Pierwsze zauroczenie światem wiąże się z dzieciństwem. Kapliczka
w Kopytniku ze świątką, ołtarze z kościoła w Huszczy i Łomazach,
jak kolorowe witraże zapamiętane z dzieciństwa - były pierwszą lekcją
zachwytu rzeźbiarstwem. Tam zobaczył świętych, słuchał o nich, wpatrywał
się, obcując ze sztuką piękna. Z podlaskich świątyń zapamiętał pierwsze
twarze aniołów. Odtąd, gdzie był daleko i w różnych zakątkach Polski,
za szumem skrzydeł szukał ich dobrodusznych twarzy.
Jan Uścimiak - rzeźbiarz mieszkający od 1978 r. w Chełmie,
zauroczony swoja pasją, barwnie opowiada o życiu. Pradziadek Bobkiewicz (
po kądzieli) był cieślą, stolarzem i lutnikiem. Skrzypce robił wiejskim
muzykantom na Podlasiu i Wołyniu. Może jeszcze we wnukowych rękach
grają do dzisiaj. Z rodzinnego domu pamięta mały Janek ołtarzyk,
wyrzeźbiony przez pradziadka. Nieraz mu się przyglądał i ciekawiło
go dłuto. Wreszcie w dzieciństwie jął się strugania. Ptaszki, wiatraczki,
zabawki, a później ludzkie twarze i ludzi ze wsi, takich, jakich
widział. Młodość to poryw i zapał. Domownicy patrzyli różnie, ale
nie ustąpił. Rzeźbił. W 1974 r. miał pierwszą wystawę w Białej. Odtąd (
nawet w wojsku) nie rozstał się z lipowym drewnem i dłutami. Te leśne
lipy z prostym słojem, jasne, całe życie śnią mu się po nocach, szumią
i pachną. Te spod Zawdówka są najlepsze. Muszą być cięte jesienią,
przed puszczeniem soków. Zdrowe drzewo jest jasne, chore ciemne.
Podobnie, jak z twarzami ludzi.
Do drzewa potrzebna jest dusza rzeźbiarza, wyobraźnia i
talent. Usiądzie, zamyśli się, a przed oczami zamajaczy wiejski odpust (
taki dawny, z dzieciństwa) i zapamiętane wtedy twarze zamienia w
rzeźby. Odpustowe babcie, kramiki, ciekawskie dzieci, żebraka. A
jak odpust, to i święci, procesja z obrazami, krzyże i dziecinne
twarzyczki w bieli, jak aniołkowie. Zdaje się, że lipa aż się cieszy,
jak wyłaniają się twarze i anielskie skrzydła. Aniołów w życiu rzeźbił
najwięcej. Anioły grające, modlące się, pilnujące, uśmiechnięte,
smutne, ogrodowe, tańczące, wędrowce i stróże. O wielkich skrzydłach
i malusieńkich, w tunikach i komeżkach. Ubierał je zawsze w kolorowe
szaty - świat jest piękny, kolorowy, niechże i w niebie będzie kolorowo.
Zakochany w aniołach może przez to, że chrzest przyjął w kościele
św. Michała Archanioła w Huszczy i ma go zawsze za Patrona.
Ojciec miał na imię Franciszek i świętych wyrzeźbił bez
liku. Nadbużański św. Franciszek z ptaszkami, bosy, radosny, chodzący
po tutejszych łąkach za czajkami, z gołąbkiem na ramieniu, błogosławiący
przyrodę, rozśpiewany, jakby jeszcze bliższy niż z Asyżu. Zdarzyło
się, że pewien dziennikarz i urzędnik z Warszawy, po długim wywiadzie
z Janem Uścimiakiem, w drodze do domu zgubił teczkę z dokumentami.
Zadzwonił. Jan wyrzeźbił mu św. Antoniego z Dzieciątkiem i jego teczką,
żeby już nigdy jej nie zgubił. Przez lata w Chełmie rzeźbił wiele
procesyjnych krzyży, piet, figur świętych. Pamięta ich: Idzi, Anna,
Samotrzeć, Dorota, brodaty Onufry, Barbara ścięta mieczem, Jan Chrzciciel
i młodziutka św. Teresa z różami, Florian od ognia i inni. Byli też
kolędnicy z gwiazdą, muzykanci, drwale, kołodzieje, żniwiarze, wiejskie
kobiety z kądzielami. Rzeźbił wielokrotnie Ostatnią Wieczerzę i Chrystusa
Frasobliwego z trzciną w ręku. Jak rok okrągły z kalendarza przynosi
święta, obyczaje - przesuwają się twarze i cisną pod dłuta.
Barokowe, chełmskie świątynie też inspirują rzeźbiarza.
W kościele Rozesłania Apostołów w różnych porach dnia rzeźbiarz lubi
przystanąć w bocznej nawie i gdy tak uroczyście grają organy, zapatrzyć
się w strugi światła i cienie, pomiędzy czysty barok spadające. Anioły
stąd mają twarze mieszczańskie, dostojne, dumające. Uścimiak lubi
zwiedzać muzea, czytać poezję, podziwiać malarstwo, obcować z ludźmi,
których interesuje życie i świat. Do pracy twórczej potrzebna jest
samotność, cisza. Jego codzienność związana z życiem w bloku aż zadziwia,
skąd tyle pomysłów i animuszu. Żyje skromnie z trójką dorastających
dzieci i małżonką, chociaż wielu kolekcjonerów jego rzeźb pogodę
i radość życia czerpie od niego.
Miał kilka indywidualnych wystaw, jego rzeźby są w zbiorach
muzealnych w Białej, Chełmie, Lublinie, Warszawie, Łodzi. Sam czas
i życie piszą adresy. 3 października 2000 r. (w wigilię św. Franciszka)
Jan Uścimiak świętował 25-lecie pracy twórczej w Krajowym Domu Twórczości
Ludowej w Lublinie. Tam też miała miejsce najbogatsza w jego życiu
wystawa rzeźb w liczbie ponad stu - wypożyczona ze zbiorów muzealnych,
od kolekcjonerów i z domowego zacisza. Do końca czerwca br. w Krakowie
prezentowane są rzeźby Uścimiaka na muzealnej wystawie "Jan Paweł
II w sztuce".
Lipowe drewno pachnie. Rzeźbiarz maluje swoje świątki i
anioły kolorową temperą, nieznacznie lakieruje. Jak wyschną, choćby
najprostsze postacie, to jakby kto w kramne, świąteczne stroje ubrał.
W katolickim domu rzeźbiarza szanuje się czas. To ważne i rzadkie
dzisiaj w świecie nieroztropnym, miejskim, pełnym nienajlepszych
stylów. Naszej rozmowie przy stole przysłuchują się dwaj najmłodsi
aniołowie. Wyrzeźbił ich w ostatnich dniach. Jeden w tunice, jak
przedwiosenna zorza; drugi w radosnym błękicie. Śliczne! Kiedy na
nich patrzę, zastanawiam się, jak żyć bez aniołów, ich pomocy, orędownictwa
- bez wiary, że naprawdę są.
Pomóż w rozwoju naszego portalu