KAI: - W swoim wystąpieniu w parlamencie włoskim, które wywołało ogromną sensację, Eminencja powiedział, że dziś Europa przypomina nieco Cesarstwo Rzymskie u jego schyłku.... Co na to wskazuje?
Reklama
Kard. Joseph Ratzinger: - Oczywiście, są też znaczne różnice między Europą dziś, a okresem końca Cesarstwa Rzymskiego. Przyjrzyjmy się jednak pewnym analogiom. Oto z jednej strony obserwujemy dziś (tak jak w schyłkowym okresie Cesarstwa) wielką falę imigracji. Zmienia to strukturę ludnościową Europy, i to nie tylko strukturę społeczną, ale przede wszystkim ideową i duchową. Z drugiej strony dostrzegamy dość znaczne zmęczenie Europejczyków. Na Zachodzie zdają się oni obawiać przyszłości lub brakuje im woli. Świadczy o tym chociażby spadek liczby urodzeń. Coraz mniejsza jest liczba mieszkańców Europy. Na dodatek nie chcą oni mieć dzieci. Jeśli zatem Europejczycy ograniczają swoją perspektywę patrzenia wyłącznie do dnia dzisiejszego, nie mając odwagi ani gotowości służenia przyszłości, to przewagę zdobędą inni.
To widoczne zmęczenie Europejczyków - fizyczne i biologiczne - jest z pewnością wyrazem zmęczenia ideowego i duchowego. Jest dowodem, że Europa nie ma już wiary w wartości, które stworzyły ten kontynent. Przede wszystkim zaś świadczy o egoizmie, polegającym na chęci życia tylko dla siebie. Ufam, ze proces ten nie jest nieodwracalny. W historii zawsze mogą zdarzyć się niespodzianki.
Konstatując powiedziałbym, że Europie grozi utrata samej siebie, zaprzeczenie samej sobie. Dowodem tego jest też "nie", powiedziane wobec oczywistego faktu dotyczącego jej początków i chrześcijańskiego dziedzictwa. Ale możemy mieć nadzieję, że nawet mniejszość, jeśli cechować ją będzie głębokie przekonanie i równie głęboka siła duchowa, może odrodzić tę starą Europę.
- Istotnie, pierwszego maja, wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej nowych państw członkowskich, pojawiły się nowe siły, świeża krew, jak się u nas mówi. Porozmawiajmy o jednym z tych państw, czyli o Polsce. Jak Ksiądz Kardynał postrzega Kościół w Polsce na mapie Kościoła powszechnego: co nasz Kościół wnosi, a czego potrzebuje, czego w tym nowym kontekście powinni nauczyć się nasi katolicy, ich pasterze?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Nie śmiem pouczać polskich biskupów, co teraz powinni robić... Zacznijmy od faktów. W Polsce nadal bardzo silne jest powszechne utożsamianie się z chrześcijaństwem, jako jedną z podstaw tożsamości narodu. Wartości chrześcijańskie - z pewnością nie bez wewnętrznego oporu - pozostają rękojmią tożsamości polskiego społeczeństwa, świadomości godności człowieka, słowem, siłą, która otwiera przyszłość. Obecna w Polsce świadomość żywych korzeni chrześcijańskich wyraża się m. in. w bogactwie powołań, które są ogromnym dobrem, a zarazem czymś wyjątkowym w Europie. Powołania zawsze są wyrazem żywotności Kościoła, jego siły duchowej.
Zapewne, w ramach postępującego procesu jednoczenia, różne pokusy z Zachodu z większą siłą wejdą także do Polski. Będą oddziaływać wraz ze zmianami społeczno-politycznymi, których nie da się uniknąć, które zresztą częściowo są także pożądane, np. rozwój handlu, gospodarki... Dobrze wiemy, jak rzeczywistość społeczna, ekonomiczna i polityczna łączy się z realiami duchowymi. W Polsce konieczne będzie podjęcie - jak to się już zresztą czyni - głębokiego dialogu z tymi tendencjami. Z filozofią i myślą zachodnią, która coraz bardziej będzie tu obecna.
Ojciec Święty, gdy jeszcze był arcybiskupem Krakowa - czytamy o tym w jego ostatniej książce - bardzo się troszczył o stworzenie silnej wiarą inteligencji i o jej obecność na płaszczyźnie intelektualnej i społecznej. Wydaje mi się to bardzo ważne dla Europy, i szczególnie właśnie dla Polski: rozwijać myśl filozoficzną, i to taką, która podejmuje dialog z wymogami naszych czasów, z całą empiryczną rzeczywistością, jaka nas otacza. Trzeba nie tylko dostrzegać zgodność między wiarą a współczesną wizją świata, ale także wykazać, że współczesny Kościół i świat potrzebuje dobrze uformowanej inteligencji katolickiej.
Nie znam dokładnie problemów polskiego duszpasterstwa, ale ważne jest, aby polski katolicyzm, tak mocny życiem wiary, miał także tę siłę intelektualną, która podejmuje dialog z wszystkimi nurtami współczesnej myśli. Chciałbym, aby ten polski katolicyzm, nacechowany nie tylko siłą wiary, ale i siłą intelektu, mógł odegrać ważna rolę i poza Polską, w kontekście europejskim.
- Jak Eminencja ocenia fakt, że w preambule do Konstytucji Europejskiej nie umieszczono zapisu o chrześcijańskich korzeniach Europy? Jak obecnie powinni się odnosić do tego dokumentu katolicy, chrześcijanie?
Reklama
- Jestem wdzięczny Ojcu Świętemu, gdyż w jednym ze swych przemówień wyraził piękną syntezę tego, co należy powiedzieć na ten temat. Z jednej strony jesteśmy zadowoleni, że istnieje obecnie wspólna konstytucja europejska, zawierająca także wiele wskazań pozytywnych, przede wszystkim dotyczących publicznego dialogu z Kościołami i na temat praw Kościołów w tym wielkim koncercie nowej Europy. Ale oczywiście Papież wyraża także rozczarowanie z powodu sprzeciwu wobec uznania, że chrześcijańskie korzenie Europy są po prostu faktem historycznym. Nawet Giscard d´Estaing potwierdził kilka dni wcześniej, że owe korzenie religijne, o których mowa w tekście preambuły, są chrześcijańskie. Trudno więc zrozumieć, skąd bierze się tak silny opór wobec oczywistych faktów.
Widać, że mamy tu do czynienia z ideologią laicką, która zakłada, że te historyczne fakty nie powinny być elementem współczesnej świadomości. Odnoszę wrażenie, że religię chce się zamknąć raczej do sfery prywatnej, i tak właśnie pojmowany jest absolutny pluralizm. Ale przypomnijmy, że tak szeroki pluralizm mógł wyrosnąć wyłącznie w obrębie kultury o korzeniach chrześcijańskich. Nieobecny jest on np. w wizji świata opartej na Koranie. Dlatego tak ważne byłoby zapisanie w przyszłej konstytucji tego doświadczenia i chrześcijańskiej inspiracji, z której rozwinęła się przestrzeń wolności, której na imię Europa.
- Od czasów Soboru Watykańskiego II mówi się o dialogu jako o ważnej formie obecności Kościoła we współczesnym świecie. Niekiedy jednak ta dialogalna postawa związana jest z kompromisem wobec prawdy, której każdy wierzący powinien być świadkiem. Jak złagodzić to napięcie między dążeniem do kompromisu a prawdą?
Reklama
- Powiedziałbym, że najpierw trzeba właściwie zinterpretować i dobrze zrozumieć, czym jest dialog i co przez dialog chcemy uzyskać. Nie chcemy, by dialog był tylko czczym gadaniem, wzajemnym potwierdzaniem swoich racji lub upewnianiem się, co do słuszności własnych poglądów. Jeśli przyjrzymy się klasycznemu wzorcowi dialogu u Platona, czy też np. rozmowie Jezusa z Samarytanką, z faryzeuszami czy z rabinami, zobaczymy, że dialog jest drogą poszukiwania prawdy. Nie jest on zatem zamykaniem się w sobie, gdy każdy powtarza własne słowa, co najwyżej starając się przy tym zachować uprzejmość i szacunek wobec drugiej strony. Dialog to droga do prawdy. Taki jest jego podstawowy cel i uzasadnienie. Trzeba razem iść przed siebie i otwierać się na prawdę.
Naturalnie, być może niektórzy chrześcijanie nie są aż tak bardzo przekonani, że prawda jest po naszej stronie, ale zdajemy sobie sprawę, że idąc ku prawdzie drogą wiodącą do Chrystusa, możemy bez obaw rozpocząć dialog. I jest on naprawdę kroczeniem naprzód ku temu celowi, który powinien być wspólny - szukaniem prawdy. Jesteśmy przekonani, że jeśli uczciwie i bez lęku będziemy dążyć do prawdy, będziemy także razem podążać na drodze do Chrystusa.
- Wspomnieliśmy o Soborze Watykańskim II. Jak Eminencja postrzega realizację nauczania Drugiego Soboru Watykańskiego w Kościele w skali globu?
Reklama
- Powiedziałbym, że prawie od początku istniały dwie sprzeczne interpretacje Soboru. Zgodnie z pierwszą, spuścizna i wola Soboru, które należy wcielać w życie i zaszczepiać w Kościele, zawiera się w tekstach przyjętych niemal jednogłośnie przez ojców soborowych.
Ale jest też inna interpretacja, która staje się, niestety, coraz silniejsza, wedle której dokumenty soborowe są uważane za owoc kompromisu na ówczesnym etapie życia Kościoła. Koncepcja ta zakłada, że nie możemy się nimi kierować, bo zbyt mocno łączą się jeszcze z przeszłością. Jej przedstawiciele uważają, że Sobór Watykański II i to, co stanowiło o jego wyjątkowości, był wydarzeniem samoistnym i powinniśmy podążać teraz nie tyle w świetle przyjętych przezeń tekstów, ile zgodnie z trudno uchwytnym "duchem" tego wydarzenia. Takie podejście stwarza pole dla arbitralnych, subiektywnych interpretacji. W istocie oznacza to zerwanie z tradycją, uwolnienie się od niej, próbę utworzenia czegoś całkiem nowego.
Niestety, ta druga interpretacja - nie odpowiadająca woli ojców soborowych - jest dość powszechnie przyjmowana, m.in. dlatego, że do niej właśnie skłania się znaczna część mass mediów. Dają one do zrozumienia, że Vaticanum II niemal całkowicie potępił czasy przedsoborowe, tworząc nowy Kościół, zmierzając ku przyszłości poprzez coraz pełniejsze dostosowanie do ducha czasów. A ponieważ takie rozumienie Soboru przeważa - jako zerwanie z przeszłością i przystosowanie się do dzisiejszych czasów - więc oczywiście oddalamy się od prawdziwych intencji Soboru. W efekcie dla znacznej części ludzi, także dla niektórych ludzi Kościoła, nowym urzędem nauczycielskim stają się środki przekazu. To one decydują o duchu czasów; my zaś będziemy musieli iść zgodnie z tym duchem, czyli za tymi wskazaniami.
Tymczasem prawdziwa interpretacja Soboru to ta, która jest wierna dokumentom, oczywiście uwzględniając ich wewnętrzny dynamizm. W prawdziwym życiu Kościoła narodziło się od tego czasu wiele nowych inicjatyw, ruchów, form wspólnej modlitwy itd., które - jeśli nawet są trochę mniej widoczne w świecie, ponieważ nie mają zbyt szerokiej reklamy - stanowią rzeczywisty, żywy owoc Soboru. Nowe pokolenia coraz bardziej zdają sobie sprawę, że postępujemy tu drogą wytyczoną właśnie przez Vaticanum II.
Powiedziałbym, że ogólnie rzecz biorąc chrześcijaństwo nie jest jakimś tylko masowym prądem, ale wspólną drogą, która musimy podążać także pod prąd. W tym sensie, w tych - nie tak widocznych na scenie publicznej, ale tym ważniejszych - środowiskach, dokonuje się stopniowo prawdziwe wcielanie w życie Soboru. Oczywistość tego faktu w świadomości społecznej zaciemnia jednak nieco ten drugi nurt.
- Jak Ksiądz Kardynał postrzega stan politycznego zaangażowania katolików w dzisiejszej Europie? Przed rokiem Kongregacja Nauki Wiary opublikowała znamienny dokument: "Vademecum dla polityków", w którym następuje wyraźne rozróżnienie między pluralizmem a relatywizmem. W jakiej mierze relatywizm grozi dziś politykom odwołującym się do chrześcijańskiej inspiracji? Co w takim razie znaczy być "politykiem chrześcijańskim"?
Reklama
- Niebezpieczeństwo polega na tym, że pluralizm - słuszny i odpowiadający także strukturze chrześcijaństwa, które otwiera przestrzeń wolności rozumu i jego możliwości - ma tendencję pewnej degeneracji ku relatywizmowi. A wówczas chrześcijanie zaczynają myśleć, że chrześcijaństwo jest tylko jednym spośród wielu głosów, a zatem i oni nie powinni wprowadzać swoich osobistych przekonań na scenę polityczną. Zjawisko to można spotkać dziś zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie Zachodniej. Obserwujemy tam tę swoistą schizofrenię polityka katolika, który prywatnie chce być wiernym katolikiem, natomiast publicznie jest przekonany, że nie powinien przenosić swoich osobistych poglądów do sfery publicznej, tłumacząc to koniecznością przestrzegania pluralizmu.
Za pośrednictwem "Vademecum" chcieliśmy zatem wyjaśnić, że wiara chrześcijańska, nie tylko katolicka, obejmuje dwie sfery: objawia nam prawdy, które wykraczają poza rozum, takie jak wiara w Trójcę Świętą, w przeistoczenie itd., ale nie jest zamknięta tylko w nadprzyrodzonym kręgu.
Chrześcijaństwo od samego początku chciało przemawiać głosem rozumu i - by tak rzec - zmuszać rozum do pracy, przywrócić go jemu samemu, obdarzając słaby rozum wewnętrzną siłą. Jestem przekonany, że podstawową funkcją wiary jest wzbogacanie rozumu pewną nową siłą, która pozwala dostrzegać to, co on sam przeczuwa, ale z trudnością, ponieważ zewnętrzne uwarunkowania zaciemniają jego spojrzenie.
W przeszłości prawo naturalne i naturalne prawo moralne pozwalały znajdować wspólną płaszczyznę pomiędzy różnymi prądami myślenia, agnostycyzmu nie wyłączając. Dzięki temu chrześcijaństwo, oświecone siłami wiary, mogło podjąć racjonalny dialog z innymi przekonaniami. Niestety, niemal zanikła ta wizja naturalnego prawa moralnego wpisanego w sam rozum. Już się jej nie uznaje. Niemniej ma ona fundamentalne znaczenie. Jeśli wielkie wartości moralne byłyby tylko subiektywne, to w jaki sposób moglibyśmy dojść do porozumienia w zasadniczych kwestiach? Dziś niebezpieczeństwo polega na tym, że rozum zostaje sprowadzony wyłącznie do pewnej techniki myślenia, do owoców nauk doświadczalnych, a wszystko inne uważa się za subiektywne. Jest to śmiertelne zagrożenie.
Katolik nie powinien zatem narzucać innym swoich religijnych przekonań, lecz winien wspomagać racjonalny dyskurs. Dyskurs ten powinien brać pod uwagę możliwości umysłu, tworząc w ten sposób racjonalną zgodę, co do podstawowych wartości. W tym sensie wydaje mi się, że katolicy, uznający siłę rozumu i zdolność do dostrzegania wspólnych fundamentów, mają w polityce wielką misję do spełnienia. Tego właśnie wymiaru współczesnej polityce bardzo brakuje.
- Jednak druga strona, by tak rzec, idzie jeszcze dalej: już nie neguje samej tylko prawdy, ale także fakty. Mówi się: nie możemy oceniać faktów, jedynie nasze interpretacje....
Reklama
- Tak, tak. To bardzo niebezpieczne zjawisko, to rozbijanie wszystkiego. Widać jednak coraz wyraźniej, że społeczeństwo w ten sposób nie może żyć. Gdyby przezwyciężenie subiektywizmu nie było możliwe, w jaki sposób mielibyśmy budować wspólne życie?
Do historii już przeszły słowa Ojca Świętego Jana Pawła II o "nowej wiośnie Kościoła", którą zapowiada on w swej proroczej intuicji. Czy Ksiądz Kardynał dzieli tę nadzieję? Jakie mogą być zwiastuny owej wiosny? Jakie warunki musi spełnić Kościół i my, wszyscy wierzący, aby papieska intuicja została potwierdzona faktami?
Nie powinniśmy myśleć, że chrześcijaństwo w najbliższej przyszłości stanie się znowu masowym ruchem i powróci taka sytuacja jak w średniowieczu. Nie można się tego spodziewać w obecnych warunkach, ale przyznajmy też, że masowość nigdy nie była największą wartością chrześcijaństwa. Lenin nauczył nas, że dla przyszłości decydujące znaczenie mają silne mniejszości, mające coś do powiedzenia i dające coś społeczeństwu [śmiech].
Wydaje mi się więc, że możemy mieć nadzieję na nową wiosnę chrześcijaństwa. Oto rodzą się takie mniejszości, niosące ze sobą świadomość dziedzictwa przeszłości i dynamizm działania apostolskiego. Są one gwarancją nie tylko przetrwania chrześcijaństwa, ale nadania mu nowego "impetu" w sferze ewangelizacji.
U schyłku Cesarstwa Rzymskiego drobne mniejszości, jakimi byli mnisi, kontynuowały ową spuściznę duchową, która później pozwoliła odtworzyć i na nowo stworzyć Europę. Wydaje mi się, że w nowym pokoleniu jest coraz więcej takich grup i przekonań. Być może nie są one masowe, ale stanowią siłę pozwalająca patrzeć z nadzieją w przyszłość. W tym sensie zapowiadają one nową wiosnę Kościoła, która odrodzi Europę i świat.
Reklama
- Nikt dzisiaj - być może z wyjątkiem sióstr klauzurowych - nie zadowala się działaniem w ukryciu. Eminencja powiedział kiedyś, że to media decydują, kto istnieje, a kto nie. Cóż będą mogły zdziałać w tym medialnym świecie nowe ruchy, o których mówi Ksiądz Kardynał, jeśli nie uzyskają jakiegoś wsparcia?
- Jeśli będą one niosły ze sobą rzeczywistość przekonującego świadectwa na zewnątrz, świadectwa dającego życie - to bez wątpienia prędzej czy później zaistnieją w świadomości publicznej. Ważne, by ruchy te nie zamykały się na pielęgnowaniu swojej własnej tożsamości, lecz wpisywały się w otaczający Kościół. To bardzo ważne. Jeśli ruchy te staną się częścią wielkiej rzeczywistości Kościoła, staną się zarazem uczestnikami ważnego procesu historycznego.
Nigdy nie ustanie wymiana między rzeczywistością Kościoła lokalnego i takich oddolnych inicjatyw inspirowanych chęcią powrotu do źródeł, a Kościołem powszechnym. I siły te będą coraz bardziej widoczne w świecie, gdyż wpisują się one we wspólną drogę Kościoła. Wnoszą doń nową żywotność i dynamizm: do tych nieco znużonych parafii, do zmęczonych diecezji.
Bardzo ważne jest, aby dostrzec z jednej strony te nieśmiałe początki, które nie są co prawda ruchami masowymi, ale witalną siłą, i Kościół powszechny, który bynajmniej nie zanika i który jest rzeczywistością, której nie można ignorować.
Także wtedy, kiedy Kościół zostaje sprowadzony do prześladowanej mniejszości, objawia się w nim ogromna siła. Wydaje się więc, że obawa, iż nie jesteśmy dostatecznie widoczni, nie ma uzasadnienia. Kościół, ze swoją wewnętrzną siłą, przede wszystkim w swojej powszechności i globalności, jest zjawiskiem, którego nie da się pominąć.
- Chcemy zapytać Księdza Kardynała jako przewodniczącego Kongregacji Nauki Wiary, czy istnieją obawy dotyczące samej wiary i jej przekazywania. Czy wiara we współczesnym Kościele jest dostatecznie żywa?
Reklama
- Miejmy nadzieję! Ponieważ wiara jest siłą żywotną i duszą Kościoła. Czymże bowiem jesteśmy bez wiary? Wielką firmą? Agencją społeczną? Kościół zyskuje tożsamość niezbędną do życia tylko wtedy, gdy wiara jest natchnieniem, gdy mamy wizję przekazaną nam z Nieba, wizję otwierającą nas na prawdę o ostatecznych sprawach życia.
Czasami można odnieść wrażenie, że jako Kongregacja bronimy przecinków i drobnostek. W istocie jest to walka o tożsamość Kościoła. Staranie o obecność tych wartości, które przez wieki inspirowały i stworzyły także tę "drogę światła", jaką jest chrześcijańska miłość zrodzona z wiary. Wydaje mi się, że także tutaj możemy powiedzieć: sądźcie podług owoców.
Przed 1989 rokiem wielkim wyzwaniem było upolitycznienie Kościoła, przekształcanie wiary w ideologię postępu, która pojmowana była jako narzędzie wyzwolenia politycznego. Była to pewna utopia polityczna, inspirowana marksizmem. Wraz z wygaśnięciem tych obietnic - nowego, bardziej ludzkiego świata, itd., który jakoby miał powstać w wyniku nieustannej rewolucji - sytuacja nieco się zmieniła. Ale nadal istnieje silna pokusa przekształcenia Kościoła w utopijny ruch, służący - jak to się mówi - przyszłości Królestwa interpretowanego w sensie politycznym.
Wielką pokusą - i zdradą tożsamości Kościoła jest przeobrażanie go w jakiś utopijny ruch, którego jedynym celem jest zmiana świata na lepszy. Wiąże się z tym wyrzeczenie się zdolności do poznawania prawdy, co grozi relatywizmem. Przeważa tu przekonanie, że prawda nas przerasta i mogłaby nas uczynić jedynie nietolerancyjnymi. Tym samym wszystko sprowadza się do reform społeczno-politycznych.
Walka z tą fałszywą pokorą polegać winna na uznaniu faktu, że oto Bóg się objawił, i że objawia nam życie. Fundamentalne znaczenie ma tutaj prawdziwe spotkanie z Jezusem. Okazuje się, że tylko wtedy, kiedy sami doświadczamy Boga, może narodzić się odwaga prawdy i odwaga życia w prawdzie.
- Czasami odnosi się wrażenie, że w łonie Kościoła nie ma już żadnych sporów. Od dłuższego czasu Kongregacja nikogo nie potępia, nie mówi się o ekskomunikach. Jednocześnie dykasteria ta zajmuje się wewnętrznymi sprawami Kościoła, ale dotyczącymi nie tylko nauki wiary, lecz przestrzegania moralności. Od niedawna Kongregacja jest ostateczną instancją w sprawach nadużyć seksualnych z udziałem duchowieństwa. Czy tak rzeczywiście jest, czy może niewiele wiadomo o tym, czym zajmuje się Kongregacja?
Reklama
- Sprowadzenie nauczania Kościoła wyłącznie do nauki moralności byłoby ciężkim grzechem, podobnie jak jego upolitycznianie. My bronimy tego, że oczywiście moralność jest ważna, ale tylko wtedy, gdy poprzedza ją dar. I pragniemy tego daru, który później daje siłę działaniu moralnemu.
Prowadzimy dyskusje z rozmaitymi prądami, zawsze razem z konferencjami episkopatów, starając się owe prądy spokojnie prostować. I często odnosimy sukces, udaje się nam w spokoju naprawić błędy. Ale musimy też zgodzić się, że mogą zdarzyć się takie przypadki, gdy wreszcie trzeba będzie powiedzieć "nie" - to nie jest wiara Kościoła, musisz zdecydować: albo tak, albo nie. Jesteś wolny i możesz powiedzieć nie, ale w tym wypadku nie możesz mówić, że jesteś katolikiem.
A co się tyczy tych drugich uprawnień, w sferze nadużyć seksualnych księży, przypisanie ich naszej kongregacji wynika z przekonania, że moralność i wiara muszą być ze sobą ściśle powiązane. A szerzenie się zła - którego nie należy wyolbrzymiać, ale które istnieje i to, niestety, w zbyt wielkim stopniu - wynika także ze słabości wiary. Sprawy te są wyrazem słabości wiary. Dlatego ich rozwiązywanie zostało wpisane w zakres obowiązków naszej kongregacji. Osądzając je zatem lub pomagając biskupom działać w tych przypadkach, chcemy zawsze także wskazywać: starajcie się przyszłym kapłanom dać tę siłę wiary, która jako jedyna może dać solidną podstawę także formacji moralnej.
- Jan Paweł II w encyklice „Ut unum sint” proponuje dyskusję na temat sprawowania papieskiego prymatu. W jakiej mierze - zdaniem Księdza Kardynała - sposób sprawowania tego prymatu może ewoluować? Jakie są tutaj granice kompromisu z innymi wyznaniami? Wydaje się, że właśnie sposób, w jaki będzie egzekwowany prymat Biskupa Rzymu, jest kluczem do zjednoczenia Kościoła. Kiedy - zdaniem Księdza Kardynała - to upragnione zjednoczenie może nastąpić i jakie mogłoby przybrać formy?
- Powiedziałbym, bez fałszywej skromności, że Kościół katolicki jest bardzo odważny w wychodzeniu naprzeciw innym wyznaniom i wiele w tej sprawie zrobił. Jan Paweł II zaczął realizować papieski prymat w nowy sposób. Nikt wcześniej nie przewidywał jego obecności na wszystkich kontynentach, bezpośrednich spotkań z ludem i konkretnym głoszeniem nauki Kościoła, do wszystkich w sposób bardzo bezpośredni. Towarzyszą temu zawsze spotkania ekumeniczne. Żadna wizyta Ojca Świętego nie odbywa się bez spotkania z braćmi z innych wyznań.
Ojciec Święty stworzył więc nową postać prymatu i nie wiemy, jakie kształty przybierze on w przyszłości.
To są wydarzenia historyczne, także natchnione przez Ducha Świętego, a zarazem uwarunkowane kontekstem, w jakim się znajdujemy. Ufajmy więc, że następcy św. Piotra, przy pomocy Bożej znajdą sposób, by odpowiednio rozwiązać problemy swoich czasów. Zresztą - jesteśmy otwarci.
Właściwą posługą ekumeniczną jest także siła wiary i siła jej świadectwa. Samej wiary jako takiej, a nie tylko jej różnych interpretacji. Obecne problemy w dialogu ekumenicznym - przede wszystkim w stosunkach z prawosławnymi - dotyczą nie tyle naszej wiary, ile spowodowane są przez bardzo różną tożsamość historyczną. Wiemy, że Rosja ma swoją bardzo silną tożsamość, w której prawosławie i rosyjskość są ze sobą nierozerwalnie związane.
Zresztą, także wewnątrz naszego Kościoła "ekumenizm" - rozumiany jako współpraca różnych obrządków - jest często niełatwy. Powodem są bardzo odmienne uwarunkowania historyczne, które ukształtowały obecną świadomość. Widzimy to w Indiach - między katolikami obrządku syro-malabarskiego a łacinnikami, na Ukrainie - między grekokatolikami a łacinnikami. Owe różnice historyczne są powodem licznych konfrontacji, których nie da się łatwo wyeliminować. Jest to problem stopniowego wewnętrznego otwierania się i przezwyciężania różnic zbudowanych przez historię, co wymaga czasu, który ostatecznie powinniśmy pozostawić Panu.