą niedzielę maja będziemy się tam gromadzili na wspólnej modlitwie. Oprócz podtrzymania tej pięknej staropolskiej tradycji, chcemy też podkreślić, że mamy takie miejsca kultu w naszej parafii, które są i o nie należy dbać.

CZYTAJ DALEJ

Madonno z Puszczy, módl się za nami...

2024-05-01 20:29

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Karol Porwich/Niedziela

Początki kultu Madonny z Puszczy sięgają przełomu XVII i XVIII w. Wiadomo, że w pierwszej połowie XVII stulecia w świątyni znajdowało się 18 wotów oraz 6 nici korali.

Rozważanie 2

CZYTAJ DALEJ

Dzieci przywitały obraz Matki Bożej w Praszce

2024-05-01 15:12

[ TEMATY ]

peregrynacja

Praszka

parafia Wniebowzięcia NMP

nawiedzenie Obrazu Matki Bożej

Karol Porwich / Niedziela

Matka Boża Jasnogórska na szlaku peregrynacji 30 kwietnia nawiedziła parafię Wniebowzięcia NMP w Praszce. Księża i wierni powitali obraz na rynku pod klasztorem sióstr Felicjanek.

Specjalny program, przygotowany przez dzieci z Niepublicznego Przedszkola prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Felicjanek w Praszce, uświetnił przyjazd jasnogórskiej ikony. Po uroczystym powitaniu, w procesji, uczestnicy udali się do kościoła, gdzie Mszę św. koncelebrowaną odprawił bp Andrzej Przybylski. Biskup w rozmowie z Niedzielą podkreślił, że Maryja chce doglądać swoje dzieci.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję