Proponuję, abyśmy dzisiejszą zadumę nad Słowem Bożym przeżyli jako swoiste odnowienie ślubów z Jezusem Chrystusem. Kiedy narzeczeni składają sobie przysięgę podczas obrzędu małżeństwa, podstawą swojego nowego życia (to warto podkreślić, że od tej pory rodzą się na nowo, zaczynają istnieć w całkiem odmienny sposób) czynią miłość i wierność. Można by powiedzieć, że za tymi dwiema wartościami kryje się: wspólne dążenie, te same pragnienia, cele, zdolność do ofiary, czyli ta szczególna relacja międzyosobowa, wciąż tak do końca nie poznana - miłość.
Druga rzecz, to według mnie, sposób realizacji tej pierwszej przez konkretne czyny, niezmienne nastawienie do drugiej osoby, czyli wierność. Tak samo dzieje się między nami a Chrystusem. Jego uszczęśliwiająca obecność w naszym życiu jest możliwa przez zaangażowanie się nas w te dwie rzeczy: miłość i wierność. I tak naprawdę o to chodzi w całym naszym „szukaniu” Boga. Nasza wiara to nie tylko zasady, ale przede wszystkim więź osobowa z Chrystusem, a jest ona możliwa właśnie przez miłość i wierność - czyli przez oddanie się, powierzenie Mu swojej egzystencji oraz przez czyny, które to oddanie potwierdzają. Oczywiście, to On pierwszy wyszedł do nas z tą propozycją. Żeby móc Mu ofiarować swoją miłość i wierność, trzeba uwierzyć, że On jako pierwszy nas pokochał i jest temu wierny.
„Jeżeli Mnie miłujecie...” (J 14, 15) - to jest pierwsze. Bez tego nie ma nas, nie istniejemy, jako chrześcijanie. To nieznajomość zasad moralnych świadczy o tym, kim jestem, ale raczej chodzi o to, z Kim jestem. Dopiero potem: „... będziecie zachowywać Moje przykazania”. Wierność staje się ciężarem, jeśli nie wyrasta z miłości, a z kolei miłość bez wierności umiera.
Powtórzmy więc: być chrześcijaninem, to znaczy być z Chrystusem przez powierzenie Mu swojego życia (miłość) potwierdzone konkretnym działaniem (wierność).
Jak jednak doświadczyć Chrystusa jako osoby? Czyli inaczej mówiąc, jak nie tylko wiedzieć, że jest On osobowo obecny, choćby podczas liturgii, ale rzeczywiście poczuć tę Jego obecność, usłyszeć Jego głos? Jeżeli zgodzimy się ze św. Pawłem, że bez pomocy Ducha Świętego nie jesteśmy w stanie powiedzieć „Panem jest Jezus”, to dzieje się tak, dlatego, że właśnie Duch Święty jest obecnością dziś Chrystusa w nas: „Ja zaś będę prosił Ojca Mojego, a innego Pocieszyciela da wam, Ducha Prawdy” (por. J 14, 16-17).
Któż to jest ten Pocieszyciel? Wielu teologów dziś uważa to określenie Trzeciej Osoby Bożej za niezbyt szczęśliwe. Ja jednak pozostanę przy nim. Jeżeli mówię o kimś, że mnie pociesza, to tak naprawdę nie chodzi mi o kogoś, kto „ciepłymi słówkami” próbuje zmienić moje nastawienie do życia. Pocieszyć może mnie ten, kto każe mi się otrząsnąć, nawrócić - mało tego, sam pokazuje, jak to zrobić. Jezus właśnie w taki sposób pocieszał ludzi podczas swojej bytności na ziemi. Nie banałami, typu: nie jesteś taki zły, nie przejmuj się, uśmiechnij się, ale przez trzeźwą ocenę sytuacji: jesteś grzesznikiem, ale zobacz, ja cię kocham, idź i nie grzesz więcej, albo: robisz dużo dobrego, ale jednego ci brakuje, przestań upatrywać swego szczęścia w tym, co przemijające, sprzedaj to, wyzwól się i idź za Mną. Czy to nie są słowa Pocieszyciela, który przypomina człowiekowi, do czego tak naprawdę został stworzony?
Dziś Chrystus działa przez swego Ducha. Tchnienie nowego życia, które otrzymali Apostołowie - Duch Święty, przez którego Chrystus ciągle trwa w swojej wspólnocie i dokonuje tych samych dzieł, pociesza tych, którzy Go przyjmują. Ktoś kiedyś powiedział, że Duch Święty jest ślubnym prezentem od Chrystusa.
Wracamy więc do początku naszych rozważań. Ślubując Chrystusowi miłość i wierność, choćby przez udział w Eucharystii, otrzymujemy ten „prezent”. Tak już jest, że każdy, kto powie Chrystusowi „tak”, kto jest gotowy z Nim wiązać swoje życie, nie będzie sam. Jeśli pomimo trudności, upadków, trwamy przy Chrystusie i stać nas na dobro, to jest to dowód, że ten szczególny prezent przyjęliśmy. Tym, co może nas przekonać o naszej zdolności do pokochania Chrystusa są Jego przykazania: „Kto ma przykazania Moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje” (por. J 15, 10). Ilekroć wybieramy w naszym życiu drogę Chrystusa, wyznajemy Mu naszą miłość. Nie chodzi tu może o szukanie szczegółowych przepisów na życie w Ewangelii, wkuwanie ich na pamięć, a potem szukanie okazji, żeby je zrealizować. Chodzi o coś znacznie trudniejszego, ale i ważniejszego - przeniknięcie duchem Ewangelii - wejście w taki sposób patrzenia na świat, na człowieka, jaki pokazał nam Chrystus. To pozwoli działać Duchowi Świętemu w tobie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu