Słowo „wiara” ma w języku niemieckim, a zaiste i w wielu innych mowach, dwa zgoła różne znaczenia. Istnieje pospolite znaczenie, które ludzie zazwyczaj z tym słowem łączą. Mówi się przykładowo: wierzę, że jutro pogoda będzie ładna. Albo: wierzę, że ta czy inna wiadomość nie odpowiada prawdzie. Słowo „wierzyć” oznacza tyle co mniemać, sądzić. Wyraża niedoskonałą formę poznania. Mówimy zatem o „wierze” tam, gdzie poziom wiedzy nie jest osiągnięty. Wielu ludzi myśli, że taki stan wiedzy dotyczy również dziedziny wiary, że treści wiary chrześcijańskiej to nic innego jak niedoskonały, wstępny stopień wiedzy. Że kiedy mówimy „wierzę w Boga”, to jest to wyrazem tego, że nie wiemy o tym niczego pewnego. Gdyby tak było, teologia stanowiłaby wiedzę dość dziwną, osobliwą - więcej - nauka wiary byłaby sprzecznością samą w sobie. Jak bowiem można rzeczywistą wiedzę budować na przypuszczeniach? W rzeczywistości oznacza dla wierzącego chrześcijanina wypowiedź „ja wierzę” pewność o szczególnym rodzaju - pewność, która w niejednym względzie stoi wyżej aniżeli pewność wiedzy. Nie oznacza to, że nie zawiera w sobie coś z „cienia i obrazu” - moment owego „jeszcze nie”.
Kiedy przygotowywałem się do tego wykładu, zastanawiając się nad zgoła osobliwą strukturą owej pewności, a nawet określonej ryzykowności tego przedsięwzięcia, jakie kryje w sobie chrześcijański akt wiary - przypomniałem sobie zdarzenie, które ma za sobą już kilka lat. Zostałem zaproszony z referatem na Fakultet Waldeńczyków w Rzymie. Wywołał on dyskusję wokół tajemniczości i jasności wiary. Pewien student postawił pytanie czy w ogóle sama wątpliwość nie stanowi warunku wiary i czy nie pozostaje ona zawsze obecna w wierze. Nie było mi to do ostatka jasne, co dokładnie miał na myśli ów student, ale chciał chyba powiedzieć, że wiara nie dociera nigdy do pełnej pewności, jak też i wyrzeczenie się wiary nigdy nie może pozostawać bez wątpliwości. Każda wiara byłaby w końcu owym „być może”. Przypomniałem sobie znane opowiadanie o Marcinie Buberze, owym chasydzkim rabinie, który człowiekowi niewierzącemu sprzeciwił się słowami: „być może to jednak jest prawdziwe”.
Owo „być może” - „vielleicht” złamało sprzeciw rozmówcy, gdyż okazuje się bowiem jako siła wiary, ale może też stać się jej słabością. Czy wiara jest rzeczywiście owym „być może”? Gdyby sposoby upewnienia, metody weryfikacji nowoczesnych nauk przyrodniczych stanowiły jedyną drogę, jak człowiek może osiągać pewność, wiara musiałaby w istocie utkwić w obrębie owego „być może”, w zakresie prawdopodobieństwa - zrośnięta z wątpliwością, a właściwie z nią utożsamiona. Ale podobnie jak człowiek staje się pewny miłości drugiego człowieka, bez wystawania jej na próbę metod nauk przyrodniczych, podobnie istnieje też poprzez swoiste dotknięcie w samym kontakcie między Bogiem a człowiekiem, określona pewność, która ma inny charakter aniżeli upewnienia obiektywizującego myślenia. Przeżywamy wiarę nie jako hipotezę, ale jako pewność, która dźwiga nasze życie. Jeśli dwoje ludzi własną miłość uważają tylko za hipotezę wymagającą ciągle nowej weryfikacji, to rozkładają oni miłość. Bowiem w samej istocie zostaje ona zakwestionowana, jeżeli chcemy ją zamienić w jakąś rzecz czy przedmiot, który chcemy pochwycić rękami. W tym samym momencie ją właściwie unicestwiamy, niszczymy. Być może rozpada się dzisiaj właśnie dlatego tyle związków, ponieważ uznajemy jeszcze tylko weryfikację hipotetyczną - wszystkiemu zaś, co nie jest zagwarantowane w sposób naukowo-przyrodniczy odmawiamy ostatecznej, prawomocnej ważności. I tak umykają nam zjawiska iście ludzkie, ich szczególny rodzaj, a tym samym umyka ich o wiele wyższy stopień pewności. Tym bardziej nie podlega Bóg urzeczowieniu, uczynieniu zeń obiektu, jak gdyby sam miał być rzeczą, która nam podlega, która podporządkowujemy naszym rękom i wtłaczamy w nasze narzędzia. Toż to Jego światłość, jak stwierdza św. Bonawentura, zdoła „nasze uczucia uśmierzyć i umysł rozjaśnić” (affectum stabilisire et intellectum illuminare, III Sent d. 23 a. 1 q. 5 anel.).
Wiara bowiem nie jest samym mniemaniem jak wyrażamy to w zdaniu: „Ja wierzę, że pogoda będzie jutro ładna”. Nie jest wątpliwością, ale pewnością, że Bóg siebie odsłonił i spojrzenie nam naprawdę sam otworzył. W tym miejscu wznosi się odwrotny sprzeciw, który dobitnie formułowali Heidegger i Jaspers. Oni twierdzą: wiara wyklucza filozofię - prawdziwe dochodzenie i poszukiwanie ostatecznych rzeczywistości. Wiara bowiem uważa, że wie wszystko. Że swoją pewnością wiara dla pytań nie zostawia żadnego miejsca. Kto wierzy, zawodzi jako filozof, powiada Jaspers, wszelkie dopytywanie to tylko pozór. Nie jest ono w stanie wychodzić poza ustalone już odpowiedzi. Teologia oparta tylko na przypuszczeniach, mniemaniach - nie byłaby nauką. To już stwierdziliśmy. Argument Jaspersa jest odwrócony. Teologia nie mogłaby być nauką, gdyż jej dowodzenie byłoby tylko pozorne - bowiem jej wyniki są już przedtem znane. Wiele zarzutów wobec teologii wywodzi się niewątpliwie z podobnych wyobrażeń. Również wiele wewnątrzteologicznych rebelii i buntów przeciwko Urzędowi Nauczycielskiemu zakłada w formie umiarkowanej podobny styl argumentacji. W ten sposób otwiera się przed teologią podwójna aporia (nieporadność, bezwyjściowość). Jeżeli wiara w gruncie rzeczy nie zdoła przekroczyć wątpliwości, nie ma dla niej gruntu dla rzetelnie naukowego myślenia. Jeżeli wiara proponuje tylko gotowe pewności i pewniki, wydaje się tak samo wykluczać swobodę poruszania myśli. W tym miejscu staje się jawne, że obie przeciwstawne pozycje wywodzą się ostatecznie z tych samych sposobów myślenia. Obie formy myślowe operują jedynym pojęciem pewności i w tym ograniczaniu nie dochodzą do tej całkiem swoistej antropologicznej struktury wiary. Przypatrując im się bliżej łatwiej pojąć, dlaczego wiara chrześcijańska zrodziła teologię i dlaczego musiała ją zrodzić. Istota teologii jest zrozumiała tylko poprzez istotę wiary. Jeżeli bliżej przeanalizujemy zachodzące powiązania, odsłoni się prawdziwe jądro obu wskazanych pozycji.
Tłum. ks. prof. Jan Krucina
Pomóż w rozwoju naszego portalu