Teraz już wiem jak się żyje w mieścinie zabitej dechami. A myślałby kto, że takie doświadczenia obce są mieszkańcom stolicy. Do niedawna być może, ale od kiedy mieliśmy w Warszawie międzynarodowy szczyt,
wszystko się zmieniło. Miasto wymarło, kto żyw ewakuował się na prowincję, a witryny sklepów, kafejek i biur w najpiękniejszych miejskich pasażach zostały dosłownie zabite dechami.
Kasa miejska i budżet państwa wydały na przeprowadzenie tej imprezy, na której gościliśmy trzeci garnitur euroazjatyckich polityków i biznesmenów, blisko 28 milionów złotych. Straty prywatnych handlowców
i restauratorów z powodu zamknięcia interesu na kilka dni są trudne do oszacowania. Jednak zyski mają być nieporównywalnie większe. Po pierwsze dlatego, że goście wywiozą pozytywny obraz naszego kraju,
mimo że wokół panował księżycowy krajobraz. A po drugie, Polska stanie się pomostem między Wschodem i Zachodem i szeroką falą napłyną do nas z obydwu stron inwestycje zagraniczne, choć póki co, jedyna
deklaracja gospodarcza padła z ust prezydenta Ukrainy i większość rozumie ją jako odmowę dostarczania do nas kaspijskiej ropy.
Pierwszymi beneficjentami szczytu są zakłady produkujące sklejkę i płyty wiórowe, bo takiego popytu na swoje produkty dawno nie miały. Także powstające naprędce firmy wyspecjalizowane w zabijaniu
witryn zacierają ręce. Najwięcej zyskały jednak dwie kaczuszki z Parku Saskiego, którym bohaterscy policjanci, a było ich w tych dniach w Warszawie ponad 8 tysięcy, uratowali życie wyciągając ze studzienki
kanalizacyjnej. Policjanci również zyskali, bo wielu z nich po raz pierwszy było w Warszawie, a uratowanie kaczuszek przysporzyło im sympatii nawet wśród Zielonych i innych uczestników marszu antyglobalistów.
Dlatego rzucali w mundurowych tylko papierem toaletowym a nie butelkami z benzyną.
Zagraniczne stacje telewizyjne - mój kolega łapie ich na „swojej satelicie” ponad 400! - prawie nie wspominały o naszym szczycie. Bo i o czym, skoro nie było tutaj żadnego
z przywódców światowych mocarstw, a podczas ulicznej manifestacji nie utoczono nawet kropli krwi? Przyjdzie nam pewnie długo czekać aż się owych 28 milionów zwróci. Chyba, że rację mają ci, którzy mówią,
że to się nie zwróci nigdy.
Okazuje się, że najlepszym sposobem promocji jest zaproszenie do Warszawy Papieża. Krakusy przed trzema laty wydali tylko 3 miliony z pieniędzy kościelnych i tyleż samo z budżetu, a mieli zapewnioną
promocję na całym świecie przez więcej niż trzy dni. Taniej i skuteczniej. A do tego nikt im nie powie, że ich miasto jest zabite dechami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu