W tym roku w liturgii Kościoła dzień 25 stycznia wypada w niedzielę. Tak więc tradycyjnie obchodzone w tym dniu wspomnienie nawrócenia św. Pawła ustępuje pola wydarzeniu,
które jest najważniejsze dla wszystkich chrześcijan - Zmartwychwstaniu Chrystusa. Niech jednak przy okazji niedzieli 25 stycznia wolno mi będzie mimo wszystko powrócić do wydarzenia spod Damaszku.
Jest w nim bowiem pewien szczegół, który zbyt często umyka naszemu potocznemu pojmowaniu tego, co miało tam miejsce.
Otóż w nawróceniu późniejszego Apostoła pogan podkreśla się na ogół moment, w którym upadł on na ziemię, ujrzał oślepiającą światłość i usłyszał nieznany głos. I w potocznym
mniemaniu wydaje się, że właśnie wtedy Szaweł „zakończył” swój żywot, a narodził się Paweł - Apostoł pogan. Wszystko miałoby się więc zmienić w jednej chwili, jak
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Umyka nam czasami, że według relacji Dziejów Apostolskich, miało to trochę inny przebieg. Ociemniały Szaweł trafił do Damaszku, gdzie dopiero po trzech dniach odszukali go wyznawcy Chrystusa i przyjął
chrzest. A zanim sam zaczął głosić naukę, przebywał przez pewien czas w gronie chrześcijan. Można powiedzieć, że od nich uczył się tego, jak wyznawać wiarę i jak nią żyć,
jak odpowiedzieć na daną mu łaskę i jak z nią współpracować. Dopiero potem, po tym czasie „nowicjatu”, poszedł w świat ze swym ogromnym talentem
głoszenia Ewangelii wszędzie i wszystkim.
Ten szczegół historii Pawła Apostoła wydał mi się znamienny po usłyszeniu fragmentu pewnej audycji radiowej poświęconej kulturze muzycznej w naszym kraju. Jeden ze znanych ekspertów
i pasjonatów muzyki w Polsce oceniał sposób, w jaki dziś promowane są talenty muzyczne. Krytykował programy telewizyjne, do których zaprasza się dzieci i młodych
z całego kraju, a potem wpaja im, że wystarczy zaczątek talentu, aby zrobili wspaniałą karierę muzyczną. Jak pokazał pewien konkurs międzynarodowy, właśnie jedno z takich
dzieci reprezentujących Polskę i przekonywanych przez wszystkich, że jest kandydatem na pierwsze miejsce, zajęło ostatnie…
Dalej konkludował, że w muzyce wcale nie wystarczy mieć talent, by zrobić karierę. To dopiero początek drogi. Potrzeba jeszcze długiej i mozolnej pracy, by talent mógł się rozwijać
i zapewnić karierę. Jak wspominał, w jego czasach wszystkim dążącym do kariery powtarzano: per aspera ad astra - bo do sukcesu można było dojść tylko przez trudy.
Jeśli więc możemy mieć żal o to, że tak słabo wypadliśmy na forum międzynarodowym z naszym talentem, to chyba przede wszystkim była to kompromitacja tych, którzy wpajają, że
wystarczy wystąpić w telewizji, że liczy się tylko talent i śmiałość, a reszta sama przyjdzie. Ale czy tak jest w muzyce?
Już łatwo chyba domyślić się, dlaczego w tytule obok św. Pawła i muzyki stanął jeszcze ten zaimek „my”. Nie tylko św. Paweł to, kim był, zawdzięczał swej pracy i odpowiedzi
na łaskę, jaką otrzymał. Nie tylko jakikolwiek talent muzyczny ma szansę na zrobienie prawdziwej kariery wyłącznie dzięki mozolnej pracy. Jest miejsce również na „my” i „ja”
pośród tych twierdzeń. Bowiem prawdziwą wielkość można wypracować tylko w codziennym i wiernym trudzie. Tylko wtedy nie ma niebezpieczeństwa, że kiedyś nie będzie kompromitacji,
bo wiatr zdmuchnie misterny makijaż.
Warto chyba nad tą prawdą mocno się dziś zamyślić - kiedy w powszechnym przekonaniu kluczem do sukcesu jest tylko cwaniactwo, układy, protekcja lub umiejętność „zabłyśnięcia”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu