Kotka, która odmawia brewiarz i pies, który nie wypuszcza gości bez zgody proboszcza - to dwaj dodatkowi mieszkańcy plebanii przy parafii Miłosierdzia w Ząbkach.
Centrum Ząbek. Niedaleko torów kolejowych, osiedle Batorego. W rzędzie innych domów stoi trzypiętrowy budynek. Szary, niepozorny, taki jak każdy inny. To właśnie tutaj mieszka Stanisław Pańko,
jeden z „filarów parafii”.
Gdy wchodzę do jego mieszkania, w oczy rzuca się obraz Chrystusa w Ogrójcu. Z boku, przy łóżku wisi dyplom: „Rada Parafialna przy parafii Miłosierdzia Bożego
w Ząbkach nadaje godność Honorowego Członka Rady Parafialnej panu Stanisławowi Pańko, za wybitne zasługi dla parafii”. - Pomagałem w pracach przy budowie kościoła
- przyznaje skromnie pan Stanisław. Tak naprawdę przez wiele lat nadzorował tam wszystkie prace. Jako przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Prac Społecznych, zorganizował ekipę, która dzielnie
wspierała firmę budowlaną. - Zdarzało się, że jednego dnia przychodziło na plac budowy 120 osób i każdemu trzeba było wyznaczyć jakieś zajęcie - wspomina. Jak wynika z jego
obliczeń, w ciągu czterech lat, w czynie społecznym pracowało w parafii dziesięć tysięcy ludzi!
Wcześniej rodzina Pańków należała do parafii Świętej Trójcy. Bo dwadzieścia lat temu był to jedyny kościół w mieście.
- Jestem łącznikiem między starą i nową parafią - mówi ze śmiechem Stanisław Pańko. I opowiada, jak upływało mu życie pod bokiem kolejnych proboszczów.
- A potem odprowadza mnie do kościoła.
Nowoczesna, biała świątynia, z trzema charakterystycznymi krzyżami, już z daleka przyciąga uwagę. Wchodzę na parafialny dziedziniec i pytam, gdzie mogę znaleźć proboszcza.
- A pani pewnie dziennikarka? - pyta sympatyczny chłopak, oparty o kierownicę roweru. Po sekundzie wskazuje furtkę wiodącą na plebanię. Nie można jej jednak sforsować.
Bo wejścia strzeże groźny rottweiler. - Wpuszcza każdego, ale nikomu stąd nie pozwoli wyjść bez mojej zgody - słyszę głos Księdza Proboszcza, który z uśmiechem zaprasza mnie do
środka. Pokazuje zdjęcia i z zapałem opowiada o tym, czym żyje parafia.
Reklama
Tak się prezentują, jakby z nieba zstąpiły
Każdego dnia przy kościele kłębią się tłumy ludzi. Bo właściwie codziennie coś się tu dzieje. Przychodzą na spotkania, proszą o porady, uczestniczą w rozmaitych zajęciach albo po
prostu się modlą.
Tłoczno jest też w zakrystii. To w niej młodzieńcy przywdziewają eleganckie stroje, by w czasie Mszy św. zadzwonić dzwonkiem na podniesienie. - Jest to dla tych
chłopców ogromne przeżycie, zwłaszcza dla tych, którzy dopiero zostali ministrantami - tłumaczy ks. kan. Trojanowski. Wspomina, że przy naborze wszyscy zgodnie twierdzą, że chcą służyć do Mszy,
bo „będą wtedy mieć komże i pelerynki”. Ostatnio zaś jeden z lektorów oświadczył, że tak długo jest ministrantem po to, by mieć uroczysty ślub! Teraz bycie lektorem lub
ministrantem ma dodatkowy atut: bo właśnie dla nich pod wieżą kościoła proboszcz utworzył ostatnio siłownię.
Parafia Miłosierdzia Bożego słynie z dużej liczby ministrantów. Obecnie jest ich ok. 150. Opiekę nad nimi sprawuje wikariusz, ks. Emil Adler. Ale tak naprawdę chłopców znają wszyscy księża
z parafii. Za to nie wszyscy znają bielanki, chociaż jest ich mniej, bo 80.
Czym się zajmują? Przed tygodniem, w święto Trzech Króli sprzedawały w kościele kadzidło i kredę. - Wcześniej same wszystko przygotowały - mówi ks. Wojciech
Stępień, opiekun bielanek. Od razu dodaje, że dziewczynkami zajmuje się również s. Patrycja. - Ona jest ważniejsza ode mnie - przyznaje z uśmiechem.
Ksiądz spotyka się z bielankami w każdą sobotę. Wyjaśnia im istotę kolejnych okresów roku liturgicznego, ćwiczy śpiewy, by mogły później uświetniać oprawę Mszy św. - Te
panie pełnią u nas funkcję orkiestry - mówi o małych dziewczynkach. I pokazuje mi albumy z fotografiami. - Tak się prezentują, jakby z nieba
zstąpiły, prawda? - pyta retorycznie.
Najmłodsza bielanka ma cztery latka. - Cieszy się, gdy może śpiewać na Mszy ze starszymi koleżankami, a przez to lepiej poznaje Kościół - mówi Krystyna Okulus, matka
dziewczynki.
Bielanki chętnie wyjeżdżają na wspólne wakacje. Na zdjęciach są roześmiane, niekiedy „w akcji”. - Bo wędrują po górach, urządzają skecze, występy - oznajmia ks. Wojtek. Słynie
on w parafii z poczucia humoru.
- Śmiech jest w życiu niezbędny - mówi - czasem stanowi ratunek na udręki codziennego życia. Spełnia też swoją rolę w chrześcijaństwie. Już św. Tomasz prosił
przecież: „Panie, daj mi poczucie humoru...”.
Radość, jaka promieniuje od ks. Wojtka jest też nieraz radością trudną. Taka, która kosztuje, która przychodzi przez krzyż. Doświadcza on tego we wspólnocie „Jordan”, którą
prowadzi. - Jest to grupa Odnowy w Duchu Świętym. Tam dotykamy spraw trudnych, przede wszystkim tajemnicy modlitwy. Zbierają się ludzie, którzy chcą pogłębić tajniki wiary. W różnym
wieku i różnych zawodów: nauczyciele, pracownicy banku, pedagodzy, emeryci. W tych dniach grupa obchodzi 10-lecie istnienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Parafia i miasto - to jedno
- Gdy widzę ks. Wojciecha, świat od razu jest radośniejszy - oznajmia Jerzy Boksznajder, burmistrz Ząbek, który wszedł właśnie do refektarza i przyłączył się do naszej rozmowy.
- To dobry człowiek, który lubi obdarowywać innych - przedstawia go z uśmiechem ks. Wojciech.
Parafia i miasto to dla burmistrza jedna całość. - Jako świeccy mamy obowiązek pomagać w organizowaniu życia parafii od strony materialnej, a przywództwo duchowe
pozostawiamy kapłanom - wyjaśnia. Cieszy się, że parafia pomaga miastu. Bo przez 10 lat niekomercyjnie udostępnia pomieszczenia na filię szkoły publicznej.
Burmistrz opowiada też, że w czasie, gdy Ząbki się rozwijały i w szalonym tempie zaczęło przybywać młodych małżeństw z dziećmi, zrodziła się potrzeba istnienia
dodatkowego przedszkola. Ponad setka dzieci nie została bowiem przyjęta do już istniejącego. I wtedy proboszcz ks. Trojanowski zaproponował, by na przedszkole przerobić po prostu parafialną
kaplicę. Z jego inspiracji powstała również świetlica środowiskowa dla dzieci. Parafia powadzi też katolicką szkołę publiczną, podstawową i gimnazjum. - Wielką zasługą wikariuszy
tej parafii jest, że uzupełniają działalność instytucji świeckich i co roku organizują wyjazdy kolonijne, spływy kajakowe, rajdy rowerowe - mówi Krzysztof Sikorski, wiceburmistrz. Jak
się okazuje, również on jest zaangażowany w życie parafii. Przez wiele lat był prezesem służby „Totus Tuus”. Teraz służba zajmuje się również formacją mężczyzn związanych z parafią.
Potrafią oni dobrze się prezentować w swoich granatowych czapkach, wyróżniają się podczas wszystkich uroczystości w diecezji. Przedtem zaś, gdy jeszcze nie było kościoła, działalność
służby sprowadzała się głównie do prac związanych z budową nowej świątyni. - Działaliśmy trochę, jak straż pożarna przy parafii - zaznacza Wiceburmistrz.
Jeździli też po Polsce z „kolędą publiczną”. Zatrzymywali się w jakimś mieście i chodzili od domu do domu, by zbierać pieniądze na budowę. Do dziś pamięta,
że zimą, w śniegu ugrzązł im kiedyś po drodze samochód.
Reklama
Kolęda - prawie dla wszystkich
Budowę kościoła rozpoczął ks. Wacław Kulesza, jeszcze w 1982 r., kiedy Ząbki należały do archidiecezji warszawskiej. Były to trudne czasy, trwał jeszcze stan wojenny. W maju
1983 r., parafia otrzymała od władz miejskich teren pod nową świątynię. Rozpoczęła się budowa kaplicy i punktu katechetycznego, a dopiero w następnej kolejności kościoła
i plebanii. Autorem projektów był Jerzy Kuźmienko. Za wystrój wnętrz odpowiadał Maciej Kuczyński.
Od stycznia 1984 r. zaczęła funkcjonować kaplica Miłosierdzia Bożego, która do dziś jest ulubionym miejscem skupienia i modlitwy wielu parafian. Natomiast pierwsza Msza św. w budynku
nowego kościoła została odprawiona w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia 1993 r. - To pamiętna Pasterka, jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu naszej
parafii - przyznaje burmistrz Boksznajder.
Gdy w 1998 r. zmarł ks. Kulesza, proboszczem został ks. Władysław Trojanowski. W Niedzielę Miłosierdzia 2000 r. bp Kazimierz Romaniuk dokonał uroczystej konsekracji
kościoła. A w ostatnie Święta uczestniczył w obchodach 20-lecia parafii.
Liczy ona dzisiaj blisko 12 tysięcy wiernych. Po kolędzie przyjmuje księży prawie 11 tysięcy, czyli prawie wszyscy. Jest to osobna ceremonia, bo ludzie odprowadzają księdza od domu do domu, przekazują
go niejako sąsiadom. Ale do kościoła w niedzielę chodzi niecałe 4 tysiące osób. Na terenie parafii mieszka również jedna rodzina protestancka, jedna zielonoświątkowców, jedna baptystów i 13
rodzin świadków Jehowy.
Parafia jest dość zróżnicowana. Proboszcz dzieli ją na dwie części: Ząbki stare i nowe bloki. To właśnie te ostatnie zaniżają frekwencję. Spora część młodych ludzi nie jest w ogóle
związana z Ząbkami, tym bardziej więc z parafialnym kościołem.
Proboszcz przyznaje jednak, że ludzie są bardzo ofiarni. Spora część jest też przywiązana do starych tradycji. Choćby dlatego, że chętnie uczestniczy w łacińskich Mszach św., które odprawia
ks. dr Mateusz Matuszewski. A pod jego nieobecność zastępuje go Proboszcz. - Te Msze cieszą się sporą popularnością wśród wiernych - ocenia Krystyna Okulus. Też chętnie na nie przychodzi.
Należy ona również do kółek różańcowych i utworzonego właśnie Domowego Różańca Rodzin. - Chodzi o to, byśmy nauczyli wspólnie modlić się w swoich domach -
zaznacza. Ks. Wojtek, który odpowiada za tę grupę, dodaje, że jest to bardzo ważne, gdyż Różaniec porządkuje życie: małżeńskie, kapłańskie, po prostu każde. Ma wielką siłę, wprowadza też pokój
duchowy, pomaga rozwiązywać problemy.
Reklama
Konfesjonał w Drewnicy
Na terenie parafii Miłosierdzia Bożego znajduje się szpital psychiatryczny w Drewnicy, który obchodzi 100-lecie istnienia. Miejscowi księża udzielają się tam jako duszpasterze i kapelani.
Odprawiają Msze św., spowiadają, rozmawiają z pensjonariuszami. - To bardzo ważna część naszej posługi - ocenia Proboszcz. Bo jest to miejsce, w którym ludzie bardziej,
niż inni potrzebują wsparcia „z wysoka”. Szczególnie w ostatnich latach, kiedy obok schizofrenii, częstym schorzeniem są nerwice. - Ludzie nie wytrzymują tempa życia, nie
radzą sobie z życiowymi problemami, dochodzi do zaburzeń w relacjach rodzinnych i łatwo się załamują - mówi ks. kan. Władysław Trojanowski.
Nerwice, jak twierdzi, dosięgają ludzi młodych, coraz częściej w grupie 16-25 lat. W większości pochodzą oni z tzw. dobrych, porządnych domów, w których
doszło do jakichś zaniedbań, do zburzenia relacji rodzinnych. Są to dzieci rodziców, którzy nie mają dla nich czasu, stawiają zbyt wysokie wymagania albo nie potrafią zachować właściwych relacji małżeńskich
i przerzucają część odpowiedzialności na dzieci. A one nie są w stanie unieść ciężaru dorosłych i wpadają w nerwice. Cierpią na nie też ludzie na
wysokich stanowiskach, gdzie rządzi pieniądz i ambicja. Przyjeżdżają do szpitala na tydzień lub dwa, by podreperować nerwy, trochę się uspokoić. Często oni pragną rozmowy na tematy duchowe,
proszą o spowiedź.
Coraz częściej zdarzają się też przypadki samobójstw. Ostatnio do szpitala trafił 38-letni mężczyzna. Utracił pracę, miał na utrzymaniu żonę i trójkę dzieci. Nie widział wyjścia z sytuacji
i usiłował odebrać sobie życie.
Jedna z kobiet chciała popełnić samobójstwo, gdyż czuła się oszukiwana przez męża. Jak twierdzą księża, właśnie ta grupa ludzi również przystępuje do sakramentów, pragnie naprawić swe życie
i zacząć wszystko od nowa. - Jednym słowem, jesteśmy tym ludziom potrzebni - podkreśla Proboszcz.
Plebania od kuchni
- Jeżeli w tekście nie znajdzie się wzmianka o pani Heni, która u nas gotuje, to artykuł będzie nieważny - przekonuje mnie ks. Matuszewski, który w parafii
jest rezydentem. Siedzi właśnie razem z innymi księżmi przy stole.
Po chwili do refektarza wchodzi sympatyczna, uśmiechnięta kobieta. Podaje wazę z zupą. - To właśnie jest nasza pani Henia - oznajmia Ksiądz Proboszcz. Wyjaśnia, że od dwóch
lat prowadzi ona plebanijną kuchnię. Jak może stara się dogodzić księżom w ich kulinarnych gustach. - Szkoda tylko, że moja kotka nie może się skusić na te posiłki, gdyż wymaga specjalnej
diety - przyznaje ks. Matuszewski. Proszę, by mi pokazał kotkę i pozwolił zrobić jej zdjęcie.
Idziemy zatem na górę. Piękna, syberyjska, szara kotka puszy się już w drzwiach. Wyraźnie czeka na swego pana. - To hrabianka, z rodowodem - podkreśla ksiądz. I bierze
kotkę na ręce, by mogła pozować do zdjęcia. - Nawet brewiarz ze mną odmawia, gdy zaczynam się modlić, ona po cichu mruczy.
- Ale zwierzęta nie mają duszy? - pytam na koniec księdza.
- Podobno. Ale nie wyobrażam sobie nieba bez mojej kotki - przyznaje ks. Mateusz.
- Żeby się nie zdziwił, jak jej tam nie spotka - śmieje się ks. Wojtek.