Ostatnia bitwa IV Uderzeniowego Batalionu Kadrowego
Reklama
Wśród społeczeństwa ziemi bielskiej nadal żywe są wspomnienia z wydarzeń związanych z walką podziemia niepodległościowego o wolną Polskę w latach II wojny światowej.
Jednym z takich epizodów tego najkrwawszego konfliktu zbrojnego w dziejach świata jest bitwa z Niemcami, stoczona na Podlasiu pod wsią Pawły 11 czerwca 1943 r. przez
IV Uderzeniowy Batalion Kadrowy Konfederacji Narodu. Jak do tego doszło? Myślę, że warto, przynajmniej w zarysie, mniej znane fragmenty krwawych zmagań właśnie tej podziemnej formacji przybliżyć
Czytelnikom Niedzieli Podlaskiej.
Oto jesienią 1941 r. w Warszawie funkcję komendanta głównego Konfederacji Narodu (scalonej w 1943 r. z Armią Krajową) objął Bolesław Piasecki ps. "Sablewski"
(przedwojenny przywódca ONR-Falangi, a po wojnie PAX-u). W celu walki o Polskę "mocną, narodową, chrześcijańską i sprawiedliwą" u schyłku 1942 r.
rozpoczęto formowanie 7 kadrowych oddziałów partyzanckich przeznaczonych do akcji na terenie Kresów Wschodnich (Podlasie, Białostocczyzna, Grodzieńszczyzna, Nowogródczyzna i Wileńszczyzna).
Nam najbardziej bliski będzie IV UBK, którego organizatorem i dowódcą był pochodzący z Białegostoku absolwent Politechniki, harcerz, ppor. lotnik Stanisław Pieciul ps. "Radecki".
Jego zastępcą został Jan Siedlecki "Dan" - absolwent gimnazjum im. B. Prusa w Siedlcach. W skład oddziału wchodziła patriotyczna, przeważnie harcerska młodzież z Szarych
Szeregów z Politechniki Warszawskiej i Wyższej Szkoły Budowy Maszyn Wawelberga i Rotwanda oraz maturzystów stołecznych gimnazjów (im. Rejtana, Mickiewicza oraz inni).
Część tego oddziału, stanowiąca osłonę sztabu głównego wraz z komendantem "Sablewskim" wyjechała 26 maja 1943 r. z Warszawy na koncentrację w lasach k. Wyszkowa.
Tu ściągnął też VII UBK, przebywający w polu od kwietnia 1943 r. oraz przerzuceni małymi grupami żołnierze Uderzeniowego Batalionu Szturmowego i częściowo IV UBK, do którego
dołączył tzw. "Poczet Podlasia" pod dowództwem Czesława Grądzkiego ps. "Krzemień". Uczestnicy tego ostatniego oddziału wywodzili się z okolic Sokołowa Podlaskiego (m.in. Dzierzby, Jabłonna
Lacka, Radzynia Podlaskiego i Siedlec).
Wkrótce po przybyciu na miejsce koncentracji natknięto się na niemiecki patrol. Wybuchła strzelanina w rejonie stacji kolejowej Dalekie na linii Wyszków - Ostrołęka. Oddziały wycofały się
w głąb lasu. W okolicach wsi Trzcianka "Sablewski" wydał rozkaz rozproszenia się, wyznaczając miejsce następnej koncentracji w Puszczy Knyszyńskiej. IV UBK i "Poczet
Podlasia" dostały rozkaz sforsowania granicy Generalnej Guberni i "Bezirk Białystok" oraz rozpoznania terenu wschodniej Białostocczyzny. Podobny cel otrzymał też VIII UBK por. Juliana - Tadeusza
Jagodzińskiego ps. "Stefan Pawłowski", który poszedł inną drogą. IV UBK maszerował "w pobliżu Treblinki, nad którą stały łuny i skąd dolatywał potworny fetor palonych ciał". Na odpoczynek zatrzymano
się m.in. w okolicy wsi Dzierzby. Po dwukrotnym przekroczeniu rzeki Bug, najpierw w okolicach Sadowne - Kosów Lacki (wieś Gwizdały), a następnie pomiędzy Leśnikami i Grannem,
3 czerwca pomaszerowano w kierunku rzeki Narew. Po drodze "większość żołnierzy «Pocztu Podlasia» odłączyła się. Część z nich weszła w skład oddziału dyspozycyjnego
ppor. «Ostrowskiego», reszta powróciła do sieci terenowej". Z oddziałem "Radeckiego" dalej poszli: plut. Zdzisław Niżnik "Żbik", strz. Jerzy F. Abramczuk "Branibor" z Jabłonny
Lackiej, strz. Eugeniusz Wilczek "Poraj" i st. strz. Józef Ratyński "Cygan" z Dzierzb.
Omijając Boćki, ze stacjonującą tam niemiecką załogą, dnia 9 czerwca oddział wykonał akcję na Ligenschaft (majątek) Truski (8 km od Bociek), skąd zabrano 8 koni i 4 wozy załadowane
zaopatrzeniem. Tempo marszu zwiększyło się, a "rozzuchwalony" nieco powodzeniem akcji "Radecki" zaczął dokonywać przemarszów także podczas dnia, w sposób widoczny dla ludności, nie
zwracając uwagi na dwuznaczną postawę białoruskich wiosek, gdzie tworzono proniemieckie Komitety Białoruskie. Tu nie było przyjaznych polskim partyzantom zaścianków szlacheckich, jak w okolicach
Brańska czy Ciechanowca. Oddział nie miał ze sobą przewodników, żołnierze także nie znali tych stron. Nikt nie wiedział, że od maja na terenie powiatu Bielsk Podlaski działał oddział partyzancki
AK por. Witolda Leszki "Czarnego" (oficer ten przeżył wojnę i został pochowany na cmentarzu katolickim w Bielsku Podlaskim). Miejscowi partyzanci stoczyli też 3 czerwca 1943 r.
nieudaną bitwę pod Lizą Starą. Przebywały tu także oddziały radzieckie, "zarówno wojskowe, jak i półbandyckie grupy przetrwania". Żandarmeria niemiecka i garnizony wojskowo-policyjne
przygotowywały kolejną akcję przeciw partyzantom, czekając tylko na informacje, które przyszły najprawdopodobniej m.in. z Pawłów.
Nie znając sytuacji, w świetnym, bojowym nastroju, rankiem 11 czerwca IV UBK przeprawił się przez Narew w okolicy wsi Kaniuki. Tu wydarzył się wypadek, mający przynieść tragiczne
następstwa w najbliższych godzinach. Oto sanitariuszka Danuta Maciejewicz "Teresa", karmiąc z ręki konia, została przez niego ugryziona w brzuch i stratowana.
W ostatniej chwili koledzy wyciągnęli ją spod kopyt. Oddział nie miał lekarza, a pomoc drugiej sanitariuszki Krystyny Osuchowskiej "Krystyny" była niewystarczająca. Zastanawiano
się, czy nie przetransportować ciężko rannej do Białegostoku. Przeprawę przez rzekę obserwowali okoliczni mieszkańcy. Czas płynął...
Oddział po paru kilometrach zatrzymał się w niedużym lasku, na niewielkiej polanie. Niezręczne dobieranie się do miodu w ulach, w opuszczonym sadzie, spowodowały zmianę
biwakowania na inną polanę. Tracono kolejne godziny, a tymczasem ktoś już zawiadomił żandarmów niemieckich i białoruskich stacjonujących w Rybołach. Wysłany po żywność
do wsi Pawły sześcioosobowy patrol przeprowadził rekwizycję kilku bochnów chleba, słoniny, szynki i bańki mleka. I wtedy, jak opowiadają mieszkańcy, niespodziewanie do wsi wpadło
auto osobowe z dwoma Niemcami i kierowcą. Stojący na warcie NN "Czarny" oddał ostrzegawczy strzał. Próba złożenia się do strzału przez komendanta posterunku żandarmerii z Ryboł
spowodowała otwarcie ognia przez partyzantów. Zginęli: ubrany w skórzany płaszcz amtskommisar z Zabłudowa i wspomniany komendat posterunku. Kierowca - Polak, ocalał.
Natychmiast poinformowany "Radecki", dał rozkaz wycofania się pod osłoną lasów i doczekania nocy. Po przejściu ok. 2 km na leśnej drodze natknięto się na niemiecką szpicę. Wkrótce potem
pierwszy pierścień obławy - tyraliera żandarmów i policjantów z okolicznych posterunków, m.in. z Narewki, związała ogniem IV UBK w pobliżu drogi między wsią
Ciełuszki i Pawły (ok. 1,5 km od obecnego pomnika) gdzie, jak opowiadali mi Jan i Mikołaj Iwaniukowie z Pawłów, rosła gryka i owies. Ciężko ranna poprzednio
"Teresa", z długim, grubym warkoczem, ubrana w niebieski sweter i dlatego dobrze widoczna, dostała postrzał rozpryskowym nabojem w okolice kręgosłupa. Odzyskawszy
przytomność błagała, aby ją dobić. Po chwilach niezdecydowania, prośbę spełnił za drugim strzałem jej bliski kolega i sympatia plut. pchor. Wiesław Legiewicz "Żwirski". Ogarnięty
furią oddział ruszył do kontrataku i przełamał najbliższą linię, ale już w godzinę później znów wpadł w ogień niemiecki prowadzony z dwóch stron. Partyzantom
jeszcze raz udało się odskoczyć, a Niemcy prowadzili ogień między sobą. Zaczął zapadać zmrok, odbyto naradę, zmieniając koncepcję odwrotu i wtedy, jak opowiadał później sierż. pchor.
Mieczysław Lipko "Satyr", "rozpoczęła się potworna strzelanina". Około godz. 21.00 koło Dawidowicz, pozostali przy życiu partyzanci "dostali się na otwartym polu pod ogień prowadzony przez doskonale wyszkoloną
i zahartowaną w bojach frontową kompanię Wehrmachtu przybyłą samochodami z Bielska", jak pisał w 1977 r. A. Omiljanowicz w Zanikających echach.
To był kres oddziału. Prof. Adam Czesław Dobroński w serii Bitwy partyzanckie stwierdził: "Zabrakło doświadczenia i wiedzy o tak nietypowym regionie, kontaktów z miejscową
siatką AK, a w momencie najważniejszym i szczęścia. Spełnili do końca rozkaz bardzo ryzykowny (...)".
Z bitwy zdołało się uratować tylko sześciu. Ranny w nogę pchor. Andrzej Maks "Karski", jak opowiadał "Satyr", doczołgał się do Ciełuszek. Obawiający się represji "(...) białoruscy chłopi
załadowali go na furmankę i odwieźli na posterunek żandarmerii" (przebywał w białostockim więzieniu, gdzie został stracony). Ppor. Jan Siedlecki "Dan" i pchor. Zbigniew
L. Brymora "Mor" dotarli z kolei do dużej białoruskiej wsi Trześcianka, gdzie ukrytych w stodole, po bohaterskiej obronie, Niemcy spalili. Strzelec Eugeniusz Wilczek "Poraj" z siedleckiego
dotarł w rodzinne strony. Poległ na Wale Pomorskim jako żołnierz LWP. W trzy dni po bitwie tylko sierż. pchor. Mieczysław Lipko "Satyr", któremu przede wszystkim zawdzięczamy opis
wydarzeń i kapral pchor. Zbigniew Bednarek ps. "Zbyszek Nowak", po wielu przygodach dotarli do Białegostoku bez dokumentów, ale z bronią. Poległ Józef Ratyński "Cygan" z Dzierzb,
strz. Jerzy Abramczuk "Branibor" z Jabłonny Lackiej i 23 innych partyzantów, w tym obie sanitariuszki (Niemców zginęło, wg różnych szacunków, ok. 70). Wszystkich rannych
Niemcy dobili, następnie polecili chłopom ze wsi Pawły wykopać mogiłę, z której w kilka lat po wojnie wszystkich ekshumowano i przewieziono na poświęconą ziemię
na cmentarzu w Bielsku Podlaskim. Tu wybudowano pomnik, o którym poniżej.
Tak zakończyły się tragiczne dzieje IV UBK, którego żołnierze działali w ruchu oporu nie dla przygody, ale z poczucia obowiązku. W kilka lat po wojnie na grób swoich
synów przyjechały m.in. dwie matki poległych bohaterów. Weronika Brymora, nauczycielka ze Szkoły Podstawowej nr 18 w Krakowie w kilku listach z 1963 r.
do Wiktora Bobrowskiego informuje, iż przez 15 lat szukała śladów swego syna Zbigniewa Lecha ps. "Mora". Myślę, że warto niektóre fragmenty tej korespondencji tu przytoczyć, aby lepiej poznać ówczesnych
uczestników tragicznych wydarzeń: "(...) Jedyny mój syn (...), stopień podchorąży kapral ur. 1 marca 1924 r. w Wilnie, na skutek zawieruchy wojennej od 20 lutego 1940 r. zamieszkały
w Warszawie-Mokotów, ul. Różana 13 m. 7 był czynnym członkiem AK w Warszawie, należał do grupy «Prawdzica». Miał maturę matematyczno-przyrodniczą, uczęszczał na II rok
Szkoły Inżynieryjnej Budowy Maszyn Wawelberga w Warszawie. Podchorążówkę skończył w 1942 r. w Warszawie. W 1943 r. 2 czerwca o godz. 18.00
wymaszerował z Warszawy do partyzantki, przypuszczalnie przez Sokołów Podlaski, z Witoldem Wojciechowskim i grupą kolegów, których nazwisk nie znam. 6 czerwca 1943 r.
otrzymałam karteczkę: «Przepraszam za wyjazd bez pożegnania. Nie gniewaj się. W partyzantce nie jest źle. Bóg da - niedługo wszystko będzie dobrze. I wrócę zdrów».
18 czerwca 1943 r. łączniczka Krystyna Przyborowska ps. "Fala" przyniosła tragiczną wiadomość (...). Byłam załamana (...) Powiedziałam sobie, że syn mój musi żyć. I zaczęłam szukać wśród
żywych (...). Przez długie 15 lat syn mój był dla mnie wśród żywych (...). Syn mój od najwcześniejszych lat należał do harcerstwa w szkole ćwiczeń przy Seminarium Nauczycielskim Męskim im.
Estkowskiego w Poznaniu. (...) Od roku 1937 należał do koła szermierki, grał w orkiestrze szkolnej na klarnecie i solo na skrzypcach, miał kartę pływacką i odznakę
sportową. Był to w ogóle bardzo zdolny chłopak, przy tym ogromnie subtelny, wrażliwy. Władał zupełnie dobrze trzema językami: łacina, francuski i niemiecki. Od urodzenia miał niepospolicie
piękne oczy, które wszystkich zaciekawiały. Kiedyś ktoś do mnie powiedział: «z takimi oczami ludzie młodo umierają»"...
Z kolei Anna Wojciechowska, kierowniczka Szkoły Podstawowej we wsi Czaple Wielkie pow. Miechów w lecie 1957 r., po skontaktowaniu się z kierownictwem szkoły w Zabłudowie
wyrusza na miejsce bitwy "aby dotknąć miejsc krwawej rozprawy chłopców z wrogiem (...). Już było po ekshumacji (...). Jestem matką Witolda Wojciechowskiego ur. 17 VI 1922 r. (...) Mąż
poległ w czynnej obronie Warszawy we wrześniu 1939 r. Witek we wrześniu 1939 r. w drodze na wschód przyłączył się do podchorążówki piechoty i dzielił
jej losy. Niemcy zagarniając naszych zwalniali małoletnich. Witold miał wtedy 17 lat. Dzięki temu udało mu się powrócić do Warszawy. Zapisał się na komplety tajnego nauczania, jednocześnie w szeregach
AK ukończył podchorążówkę. W mieszkaniu moim ówczesnym - Mokotów ul. Szustra 27 m. 5 odbywały się często zebrania. W 1943 r. zdał maturę. (...) Brał udział w akcjach
oddziału uderzeniowego w walce przeciw odstawie kontyngentów dla wroga na terenie Podlasia".
Roman Ratyński, który utrzymuje żywe kontakty z autorem niniejszego artykułu, zamieszkały w Dzierzbach, w niedawno wydanej książce Jadwigi Kosieradzkiej-Trzcińskiej
Czasy okupacji i zniewolenia, tak opisuje losy swej rodziny: "Urodziłem się w 1923 r. w Dzierzbach. W początkach lat 30. rodzice przeprowadzili się do
Warszawy. Tu w 1938 r. po ukończeniu szkoły podstawowej, zacząłem uczęszczać do Gimnazjum nr 4 im. Adama Mickiewicza. Po wybuchu wojny w 1939 r. wraz z rodzicami
wróciłem do Dzierzb. Rodzina nasza była dość liczna, pięcioro rodzeństwa i rodzice. Najstarszy brat Józef Ratyński ps. «Cygan» należał do UBK nr 4. W sierpniu 1942 r.
i ja wstąpiłem do ruchu oporu (...). Za przynależność do organizacji rodzina moja była nękana przez sołtysów. Mnie i braci: Józefa i Tadeusza wyznaczono na
roboty do Niemiec. Kiedy Niemcy przyjechali po nas, bo dobrowolnie nie zgłosiliśmy się, nie zastawszy nas, spalili nasz dom i cały inwentarz. Jednocześnie ostrzegli, aby nikt nam nie udzielał
pomocy".
Pamięć o nich jest naszym obowiązkiem
1 czerwca br. na cmentarzu w Bielsku Podlaskim, a w dn. 22 czerwca 2003 r. w pobliżu miejscowości Pawły (gm. Zabłudów) przed pomnikami IV Uderzeniowego Batalionu
Kadrowego (IV UBK) miały miejsce uroczystości związane z walką tego partyzanckiego oddziału.
W Bielsku Podlaskim, w kościele Miłosierdzia Bożego, po Mszy św. za Ojczyznę i poległych żołnierzy Armii Krajowej pod Lizą Starą (3 czerwca 1943) i Pawłami
(11 lipca 1943), mieszkańcy miasta i okolic przemaszerowali na cmentarz katolicki przy ul. Dubiażyńskiej. Tu, na mogile żołnierzy i oficerów ekshumowanych z miejsca bitwy,
przed pomnikiem IV UBK, złożyli wieńce i kwiaty. W uroczystości, którą zorganizował miejscowy Regionalny Komitet Obrony Pamięci Narodowej (KOPN), uczestniczył m.in. podlaski poseł
na Sejm RP, Krzysztof Jurgiel.
Natomiast władze gminy Zabłudów zorganizowały podobną uroczystość, również przed pomnikiem IV UBK, ale w pobliżu miejsca bitwy między wsiami Pawły i Ciełuszki. Tu uczestniczyli
przedstawiciele władz wojewódzkich: m.in. Cezary Kuklo - dyrektor Oddziału Wojewódzkiego IPN i Jan Leończuk - dyrektor Książnicy Podlaskiej. Byli też przedstawiciele powiatowej administracji
i rad gminnych z powiatów: białostockiego i bielsko-podlaskiego, a także reprezentanci białostockiej jednostki wojskowej, Zarządu Okręgu AK i bielskiego
Zarządu Obwodu AK oraz innych organizacji kombatanckich, a także bielskiego oddziału Związku Piłsudczyków RP oraz licznie zebrani okoliczni mieszkańcy. Ponadto udział wzięli bielscy harcerze
z komendantką hufca hrcm. Stanisławą Korzeniewską i hrcm. Markiem Boratyńskim ze Szkoły Podst. nr 5 im. Szarych Szeregów, orkiestra dęta ZSZ nr 1 z Bielska
Podl. pod batutą Józefa Deniziaka i z dyrektorem, Leszkiem Karbowskim.
Był tu również obecny z żoną Gertrudą ponad 90-letni uczestnik kampanii wrześniowej 1939 r., Wiktor Bobrowski. To m.in. dzięki nim właśnie, po kilkuletnich staraniach nie pozbawionych
dramatyzmu (zasługujących na oddzielne opracowanie), w połowie lat 60. XX w., powstały wspomniane wyżej pomniki. Ich projektantami są warszawscy żołnierze podziemia niepodległościowego Zygmunt
Dziarmaga-Działyński i Zbigniew Trzebiński. W kwaterze cmentarnej IV UBK, latem 1999 r. jeden z bielskich kombatantów umieścił kamień z tablicą upamiętniającą
polską kawalerię. Wkrótce potem tablica ta została częściowo zniszczona, co stwarza obecnie nieestetyczne wrażenie. Do jego usunięcia wezwał Z. Trzebiński - autor projektu pomnika, co pozostawiam do rozważenia
bielskim organizacjom kombatanckim i KOPN.
Wszyscy jesteśmy synami i córkami tej samej Ojczyzny
Uroczystości w Pawłach asystowało kilkanaście pocztów sztandarowych, wśród których oryginalnym umundurowaniem i dziarskim wyglądem wyróżniał się poczet sztandarowy białostockiego
szwadronu kawalerii im. Dywizji Kawalerii "Zaza". Mszę św. odprawił ks. prał. Wojciech Wasak, proboszcz parafii pokarmelickiej w Bielsku Podl., który w okolicznościowej homilii powiedział
m.in.: "Nasze rozmodlone serca i myśli kierujemy do tych, którzy kiedyś swoje młode życie oddali w ofierze za to, abyśmy dziś mogli czcić Boga w świątyniach
naszych, czy to katolickich, czy prawosławnych. Dlatego zwracam się do wszystkich tutaj zebranych, bez względu na to, jakim językiem rozmawiają, czy w języku polskim, czy białoruskim. Wszyscy
jesteśmy synami i córkami tej samej Ziemi Ojczystej". Słowa te miały szczególny wydźwięk właśnie w tym miejscu, jako że tereny, gdzie odbywała się uroczystość, a przed
60 laty została stoczona bitwa, są w przeważającej większości zamieszkałe przez ludność prawosławną.
Po Mszy św. kapitan Wojska Polskiego odczytał apel poległych, w którym powiedział m.in.: "Stańcie do apelu, którzyście złożyli swe młode życie na Ołtarzu Ojczyzny, broniąc polskiej ziemi,
gdy dalsza walka wydawała się beznadziejna. Z Waszej krwawej ofiary powstała Wolna i Niepodległa Ojczyzna, Najjaśniejsza Rzeczpospolita". Z kolei prezes Zarządu Okręgu
Armii Krajowej, prof. Witold Czarnecki, dziękując organizatorom i wszystkim uczestnikom, a szczególnie harcerzom i kombatantom za obecność, nawiązał do "zaangażowaniu
patriotycznego ówczesnej młodzieży i ich ofiarności, aż do złożenia ofiary życia. (...) Pamięć o nich jest naszym obowiązkiem". Następnie u stóp pomnika złożono wieńce
i wiązanki kwiatów, po czym w ciszy leśnej, wśród poszumu kołyszących się drzew, rozległa się salwa honorowa białostockiego plutonu reprezentacyjnego Wojska Polskiego.
Na zakończenie uroczystości gospodarze spotkania zaprosili na żołnierską grochówkę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu