Krzyż jest nie tylko najwymowniejszym wyrazem miłości Boskiej Trójcy do człowieka, ale i najważniejszą a zarazem najtrudniejszą ze skierowanych przez Jezusa do nas, prośbą. Wyraził ją, prosząc, byśmy wzięli na ramiona nasze krzyże i szli za Nim: „Jeśli kto chce iść za Mną (i dojść tam, gdzie ja doszedłem – przyp. autora) niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23). W Pierwszym Liście św. Piotra zaś czytamy: „Chrystus… zostawił nam wzór, abyśmy szli za Nim Jego śladami… On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził... Krwią Jego ran zostaliśmy uzdrowieni” (por. 2, 21-24).
Usłyszmy więc dziś jeszcze raz to wezwanie Chrystusa i nowymi decyzjami naszej woli bierzmy co dnia nasz krzyż i podążajmy wraz z Nim aż na naszą Golgotę. A tam pozwólmy przybić się do krzyża, przygwoździć się do tych sytuacji czy osób, które są naszym krzyżem. I wytrwajmy na nim do końca.
Krzyże, które wkładają na nasze ramiona okoliczności życia, różne mają imiona. Krzyżem niewątpliwie jest choroba, a jeszcze bardziej niepełnosprawność. Krzyżem może być mąż lub syn czy córka uwikłani w nałóg pijaństwa czy narkomanii. Krzyżem może być swarliwa teściowa czy kłótliwy sąsiad lub sąsiadka. Krzyżem mogą być obowiązki, jakie na nas złożono, a którym tak trudno podołać. Krzyżem może być opieszały czy niezaradny mąż lub zgorzkniała żona. Krzyżem może być starość ze swymi coraz dotkliwiej odczuwanymi ograniczeniami naszej sprawności.
Każdy z tych krzyży może być bardzo ciężki. Jakże wówczas łatwo ulec pokusie porzucenia go, zejścia z niego, by ratować swoje życie, by nie pozwolić się stratować, wykorzystać, poniżyć.
Decyzje wytrwania na krzyżu muszą być ponawiane każdego dnia, gdyż odruchy samoobronne podpowiadają nam ucieczkę, uwolnienie się od jakichkolwiek krzyży, porzucenie ich przy najbliższej sposobności. Jakże, niestety, liczni małżonkowie miast wytrwać na krzyżu życia małżeńskiego i rodzinnego schodzą z niego i wnoszą sprawę o rozwód lub wiążą się z innym człowiekiem, opuszczając często także i dzieci. Nie chcą bowiem poświęcać swego życia dla nikogo. Chcą zachować je w całości dla siebie. Chcą z niego korzystać, a nie je tracić. A jakże wielu ulega pokusie skrócenia swego życia, zejścia z jego krzyża, wybierając samobójstwo lub prosząc o skrócenie cierpień, o eutanazję. Niestety, wielu jest takich, którzy nam doradzają: Zejdź z krzyża. Oderwij się od niego. Po cóż ci ten ból, ta udręka? Czemu służy twoje poświęcenie, cierpienie?
Ty jednak, ukrzyżowany Synu Boży, doskonały znawco mechanizmów owocowania naszego życia, mówisz, że tylko wówczas możemy uczynić je owocnym, kiedy obumieramy jak ziarna rzucone w rolę. Wyraziłeś tę prawdę, zauważając: „Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, pozostaje tylko samo; ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24). A więc tylko ten wydaje plon sto- czy choćby trzydziestokrotny, kto umie poświęcać swe życie dla innych, kto ofiarowuje je im bez zastrzeżeń, kto umie je stracić, kto nie lęka się wyniszczyć, albowiem jak zauważyłeś: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 25). I sam dałeś nam przykład złożenia siebie w wyniszczającej ofierze, by nas i świat cały ubogacić udziałem w chwale Twego zmartwychwstania. I dlatego kluczowe Twoje wezwanie, skierowane do każdego z nas, brzmi: „Jeśli chcesz pójść za mną, zaprzyj się samego siebie, weź swój krzyż i naśladuję mnie” (por. Mt 16, 24).
W tym wezwaniu nie chodziło Ci o to, by z rezygnacją zgodzić się na wszystko, co nas spotyka. Nie! Chodziło o umiłowanie krzyża. O związanie sznurami ofiarnej miłości swych odruchów egoizmu, obrony przed cierpieniem. Ty zachęcasz nas do tego, by serca nasze były wrażliwe na cierpienia i udręki innych ludzi, napełnione współczuciem, które uzdrawia i wspomaga, byśmy – nawet Kajfasza, Piłata oraz rzymskich żołnierzy wykonujących wyrok zaślepionej i broniącej nie prawdy, lecz własnych interesów władzy – chcieli tak jak Ty: zbawić, wyprowadzić z kręgu jakiejkolwiek nieprawości. I choć nawet nasze ciało słaniać się będzie od nadmiaru zobowiązań, choć głowę boleśnie zrani korona cierniowa gorzkich słów, krzywdzących pomówień, zarzutów, kiedy boleść krzyżowania przenikać będzie nasze jestestwo – właśnie wtedy mamy Cię naśladować i prosić Ojca Niebieskiego: – Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią!
Naśladowanie Ciebie jest bowiem uległym dawaniem siebie wszystkim zgłodniałym miłości – nawet tym, którzy będą jej nadużywać. Naśladowanie Ciebie to codzienne stawanie się chlebem, Eucharystią, gdyż nikt nie ma większej miłości od tego, kto swoje życie oddaje za przyjaciół. Naśladować Ciebie – to powiedzieć bliźnim wraz z Tobą: – Oto moje ciało. Oto moja krew. Bierzcie i jedzcie. Bierzcie i pijcie, aż do końca, według potrzeby.
Słyszę, jak mówisz do mnie: – Nie! Nie schodź z żadnego krzyża, choć czasem to wydaje ci się korzystniejsze, sensowniejsze. Trwanie bowiem na każdym z nich jest świadectwem miłości dojrzałej, prawdziwej, zbawczej, odkupującej zło ludzkich niegodziwości. Nie jest natomiast owocne życie tych, którzy nigdy nie pozwolili przybić się do żadnego krzyża.
Przestrzegałeś nas przed przeżywaniem Twojej męki jedynie uczuciowo, kiedy powiedziałeś płaczącym nad twoim losem kobietom jerozolimskim: „Nie płaczcie nade Mną, ale nad sobą i waszymi dziećmi” (por. Łk 23, 28-31). Pomóż nam, by te „Gorzkie żale” nie były jedynie pobożnym współczuciem w Twojej męce. Pomóż nam towarzyszyć Ci nie tylko współczującym sercem, myślami, lecz naśladować Ciebie konkretnymi czynami trwania na krzyżach naszych codziennych obowiązków. Uwolnij nas od lęku przed krzyżem, od obawy, że nasze życie może się nam nie udać, jeśli do któregoś z nich się przybijemy. Pomóż nam nie uciekać od sytuacji, kiedy inni przybijają nas do krzyża, stają się dla nas krzyżem. Dopomóż, abyśmy w „traceniu życia” znaleźli drogę, która rodzi dobro, rodzi nowe życie w obfitości (por. J 10, 10). Pozwól nam przezwyciężyć pokusę wolności, która chce być wolnością bez jakichkolwiek zobowiązań. Pomóż nam naśladować Twą „ukrzyżowaną” wolność i w ścisłej więzi z Tobą pomagać w zbawieniu ludzi, których postawiłeś na drogach naszego życia. To oczywiście nie oznacza, że trzeba wyzbyć się współczucia do Ciebie, okrutnie biczowanego, cierniami ukoronowanego, przygwożdżonego do krzyża. Serca nasze nie mogą być oschłe. Musimy im pozwolić zapłakać nad zgotowanym Ci przez ludzi losem stratowanej ludzkimi słabościami i nieprawościami Miłości i Prawdy.
Oby się serce we łzach rozpływało, że Cię, mój Jezu, dotąd wierniej nie naśladowało. Ufając w Twoją miłosierną ku nam miłość, wierzymy, że kiedy zdejmą nas z naszych krzyży i złożą w grobie, staniesz przed nami w chwale Twego zmartwychwstania i powiesz: – Sługo mój skruszony, ponieważ przynajmniej w noszeniu małych krzyży byłeś wytrwały i wierny, a do niektórych pozwoliłeś się przybić i nie zstąpiłeś z nich aż do końca, wejdź do mojego Królestwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu