Kiedy my zmądrzejemy? Kiedy zrobimy w swoim życiu prawdziwy
rachunek sumienia? Czy przyjdzie taki czas, że zastanowimy się nad
sensem naszego życia, nad tym, kim jesteśmy i do czego zostaliśmy
powołani? Może dla wielu jest to temat, nad którym pracują. Dla wielu
jednak wciąż pozostaje do realizacji, przemyślenia, podjęcia pewnych,
życiowych kroków.
Dość często przejeżdżam przez tę miejscowość. Leży ona
na pograniczu dwóch diecezji: płockiej i łomżyńskiej. Prawie zawsze
przyglądam się smutnemu widokowi, który poruszyłby chyba najtwardsze
serca nawet niezbyt wrażliwych ludzi.
Mała miejscowość leżąca przy głównej trasie wiodącej
z Różana do Ciechanowa. Jest tak mała, że nawet nie została oznaczona
białą tablicą informującą o terenie zabudowanym. Ot, po prostu, kilka
gospodarczych budynków wymagających kapitalnego remontu, niedbałe
zagrody, tu i ówdzie na starych domach umieszczone anteny satelitarne,
które mają pokazywać przybyszom i przejeżdżającym, że i stąd blisko
jest do Europy. Wczesnym, sobotnim rankiem wioska śpi. Tylko gdzieniegdzie
można zobaczyć starszego rolnika, z trudem pchającego rower, na którym
zawieszona jest kanka ze świeżo udojonym mlekiem. Gdzieś na rozstaju
dróg czeka cierpliwie samochód - cysterna, z napisem "Mleko". Gospodarze
muszą się śpieszyć, aby samochód nie odjechał bez ich dostawy. Bo
z czego będą żyć? Przejeżdżając przez tę miejscowość pomyślałem sobie:
normalna, polska wieś, biedna, bez przyszłości, może nawet zapomniana
przez władze. W "wioskowej granicy" powołano do istnienia aż cztery
piwne bary. Wszystkie podobno bardzo dobrze prosperują. Mają "full"
klientów, niezły utarg - ot, taka mała wioskowa gospodarność.
Kilkakrotnie, kiedy przyszło mi w sobotni wieczór przejeżdżać
przez wioskę, przy każdym barze mogłem zobaczyć grupę mężczyzn, przeważnie
w średnim wieku, nieschludnie ubranych, palących papierosy, trzymających
pieczołowicie szklaną butelkę bądź metalową puszkę, przeklinających.
Na niewielkich parkingach liczne samochody z różnymi rejestracjami.
Każdy szuka okazji do przyjemnego spędzenia czasu. Na schodach przed
sklepem siedzi trójka mężczyzn. Jeden z płaczem opowiada o trudnej
sytuacji w rodzinie, o braku pieniędzy, bezrobociu. Inni kompani
słuchają go uważnie, co pewien czas kiwając głową, przyznając rację
swemu towarzyszowi. Za barem grupa wyrostków urządziła sobie ubikację.
Obserwując zgromadzonych, doszedłem do wniosku, że to chyba normalne.
Nikt nie reagował, nie protestował, nie zwracał uwagi. Właściwie
można powiedzieć, że sytuacja przy każdym z czterech barów była podobna.
Były i łzy, i radości, i zwierzenia, i ostrzeżenia. Kiedyś ktoś mi
powiedział, że przy takim "wioskowym barze" można dowiedzieć się
wszystkiego. Podobno tu ludzie dzielą się swoimi tragediami, doświadczeniami,
radościami. Niepokojący jest jednak fakt, że miejsce te gromadzą
także młodzież szkolną. Bez żadnych problemów może kupić i kupuje
piwo. Nikt nie stwarza im żadnych problemów, nikt nie pyta ich o
wiek. Liczy się wioskowy biznes.
Pod jednym z barów zobaczyłem grupę kilkuletnich dzieciaków.
W obecności pijących tworzyły swój własny dziecięcy świat. Próbowały
bawić się w najprostsze zabawy, których pewnie nauczyli ich rodzice.
Nie do rzadkości należały sceny, kiedy dzieciaki wybiegały na ruchliwą
ulicę. Wtedy przeraźliwe klaksony przejeżdżających samochodów rozdzierały
ciszę zbliżającego się zmroku. Ludzie pod barem reagowali natychmiast: "
Zobacz, jak jedzie...!". Po chwili znowu wszystko wracało do normy.
Byli i tacy, którzy czekali na boku na tzw. jelenia. Do podjeżdżającego
samochodu podchodzili chwiejnym krokiem, prosząc o parę złotych.
Chwalili tych, od których coś dostali, wyzywali tych, którzy potraktowali
ich jak powietrze. Z niedowierzaniem patrzyłem na chwiejącego się
mężczyznę, który po wielkich trudach zasiadł za kierownicą swego
ciągnika. Na błotnikach posadził dzieciaki i z uśmiechem na ustach
ruszył - najpierw w tył, później w przód. Zgromadzeni na placu pękali
ze śmiechu.
Wracając do Łomży zastanawiałem się, ileż w naszej diecezji
jest takich miejsc? Czemu one mają służyć? Ktoś, czytając ten reportaż
może pomyśleć sobie - znowu "dołożył" polskiej wsi. Zapewniam, że
nie to było moim zamiarem. Chciałem pokazać, że są wśród nas ludzie,
którzy dla materialnego zysku gotowi są zrobić wszystko. Po drugie,
chciałem uczulić mieszkających na wsi, aby bardziej zwracali uwagę
na wychowanie i opiekę nad dziećmi. Dlaczego mamy być mądrzy po szkodzie?
Bardzo często łzy i skrucha przychodzą za późno. A zatem patrzmy
uważnie wokół siebie i bądźmy mądrzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu