Reklama

Reportaże życiem pisane

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Cena złudzeń - Epilog

Często zastanawiał się nad przyczyną podjętej wówczas decyzji, ale odpowiedzi nie znalazł. Była majowa niedziela, pojechał więc na rue Cambon do kościoła. Uroczystą Sumę celebrował wizytujący polskie wspólnoty katolickie na zachodzie, biskup Szczepan Wesoły. W słowie do wiernych apelował, by przy podejmowaniu wyborów nie zamykać serc, by oprócz chłodnej kalkulacji dać szansę uczuciom. Dłużej niż zwykle Wojtek krążył wśród tłumu rodaków zgromadzonych przed świątynią. Tym razem jakby mniej drażniła go atmosfera tego miejsca, która tuż za progiem więcej miała z jarmarku niż nabożnego skupienia. Spotkał kilku znajomych, wymienił pozdrowienia, z kimś chwilę porozmawiał. Wyraźnie się ociągał, ale wreszcie ruszył bulwarem wzdłuż Sekwany. Po rzece pływały statki spacerowe, grała orkiestra, w szklistej wodzie odbijały się kontury mostów. Ciepła, słoneczna pogoda zachęcała do wędrówki. Zwykle łażenie po deptakach uważał za stratę czasu i nieuzasadnione marnowanie energii. Teraz jednak coś pchało go do przodu, więc zaliczał kolejne ulice, pasaże i skrzyżowania. Gapił się na mijane budowle, zaglądał przez witryny do wnętrza kolorowych kafejek i szykownych sklepów, błądził po paryskich zaułkach. Nigdy wcześniej zwykły spacer nie kosztował go tyle wysiłku, ale też nigdy nie pokonał takiej odległości. Obszedł pół miasta, przez rue du Louvre, plac Concorde, Pola Elizejskie aż do Montrmartre. Z trudem wspiął się na wzgórze po dwustu stromych schodach i z ulgą opadł na pierwszą z brzegu ławkę. Był u celu. Tuż pod stopami leżał Paryż. Widok z tego miejsca był osobliwy, gdyż chyba nigdzie na świecie w zasięgu wzroku nie było tylu dachów. Ciągnęły się aż po odległy horyzont, pocięte arteriami ulic, poprzetykane ogrodami, strzelistymi wieżami i złoconymi kopułami. Zamknięta kołem widnokręgu metropolia pokazywała jak na dłoni bogate dziedzictwo wielowiekowej historii, a także rozmach i przepych współczesności. Choć ogólne wrażenie było oszałamiające, Wojtek wiedział, że jest to tylko fasada. Prawda o mieście tkwiła w dole, na poziomie bruku i podziemnych kretowisk metra, gdzie plotły się ludzkie losy i tętniło życie. Czuł te wibracje, bowiem przez cztery lata był wśród tego mrowia, ocierał się o codzienność, która widziana z bliska, bez patyny i retuszu wyglądała zwyczajnie, często szaro, a czasem ponuro. Jak w kalejdoskopie przemknęły mu przez głowę strzępy wspomnień, i chociaż więcej w nich było mroku niż światła, poczuł satysfakcję, że oto w tym obcym świecie potrafił znaleźć miejsce i jakoś zaznaczyć swoją obecność. Miał dach nad głową, pracę i poczucie niezależności. "A jednak nie dałem się" - pomyślał z dumą. Ogarnął ciepłym spojrzeniem miasto, kiedyś zimne i brutalne, dzisiaj niemal przyjazne i właśnie wówczas, kiedy uświadomił sobie, jak mocno związany jest z Paryżem, postanowił niezwłocznie wracać do Polski.

Autokar od kilkunastu godzin był w drodze i właśnie zbliżał się do przejścia granicznego w Świecku. Większość podróży Wojtek przespał, zmęczony ostatnimi dniami pobytu we Francji. Definitywnie kończył swoje sprawy, a to wymagało nie lada zachodu. Rozliczył się z zobowiązań wobec patrona, odnowił zajmowane mieszkanie, wreszcie spenetrował dziesiątki sklepów w poszukiwaniu stosownych upominków. Wstawał rano i wypompowany wracał wieczorem ze świadomością, że jeszcze sporo przed nim. Jakie to miało znaczenie teraz, kiedy znajdował się prawie u celu, skoro zielone mundury wopistów i wszystko wokół pachniało domem. Przygraniczny parking był czymś więcej niż zwykłym przystankiem, bowiem spękany asfalt tuż za szlabanem wyznaczał Polskę. Nie mógł opanować emocji i od lat tłumionej tęsknoty, więc wykorzystując krótki postój wybiegł na zewnątrz. W momencie, gdy dotknął stopą ziemi, skończył się obraz i zapadła cisza. Kilka minut później, skowycząc i pulsując światłami, w pobliże autobusu podjechała karetka.

Z pozycji inwalidzkiego wózka świat wyglądał inaczej. Ograniczony do zasięgu wzroku, mało dostępny i trudny w najdrobniejszych detalach. Na przykład pokonanie progu i kilku schodków z ganku do ogródka nawet po ułożonych deskach przysparzało niemało kłopotów. Sporo czasu minęło zanim mama Wojtka nauczyła się pokonywać bariery, pojawiające się w najmniej spodziewanych sytuacjach. On sam mógł niewiele. Po ciężkim wylewie połowę ciała objął paraliż. Kilkutygodniowy pobyt w szpitalu oraz późniejsza rehabilitacja mało co pomogły. Niby lekarze dawali jakieś nadzieje, ale o pełnym powrocie do zdrowia raczej nie było mowy. Najgorsze były początki, kiedy uzmysłowił sobie rozmiar tragedii, która go dotknęła. Marzenia i plany legły w gruzach, a w tym rumowisku nie istniało nic, co miałoby sens. Życie też. Tak niedawno silny i sprawny nie mógł pojąć okrucieństwa losu, który w jednej chwili zabrał mu atrakcyjną fizyczność, a pozostawił jak na ironię sprawny umysł. Zdolność logicznej oceny stała się przekleństwem i źródłem cierpienia, bowiem brutalnie demaskowała wyimaginowany świat, w który zdesperowany Wojtek uciekał. Koniec półświadomych urojeń, kiedy biegł po łąkach, grał w piłkę czy tańczył wciąż był ten sam. Zawsze włączał się rozum, a wtedy wystarczyło spojrzeć w dół szpitalnego łóżka na nieruchomy, obcy odwłok własnego ciała, by wyć z rozpaczy. Poczucie niezawinionej krzywdy rosło nienawiścią do ludzi i świata oraz skargą, a nawet pretensją do Boga. Był na granicy obłędu, aż coś w nim pękło i zrezygnował. Przestał protestować, dociekać, złorzeczyć. Rozdartą, sponiewieraną duszę ogarnęła apatia. Wpadł w odrętwienie, które stępiało świadomość i przynosiło namiastkę spokoju. Sprzyjał temu pobyt w domu, który działał jak kojący balsam. Nadmierna na początku troskliwość mamy przestała mu ciążyć, a z czasem stała się tak niezbędna i oczywista jak powietrze, którym oddychał. Po krótkim okresie, kiedy obydwoje musieli odnaleźć się w nowej sytuacji życie zaczęło płynąć według nowych przyzwyczajeń i reguł. Przede wszystkim unikali wspomnień. Przeszłość była zbyt bolesna, żeby w niej grzebać, więc zgodnie, bez słowa zatrzasnęli tamte drzwi, z pełną świadomością pozoru i autooszustwa, gdyż ani na chwilę nie przestawali nosić swego cierpienia. Jeżeli zaglądali w poranione dusze, każde z nich robiło to na własny rachunek, w ukryciu i tajemnicy. Wiedzieli o toczącej ich zgryzocie, ale na zewnątrz tłumili emocje i udawali spokój. Układ obowiązywał, pomimo że nieraz w oku pojawiała się natrętna łza, a blada twarz matki aż nadto świadczyła o przepłakanych nocach. Postanowili także ograniczyć kontakty sąsiedzkie, co nie było trudne, gdyż miejscowi zaspokoiwszy pierwszą ciekawość zaczęli ich omijać. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło cudze nieszczęście. Po powrocie Wojtka we wsi huczało od domysłów i plotek. Wieść o jego kalectwie szybko obiegła opłotki stając się źródłem spekulacji i komentarzy, w których było sporo jadu i mało współczucia. Dawnym kompanom doskwierała myśl, że jeden z nich wyszedł przed szereg, że się wyrwał z dziadostwa i pogonił naprzód, skąd miał wrócić już nie swojak, ale światowe panisko z workiem dolarów. Teraz, kiedy powinęła mu się noga wszystko wróciło do normy. Przestał być powodem zazdrości, a po kilku dniach, obiektem zainteresowania. Stał się niepotrzebny i obcy. Regularnie odwiedzał ich listonosz, z rzadka ktoś z sąsiadów lub rodziny i tylko jeden raz Dorota. Wpadła zaraz na drugi dzień, akurat w momencie, gdy Wojtek przy pomocy matki usiłował przetoczyć swe ciało z wózka na łóżko. Zastygła w pół kroku, jej z nagła spopielała twarz stężała w grymasie przerażenia. Z krótkiego jak błysk światła spojrzenia odczytał wszystko. Nie kryło się tam nic prócz zawodu, niechęci, a nawet odrazy. Jakiś czas później do Wojtka dotarła wiadomość, że koło Doroty kręci się jeden z miejscowych kawalerów. Z widocznym skutkiem, skoro mniej więcej po miesiącu powiódł dziewczynę do ołtarza.

Pogoda była piękna toteż większość dnia Wojtek spędzał w ogrodzie. Mijający z wolna czas wygłuszył emocje i pozasklepiał świeże rany. Udręczone zmysły zaczęły dostrzegać coś więcej niż ułomność ciała, a to znaczyło powrót do życia, w którym nie można uciec od konsekwencji podjętych decyzji. Przeczuwał, że świadoma próba bilansu będzie trudna, ale rozumiał też, że bez niej nie wyrwie się ze świata złudzeń, który go okaleczył i oszukał. Jeszcze w Paryżu targały nim wątpliwości, ale tłumił rozsądek, bo nie chciał przyznać się do błędu. Teraz spoglądał prawdzie w oczy, choć ta była gorzka. Nade wszystko żal mu było matki. Kochał ją bardzo, ale nigdy nie pomyślał, że swoją karkołomną decyzją mógł ją zranić. Tymczasem dla byle mirażu zlekceważył i miłość największą, i największą tęsknotę. Przez cztery lata rozłąki on budował zamki na piasku, a ona więdła. Gdzieś w głowie kołatało zasłyszane powiedzenie francuskie "wyjechać to jakby trochę umrzeć", które jak ulał pasowało do nich. Nieubłagany czas zabrał swoje obojgu, z tym że ona bez słowa skargi czy protestu poniosła koszty niezawinione. Dla tej wysrebrzonej drobiny, która nie odstępowała go na krok, dzisiaj poświęciłby wszystko, ale tak bywa w życiu, że gdy przychodzą refleksje, na reakcje jest już za późno.

Dokonując rachunku zysków i strat Wojtek utwierdzał się w przekonaniu, że nic nie uzasadniało ceny, którą zapłacił. Czy mogła rekompensować utratę godności, gdy jak bezdomny pies koczował pod mostami czy w paryskich parkach? Za jakie pieniądze mógł znosić degradację i upokorzenie? W końcu czy istniała wymierna cena za rozłąkę, tęsknotę oraz utracone zdrowie? Przecież lekarze nie wykluczali, że wylew mógł być efektem wcześniejszych urazów głowy. Takiej ceny nie było. Pomnik dla ojca, przykryty dom, wreszcie uzbierane oszczędności nie mogły przeważyć szali, bo wobec ciężaru, który wyrzucał z duszy, wszystko inne stanowiło pył na wietrze, lub ślad na piasku.

Po tym bilansie rzeczywistość wydawała się prostsza, choć przecież problemy, które pętały życie nie stały się ani mniejsze, ani mniej bolesne. Jak wbity cierń dokuczała myśl, że w każdej sytuacji miał jednak wybór, mógł usłuchać rozsądku i zawrócić z drogi. Małym pocieszeniem było to, że w obłędzie tkwiła większość rodaków. Wbrew logice brnęli dalej, goniąc w świecie, który ich nie chciał, fantazje i złudzenia. W tej irracjonalnej pogoni gubili to, co ważne, za cenę popłuczyn i marnej egzystencji, która zdolnych i wykształconych ludzi lokowała na marginesie. Przypominali ćmy, które choć skrzydła mają opalone, dalej pchają się do ognia. Jakich doświadczeń trzeba było, by przerwać ten samobójczy pęd?

Czy takich, jakie miał Dzik? Uciekł z podwrocławskiej wsi od roju much i smrodu obornika. Zostawił zatęchłą chałupę i sędziwych rodziców dla folderowej wizji, która podziałała jak narkotyk. Gdyby posiadane umiejętności starał się wykorzystać w kraju, byłby człowiekiem zauważonym. Skusiły go jednak kolorowe kafejki i życie w centrum świata, do którego droga wiodła przez zaszczurzone czeluście kamienic 18 dzielnicy i harówkę ponad siły. Skończył w przytułku, gdzie po ciężkim wypadku żył jak roślina. Dobry los na szczęście zabrał mu rozum. Dziś nie wiadomo gdzie jest. Słuch po nim zaginął.

Ot, choćby Juhas. Niedoszły lotnik, zdolny organizator, wreszcie dyrektor. Przyszły problemy i spasował "To nie jest kraj dla mnie, tu nie ma miejsca dla ludzi z inicjatywą" - powiadał. Wyjechał nad Sekwanę, żeby rozwinąć skrzydła. Zbudował świat iluzji, w którym się poruszał. Jak długo wizje mogły zderzać się z realiami, by ich twórca nie wpadł w obłęd? Okazało się, że długo. Na co dzień mieszkał w pokoiku dwa na dwa, wycierał kurze w hotelu i nosił gościom walizki, ale w marzeniach ciągle był menadżerem. Wiele lat minęło zanim zaczął stąpać po ziemi. Uszło z niego powietrze, a Paryż wyznaczył mu miejsce. Jest tzw. gospodarzem domu, czyli roznosi pocztę, wystawia pojemniki na śmiecie, sprząta klatki schodowe. Nie chce tego przyznać, ale jego czas już się skończył. Resztki energii, które wyparowały razem z młodością, może wystarczą, żeby obronić mizerną egzystencję. Może, bo do emerytury jeszcze daleko.

Co takiego zyskał Poeta, lokując swą wrażliwość wśród paryskich murów. Gdzie te poezje na nowo odkryte, gdzie horyzonty i prawdy największe? Może się topią w tanim winie, lub snują z dymem haszyszu niespełnione i niechciane. Wziął się Poeta za bary ze światem i zaczął nim potrząsać. Obojętnie gdzie, w ciasnej norze, czy na szczycie wieży Eiffla burzył mury i obalał idee. Wrażliwy i bezkompromisowy, powinien być jeszcze uczciwy. Tymczasem porządkując Kosmos, zapomniał o zrujnowanym domu i nędzy, w której pozostawił własne dzieci. Pewnie z Parnasu nie widać ich problemów, zapewne nie słychać też przekleństw rzucanych pod jego adresem. Kiedyś przyjdzie zapłacić za to rachunek, ale czy Poeta zechce o tym pamiętać?

W smutnym orszaku przewinęli się utracjusze, którzy przepili lata ciężkiej pracy, przeszli ojcowie, o których zapomniały dzieci, żony, które przestały być żonami i matki niechcianego potomstwa.

Wojtek otworzył oczy. Zachodzące słońce kładło długie cienie w ogrodzie. Było spokojnie i ciepło. Przed chwilą odpłynęły wspomnienia i czuł, że odchodzą w niebyt. Z serca spadł jakiś balast i zapragnął żyć. Chętnie by krzyczał z radości, ale nie chciał spłoszyć ciszy. Serce waliło w piersiach, bo oto w obumarłych nerwach poczuł mrowienie. Bał się, że to złudzenie, jednak w następnej chwili dostrzegł, że nieruchome dotąd palce drgnęły. Ukradkiem, nieśmiało poruszył dłonią i wtedy zaczął się uśmiechać.

Przed dworcem PKP w Rzeszowie stał autokar. Kierowca układał w przepastnym bagażniku stertę tobołów. Wewnątrz siedziało kilkunastu młodych ludzi. "W Krakowie będzie komplet" - powiedział do zmiennika spoglądając na grafik. Chwilę później ruszyli. Jutro po południu będą w Paryżu.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2001-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Czy postępuję tak, jak postępowałby Chrystus?

2024-04-15 13:17

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii J 15, 1-8.

Środa, 1 maja. Dzień powszedni albo wspomnienie św. Józefa, rzemieślnika

CZYTAJ DALEJ

Św. Józef - Rzemieślnik

Niedziela Ogólnopolska 18/2004

[ TEMATY ]

Święta Rodzina

Ks. Waldemar Wesołowski/Niedziela

Obraz św. Józefa, patrona parafii

Obraz św. Józefa, patrona parafii

Ewangeliści określili zawód, jaki wykonywał św. Józef, słowem oznaczającym w tamtych czasach rzemieślnika, który był jednocześnie cieślą, stolarzem, bednarzem - zajmował się wszystkimi pracami związanymi z obróbką drewna: zarówno wykonywaniem domowych sprzętów, jak i pracami ciesielskimi.

Domami mieszkańców Nazaretu były zazwyczaj naturalne lub wykute w zboczu wzgórza groty, z ewentualnymi przybudówkami, częściowo kamiennymi, częściowo drewnianymi. Taki był też dom Świętej Rodziny. W obecnej Bazylice Zwiastowania w Nazarecie zachowała się grota, która była mieszkaniem Świętej Rodziny. Obok, we wzgórzu, znajdują się groty-cysterny, w których gromadzono deszczową wodę do codziennego użytku. Święta Rodzina niewątpliwie posiadała warzywny ogródek, niewielką winnicę oraz kilka oliwnych drzew. Możliwe, że miała również kilka owiec i kóz. Do dziś na skalistych zboczach pasterze wypasają ich trzody. W dolinie rozpościerającej się od strony południowej, u stóp zbocza, na którym leży Nazaret - od Jordanu po Morze Śródziemne - rozciąga się żyzna równina, ale Święta Rodzina raczej nie miała tam swego pola, nie należała bowiem do zamożnych. Tak Józef, jak i Maryja oraz Jezus mogli jako najemnicy dorabiać przy sezonowym zbiorze plonów na polach należących do zamożniejszych właścicieli.

CZYTAJ DALEJ

Piotrków Trybunalski: 62. Męski Publiczny Różaniec

2024-05-02 08:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Archiwum prywatne

W pierwszą sobotę miesiąca, 4 maja, ulicami Piotrkowa po raz 62. przejdzie Męski Publiczny Różaniec. Organizatorzy zapraszają szczególnie ojców z synami.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję