Pan, gdy uczył w Galilei,
Siedział sobie raz na ziemi.
Ludzi wszędzie było pełno.
- Oni przyszli tutaj ze Mną,
Słychać, jak im burczy w brzuchach,
Więc słabego są już ducha.
I powiedział Filipowi:
- Coś z tym fantem trzeba zrobić,
Bo ci ludzie są już głodni!
Zajrzyj w kieszeń do swych spodni,
Sprawdź, czy mamy trochę kasy?
- Panie, wiesz, że trudne czasy!
Dwieście złotych tam znajdziemy,
Raczej... nie poszalejemy.
Ale Andrzej, brat Szymona
Do Jezusa tak zawołał:
- Jest tu chłopiec, ma pięć chlebów
I dwie ryby, no więc czemu
By nie można dać to tłumom.
Lecz nie mówił tego z dumą.
Wiedział, że się kilku naje,
A czy reszta coś dostanie?
- Ja karmienie bym odradzał.
Jednak Jezus im rozkazał:
- Każcie ludziom siąść na trawie,
Ja kolację dla nich sprawię.
Wziął pięć chlebów, ryby dwie
I pomodlił szybko się.
Odmówiwszy dziękczynienie,
Dawał wszystkim to jedzenie.
Tyle, ile każdy chciał.
I każdemu dawał sam.
Tak nakarmił pięć tysięcy!
Albo chyba jeszcze więcej!
A gdy już się nasycili
I żołądki napełnili,
Zabrać kazał co zostało,
By się nic nie zmarnowało.
No, a wszyscy najedzeni
Zaraz prawie poszaleli!
- Toż to prorok jest prawdziwy!
Król to dla nas sprawiedliwy,
Niech więc wstąpi już na tron,
W Jeruzalem jego dom.
Przedstawimy Go Rzymianom!
I to teraz! A nie rano!
Jezus wiedział, co się święci.
Więc obrócił się na pięcie
I po cichu wszedł na górę.
Wcale nie chciał zostać królem.
Resztki zabierano w kosze.
A ja skromnie was poproszę
O odpowiedź, nawet z mamą:
Ile koszów tam zebrano?
Pomóż w rozwoju naszego portalu