Lubię w Wielki Post uciekać "na pustynię". Zostawić cały ten
świat, ludzkie problemy, walkę o radiową koncesję, niedokończone
odpowiedzi na ludzkie pytania, redakcyjną pracę, zostawić to wszystko
i spotkać się tylko z Bogiem. Tak już jest, że Bóg przemawia do nas
przede wszystkim w ciszy, a tę można znaleźć w niewielu już miejscach
na naszej ziemi. Opuszczam swoje miasto, zostawiam za sobą problemy
dnia codziennego i idę do drzew, do zwierząt, do wiejącego zimnem
wiatru, idę do marcowej nocy, by tam spotkać Skazanego, Poniewieranego,
Ukrzyżowanego. Aby to wszystko zrozumieć, muszę mieć spokój i czas,
muszę to jeszcze raz dokładnie przemyśleć. Dlatego odnajduję znaną
mi leśną ścieżkę, poznaję moje znajome drzewa, których jeszcze nikt
nie wyciął. Poznaję krzewy, leśne runo i to gwiaździste niebo, które
pokazuje mi drogę, bym nie zabłądził. Zatrzymuję się przy sosnach
jak przy stacjach krzyżowych i rozważam, rozmyślam. Cisza jest moim
modlitewnikiem, szum wiatru śpiewa Któryś za nas cierpiał rany. I
tak metr po metrze, drzewo po drzewie przechodzi człowiek smutną "
drogę". Lesie łomżyński, który pomagasz mi spotkać Chrystusa Cierpiącego,
jak ci dziękować? Przecież tu, wśród twoich drzew, spotkałem tamte
wydarzenia. I krzyczących ludzi, i skazującego Piłata, i rzymskich
żołnierzy. I widziałem, jak swoimi konarami ułożyłeś potężny krzyż,
dar od nas dla Jezusa. Patrzyłem długo na płaczącą wierzbę. Taka
była podobna do Twojej Matki. Nic nie mówiła, tylko cienkimi gałązkami
szeptała słowa modlitwy. Jak to matka. Widziałem pochylające się
drzewo, które już dawno upadłoby, gdyby nie pomoc innego. Przy nim
zatrzymałem się, by rozważać scenę z Cyrenejczykiem. Przechodziłem
obok tych drzew, które nie mogą już swymi wierzchołkami patrzeć w
niebo. Kiedyś upadły, leżą, nie ma kto im pomóc. Na rozwidleniu leśnych
dróg spotykam potężny krzyż. To Golgota. Ludzie powiedzieli mi kiedyś,
że postawili go ich dziadowie. Miał być i był drogowskazem, który
nie pozwolił zbłądzić. I dzisiaj krzyż jest drogowskazem, tylko kto
chce dzisiaj na niego patrzeć? Na koniec leśnej, "Krzyżowej Drogi"
jeszcze jedna krótka modlitwa, jeszcze jeden zachwyt, że są takie
miejsca, które ciszą oczarowują.
Wraca człowiek z takiej "podróży" trochę zmęczony, zmarznięty,
ale szczęśliwy, bo znowu kilka chwil bliżej do "zwycięskiego poranka"
. Wtedy wszystko się wyjaśni. A dzisiaj tylko jest smutno, bo przeżyłem
jeszcze jedną "Krzyżową Drogę", zachwyciłem się przyrodą, a zapomniałem
pomóc w dźwiganiu krzyża. Ot, taki jestem gapa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu