„Przyszłość Polski zależy od was i musi od was zależeć! To jest nasza Ojczyzna. To jest nasze być i nasze mieć! I nikt nie może pozbawić nas prawa, ażeby przyszłość tego naszego być i mieć nie zależała od was! Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte - jakiś wymiar zadań, który trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować!” - wołał 12 czerwca 1987 r. Jan Paweł II do młodzieży na Westerplatte. Zarówno ja, jak i moi rówieśnicy liczyliśmy wówczas nie więcej niż pięć wiosen.
Tego roku skończę 22 lata, ze świadomością i wdzięcznością, że dane mi było być świadkiem nie tylko historii, ale przede wszystkim - żyć w okresie działalności Wielkiego Człowieka. Człowieka pełnego wiary, pokory i miłości, któremu obce były wszelkie podziały. Człowieka potrafiącego się cieszyć nawet w chwilach własnego cierpienia. Oddanemu modlitwie, nawet gdy wokoło otaczali go fotoreporterzy. Takim zapamiętam Go nie tylko ja, ale moi rówieśnicy, pokolenia starsze i młodsze. Ojciec Święty był bliski wszystkim i każdemu z osobna. Jako duszpasterz Stolicy Apostolskiej wypowiedział do nas wiele słów, z których wagi tak naprawdę nie zdawaliśmy sobie sprawy. Lecz słowa te nie przebrzmiały i są nadal oraz pozostaną aktualne, choć zmienił się ustrój, zmieniają się prezydenci, premierzy... Wiemy o tym teraz.
Śmierć Ojca Świętego wyrwała mnie nie tylko z pędu życia codziennego, ale uświadomiła wiele rzeczy, dla których rozważenia wciąż powtarzane „będzie czas” kołatało w myślach niejednokrotnie. Nie ma czasu! Tak widoczne było to w ostatnim tygodniu. Mało kto chciał być sam, a przede wszystkim zauważyliśmy siebie nawzajem. Zauważyliśmy istnienie człowieka przechodzącego ulicą, mijanego na korytarzach uczelni… i wreszcie wznoszącego w uścisku rąk płonący znicz na przemyskiej górze pod Krzyżem, na czwartkowej Mszy na Rynku… Zauważyliśmy tych, z którymi tworzymy i tworzyć mamy nasze wspólne „być i nasze mieć”.
W wielu wywiadach pojawiały się słowa, że Papież pokazał nam jak umierać. Mało tego! Jan Paweł II całym swoim życiem pokazał nam jak żyć - nie tylko nieść własny krzyż i umieć się przy tym uśmiechać, ale nosić dobro w sobie i dzielić się nim z innymi. Przestać się lękać, podejmować i wypełnić „swoje Westerplatte”.
Moje pokolenie nie zna wojny. Niewiele ma też wspomnień z lat osiemdziesiątych, bo w 1989 r. było albo w początkowych klasach szkoły podstawowej, albo dopiero oczekiwało na rozpoczęcie nauki. Nie jest też obarczone ideologią poprzedniego ustroju. Kłamstwem byłoby twierdzić, że jako całość zna historię, ale zapewne ma świadomość warunków panujących w Polsce, kiedy w Watykanie 16 października 1978 r. zabrzmiało „Habemus Papam”. Moje pokolenie jest jednak obarczone tym wszystkim, co wiąże się z szeroko pojętą „wolnością”. „Wolnością”, w której w jakiś sposób stara się zatrzeć granicę między dobrem a złem. „Wolnością”, która ujmuje zaspokojenie własnego „ja” jako sprawę priorytetową. Wreszcie - w której brak miejsca na sumienie, humanitaryzm, a życzliwość i pomoc nierzadko bywa interesowną. Jan Paweł II wszystko to dostrzegał i dawał wskazówki, które niektórzy z nas lekceważyli, bo wymagały wyrzeczeń i zmiany postaw.
2 kwietnia br. zabrakło na ziemi tego, który wymagał od innych a najwięcej od siebie. Zmarł Autorytet i Duszpasterz Tysiąclecia. I tak samo jak w 1978 r., pełni euforii chcieli się dzielić radością z innymi, tak i wówczas - w kwietniu - wewnętrzny smutek i żal zaprowadził niejednego do kościoła i wszędzie tam, gdzie był ktoś inny, który czuł to samo.
Jan Paweł II nie zamknął się w murach Watykanu, ale wytrwale pielgrzymował głosząc dobrą nowinę. W Jego homiliach, orędziach odkrywamy osobiste przesłania. Ponownie.
Nie sposób jest słowami określić dzieło tak niesamowitego i wielkiego człowieka. Tak samo też niesamowite były wydarzenia towarzyszące Jego śmierci i pożegnaniu przez świat. Jednoczenie się ludzi we wspólnoty stało się wówczas potrzebą, modlitwa - podziękowaniem, a łzy wyrażały wewnętrzną pustkę, bo „wszyscy staliśmy się sierotami”.
Zmarł Ojciec Święty nas wszystkich, ale nie jest prawdą twierdzenie, że nie żyje. Pozostawił wiele po sobie, abyśmy wreszcie mogli uświadomić sobie własne błędy, wyciągnąć wnioski i przywrócić innym i sobie samym wiarę w ludzi.
Zapraszamy młodych do nadsyłania swoich świadectw. Czekamy!!!
Pomóż w rozwoju naszego portalu