Kampania wyborcza jest w toku. Partie, ugrupowania, koalicje
i poszczególni kandydaci prześcigają się w składaniu obietnic dla
pozyskania jak największej liczby zwolenników, a tym samym głosów.
Nie przejmują się tym, co będzie z ich realizacją, ponieważ nikt
dotychczas nikogo nie rozliczał ze złożonych obietnic przedwyborczych
i na pewno nie rozliczy. Wyborcy szybko zapomną, jakie były to obietnice,
a wybrańcy narodu zajmą się "konsumpcją" odniesionego zwycięstwa
i bardzo szybko dojdą do przekonania, że wygrali, ponieważ byli najlepsi.
W tym uczuciu utwierdzą ich zausznicy i przytakiwacze, którzy liczą,
że i im się dostanie jakiś "okruch" z obfitego stołu zwycięzców.
Polskie wybory można bardziej porównać do konkursu krasomówstwa
czy elegancji niż świadomych decyzji politycznych. Wprawdzie startujący
w wyborach soczyście zapewniają nas, że ich jedynym pragnieniem jest
służba Narodowi i społeczności lokalnej, ale z doświadczenia wiemy,
że po wyborach bywa różnie. Interesy osobiste czy partyjne sprawiają,
że w wielu wypadkach posłowie lub senatorowie zapominają, skąd wyszli
i jakie problemy nękają sąsiadów, mieszkańców rodzimych wiosek i
miast. Często przy głosowaniach bezkrytycznie popierają zalecenia
liderów partii lub klubów, mimo że w sposób ewidentny są szkodliwe
dla tych środowisk, z których wyszli. Patrząc na to, co dzieje się
w parlamencie, ma się wrażenie, że niektórzy parlamentarzyści są
typowymi "maszynkami" do głosowania, a ich szefowie bardziej sobie
cenią ich ręce potrzebne do głosowania niż głowy. Wielu z nich nie
ma świadomości, że parlamentarzysta w swojej pracy powinien kierować
się sumieniem i prawem naturalnym, które zostało zapisane w Dekalogu.
Praktyka wskazuje, że parlamentarzyści czują się bardziej odpowiedzialni
przed kierownictwem klubu i jego komisją dyscyplinarną niż przed
sumieniem, Bogiem a nawet elektoratem. Nic też dziwnego, że w potocznym
rozumieniu ludzie, którzy startują do wyborów, często postrzegani
są jako karierowicze poszukujący osobistych korzyści, co zniechęca
wielu z nich do głosowania.
W związku z tym przed kandydatami stoi bardzo odpowiedzialne
zadanie. Jeśli zostaną wybrani, powinni mieć świadomość, że mają
służyć. historia ukazuje nam takich polityków, którzy bezinteresownie
służyli Ojczyźnie, np.: Wojciech Korfanty, Ignacy Paderewski, Józef
Piłsudski. To w czasach komunistycznych wytworzyła się mentalność
i trwa do dzisiaj, że kierownicze stanowiska w państwie sprawuje
się dla osobistych lub partykularnych korzyści. Służyć Narodowi mogą
tylko ludzie sumienia, na potrzebę których w naszej Ojczyźnie wskazywał
Ojciec Święty podczas homilii w Skoczowie w 1992 r.
Ważne zadanie również stoi przed wyborcami, by wybierali
ludzi, których we własnym sumieniu uważają za najbardziej godnych.
Wyborca utożsamia się z poglądami człowieka, na którego głosuje.
Stąd wybory nie są beztroską zabawą typowania w konkursie audiotele,
ale odpowiedzialnym aktem moralnym. Jeśli uczeń Chrystusa udziela
mandatu ludziom nie gwarantującym poszanowania praw Bożych, nie może
mieć spokojnego sumienia, kiedy ustanawiane będą prawa niezgodne
z prawem Bożym i nauczaniem Chrystusa, który nadal żyje i działa
w założonym przez siebie Kościele.
Demokracja oprócz wszelkich pozytywów ma również szereg
defektów. Popełniająca błędy większość może wyrządzić wiele zła.
Jako przykłady podaje się Sokratesa skazanego na śmierć przez wypicie
trucizny czy Hitlera. Wielką przestrogą dla nas jest demokratyczny
proces sądowy, jaki odbył się w latach 30. p.n.Chr. w Jerozolimie
na dziedzińcu zwanym Lithostrotos, któremu przewodniczył prokurator
rzymski Poncjusz Piłat. Sądzony był Jezus z Nazaretu zwany Chrystusem.
Piłat, chcąc ocalić niewinnego Chrystusa, odwołał się do reguł demokratycznych.
Zgromadzonemu tłumowi Żydów przedstawił alternatywę: uwolni Jezusa
z Nazaretu lub znanego przestępcę Barabasza. Był przekonany, że tłum
wybierze Sprawiedliwego. Stało się jednak inaczej. W demokratycznych
wyborach zwyciężył złoczyńca. Jezus musiał umrzeć na krzyżu (por.
J 19, 13-15).
Zapewne ci, którzy krzyczeli na dziedzińcu Piłata: "Ukrzyżuj!",
po procesie poszli do domu ze spokojnym sumieniem, a kiedy widzieli
Jezusa podczas drogi krzyżowej, broczącego krwią czy przybijanego
do krzyża, współczuli Mu, a nawet może złorzeczyli Piłatowi, że skazał
Go na tak okrutne męki. Nawet przez myśl im nie przyszło, że to każdy
z nich osobiście był odpowiedzialny za Jego śmierć. Demokracja zdaje
się "rozmywać" odpowiedzialność. Tymczasem tak nie jest. Każdy wyborca
powinien się poczuwać w sumieniu do odpowiedzialności za decyzje
podejmowane przez wybranego przez niego parlamentarzystę, zwłaszcza
wtedy kiedy jego poglądy osobiste lub ugrupowania, z którego się
wywodzi, były wcześniej prezentowane i powszechnie znane. Katolik
powinien być świadomy tego, że parlamentarzyści podejmują ważne decyzje
dotyczące nie tylko Narodu, ale także w wielu wypadkach Kościoła
i religii. Oni decydują czy państwo będzie się liczyło z prawem Bożym
czy też nie. Stąd wyborcy przez swój wybór mogą nieopatrznie dołączyć
się do grona ludzi, którzy będą w sposób zakamuflowany na sali sejmowej
czy senackiej wołać z ich mandatu: "Ukrzyżuj!".
Spokojnego sumienia nie mogą mieć też ludzie, którzy
nie idą do wyborów. Pozwalają, by inni za nich decydowali, nieraz
wbrew ich sumieniu. Prawdą jest, że wielu wyborców rozczarowało się
postawą ludzi, na których głosowali w takich czy innych wyborach.
Niestety, w demokracji, jaka by ona nie była, nie ma innej możliwości
promocji ludzi odpowiednich do sprawowania funkcji publicznych lub
eliminacji niewłaściwych, jak tylko przez głosowanie.
Gdybyśmy wszyscy do wyborów podchodzili w sposób odpowiedzialny,
jak to się dzieje w innych krajach, na pewno mielibyśmy na wyższych
stanowiskach państwowych i samorządowych ludzi właściwych. Jeśli
takich nie mamy, to jest to również nasza wina. Stąd wybory są ważnym
egzaminem dojrzałości każdego z nas i całego Narodu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu