Jedna z wielu wiosek położonych na terenie obecnego województwa
podlaskiego. Przepiękny krajobraz - rozległe pola, pochylone wierzby,
upodabniające się do zimowej scenerii brzozy chociaż w małej części
rekompensują rozrzucone po wsi zaniedbane budynki. Widać, że bieda
zawitała w te strony już bardzo dawno. Bieda, a może nawet nędza.
Owszem, tu i ówdzie można zobaczyć ładne, piętrowe domy, starannie
wysprzątane podwórka, pomalowane ogrodzenia. Jednak zdecydowana większość
zagród przeżywa prawdziwy kryzys.
Zajeżdżam pod umówiony adres. Stara drewniana chałupinka,
pokryta słomianą strzechą pamięta zapewne jeszcze czasy przedwojenne.
Budynki gospodarcze pochyliły się ku ziemi. Ktoś wpadł na pomysł,
aby podeprzeć je grubymi żerdziami. Na podwórku porozwalane stare
maszyny rolnicze, które chyba już od dłuższego czasu nie były używane.
Za walącym się ogrodzeniem widać pokaźną stertę niedbale ułożonego
siana i sprasowanej słomy. Jeszcze raz popatrzyłem na zabudowania,
znalazłem wzrokiem wejściowe drzwi, zapukałem. Skrzypienie otwierających
się drzwi utwierdziło mnie w przekonaniu, że ktoś jest w domu. Po
chwili ujrzałem gospodarza. Mężczyzna około 50 lat, wysoki, dobrze
zbudowany. "A, to Ksiądz, zapomniałem nawet, że Ksiądz ma dziś do
nas przyjechać. Proboszcz rozmawiał ze mną, czy bym się nie zgodził
z Księdzem Redaktorem porozmawiać. Pytałem go, o czym tu rozmawiać,
przecież wszystko widać. Ale zgodziłem się, co tam, ja swoją biedą
nie chwalę się, ale i nie załamuję" - powiedział na powitanie pan
Roman. Gestem ręki zaprosił mnie do środka. Po przekroczeniu progu
rozejrzałem się uważnie po mieszkaniu. Niedowierzałem. Wewnętrzny
krajobraz domu wcale nie odpowiadał zewnętrznemu. Czyste ściany,
na których widniały kolorowe wzorki, biały sufit, czysta drewniana
podłoga, w oknach kolorowe firanki, delikatne zasłonki. W kącie kaflowa
kuchnia tchnąca ciepłem, a na niej bajecznie kolorowy czajnik. "Ksiądz
siada, zaraz przyjdzie brat, to sobie pogadamy. Poszedł do wsi, bo
dzisiaj przyjeżdża samochód z chlebem. Kiedyś, jak żyła nasza matka,
to sami sobie piekliśmy chleb. Dzisiaj nam się nie chce. Lenie z
nas, proszę Księdza, lenie" - wykrzyknął. Wstał podszedł do starego,
drewnianego kredensu, wyciągnął trzy porcelanowe kubki, nasypał herbatę,
zalał wrzątkiem, postawił na stole. "Kawą nie częstuję, bo nie mam.
Nigdy nie lubiłem kawy, mój brat Ryszard zresztą też". Podszedł do
okna, przez które roztaczał się widok na gliniastą drogę wiodącą
przez wieś. "O, idzie już Rysiek" - oświadczył głośno brat. Niebawem
w drzwiach stanął brat. "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus"
- powitał. Odpowiedziałem. Podaliśmy sobie dłonie. Uśmiechnął się.
Zasiedliśmy do gorącej herbaty. "To co Ksiądz chciałby wiedzieć?"
- zapytał Roman. "Powiedzcie mi o Waszym życiu" - powiedziałem szybko.
Bracia popatrzyli na siebie znacząco, chwilę odczekali i po kolei
zaczęli. "Żyjemy pewnie tak, jak teraz wiele polskich rodzin na wsi
mieszka. Może tylko więcej pracujemy, bo mamy piętnaście hektarów
ziemi. Trzeba jakoś żyć. Dopóki jesteśmy zdrowi, dajemy sobie radę,
chociaż może patrząc na naszą zagrodę tego nie widać, ale Księże,
naprawdę jest ciężko". Wypowiedzi brata uważnie przysłuchiwał się
Ryszard. "Kiedy jeszcze żyli nasi rodzice i nam było łatwiej. Ojciec
doradził, pomógł, pocieszył, matka ugotowała, posprzątała. Nawet
z biedą człowiek łatwiej się pogodził. A teraz...". Zobaczyłem załzawione
oczy Romana i Ryszarda. "Teraz my sami, ale się nie poddajemy. Rodzice
zawsze nam mówili: nie poddawajcie się, nie sprzedawajcie ziemi,
bądźcie mądrzy. I wie
Ksiądz, mimo że człowiek ma te pięćdziesiąt
lat, to rodziców trzeba słuchać" - powiedział ze szczerym uśmiechem
Ryszard. "Nie ładnie się chwalić, ale ludzie to nas podziwiają, że
mamy w domu taki porządek. Nie ożeniliśmy się, widocznie nie było
nam dane, a może i zaniedbaliśmy trochę powołanie rodziny, ale cóż,
już tak musi być. Sami sprzątamy, gotujemy sobie, wcale nieźle nam
to wychodzi" - pochwalił się Roman. "Biednie żyjemy, ale uczciwie,
zresztą na naszej wsi to wszyscy tacy. Bieda to tak potrafi człowieka
zsolidaryzować z drugim, że hej. Kiedyś, jeszcze za komuny, to ci
bogatsi nie uważali tych biednych. Mówili o sobie, że są panami,
a my...". Machnął ręką. "Niech Ksiądz zobaczy nasze gospodarstwo.
Biedna, bo biedne, ale nasze" - zaprosił Ryszard. Wyszliśmy na zewnątrz.
Weszliśmy do szopy. Stało tam pięć krów i trzy młode cielaki. "Nie
mamy dojarek, chłodni, jak tego chce Europa, ale mimo to ludzie z
miasta przyjeżdżają do nas i kupują mleko oraz mięso i nie brzydzą
się. Ta Europa to jeden wielki szwindel.
Nadszedł czas rozstania. Powiedzieliśmy sobie kilka miłych
słów. Życzyliśmy sobie nadziei i wiary, że będzie lepiej. Odjechałem.
Zatrzymałem się jeszcze przy młodych rolnikach, którzy stali przy
bramie, tuż przy drodze. Zapytałem, co sądzą o Ryszardzie i Romanie,
jacy to są ludzie? Usłyszałem: "To dziwaki. Nie ożenili się, ani
nie piją. Nie pasują do naszej wsi". A może jest odwrotnie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu