Narzekanie słyszy się wszędzie w domach, na ulicy, w pracy. Obecnie
atmosfera ta udziela się rolnikom, pielęgniarkom, księżom, lekarzom,
nauczycielom... Świadom jestem, że jest to temat kontrowersyjny,
ale warty zastanowienia, refleksji, a także omodlenia, by przeciwdziałać
swoistej patologii.
Ktoś powie: temu to dobrze; nie ma rodziny, był na Zachodzie.
Właśnie dlatego widzę to jaskrawiej, zestawiam ze zdobytym doświadczeniem.
Ponadto wiem, że z narzekania nic dobrego nie wychodzi, co więcej
tylko się człowiek zamyka, zasklepia. A trzeba się umieć odnaleźć
w nowej rzeczywistości.
Postawmy sobie pytanie: Czy jest aż tak naprawdę źle w naszej
ojczyźnie? Czyżbyśmy byli tacy z natury?
Dla pełności dodam, że nie pochwalam obecnej sytuacji, tym
bardziej gdy słyszę o nadużyciach, malwersacjach, korupcji, wykorzystywaniu
luk prawnych, tym bardziej gdy winni opływają w dostatki i chodzą
sobie wolno, czekając na nową okazję. Czasami mam wrażenie, że jest
to celowym działaniem; z jednej strony torpedują nas tym podobnymi
informacjami a z drugiej strony marazm aparatu ścigania. Czy aby
to nie służy do zniechęcenia obywateli w końcu do stwierdzenia, że
tak jest i tak musi być? Baczmy by ktoś, jak dawniej bywało, nie
zechciał ponownie wykorzystać społecznego niezadowolenie, nie dla
sprawy, ale dla swych interesów.
Rodzi się pytanie: kto zwykle narzeka? Ludzie w sile wieku,
coraz więcej młodzieży. Popatrzmy, że jest całkiem pokaźna plejada
ludzi narzekających na czasy obecne, równocześnie przeceniająca dobrobyt
przeszłej epoki. Z tych kręgów podnosi się lament w formie westchnienia: "
wróć komuno wróć".
Powszechnie wiadomo, że tym co byli dyspozycyjni, ulegli,
niestety często za cenę donosów, wysługiwania, kolaborowania powodziło
się lepiej od przeciętnej krajowej. Dobrze się mieli takowi, dla
nich szły w pierwszym rzędzie przydziały, odznaczenia. O takich mówiono;
partia im dała, wybudowała. Ci mają może i a co narzekać, stracili
wiele. Czy rzeczywiście była to taka błogość? Co im tak naprawdę
dała, czym to na dziś zaowocowało? Wzrosła liczba bankrutów systemu,
systemu, który miał uszczęśliwić masy, pozostawił zaniedbanie i wielkie
długi. Nieuczciwe - tym bardziej kosztem ludzkiej krzywdy, nie przynosiło
szczęścia w przeszłości, ani nie przyniesie tym co dziś zdają się "
chapać" gdzie się tylko da i jak się tylko da. Co nam pozostało na
dziś, po dobie realnego socjalizmu? Bezradność jawiąca się na każdym
kroku, patrz ludność z PGR-ów. Skąd nam ten marazm, w pewnym sensie
dziedzictwo minionej epoki, gdzie wszystko było "z góry" zaprogramowane,
ustalone i zaplanowane niekiedy na lata. Między czasie skutecznie
rozprawiono się z inicjatywą, samodzielnością, tego się trzeba nauczyć.
Ktoś powie, ale ta epoka minęła, mamy nowe czasy, nowych ludzi plemię.
Popatrzmy uczciwie, pływają dostatnio najczęściej "pod inną banderą"
dawne elity.
Tak przyznaję też, nie tylko winna miniona epoka. Coś było
i jest w naszym narodzie, mianowicie skłonność do narzekania. Pesymizm
w naszym narodzie jest od wieków. Jesteśmy skłonni do zrywów, poświęceń,
brawury, brak nam wytrwałości, szybko ostygamy. Choć dziś rodzi się
inicjatywa ludzi również innych opcji, stanów postawa zostaje niezmienna.
Ci też narzekają na efekt swej "przędzy". Ci ostatni chcieli by zaraz
szybko, dużo, zdają się zapominać, że fortuny rodziły się zwykle
przez pokolenia. Patrząc na Zachód zechciejmy zauważyć swoistą prawidłowość
konsekwencji. Dziś w elitach społecznych Zachodu przywiązuje się
wielką wagę do wytrwałości. Tymczasem w naszych realiach jakby o
tym zapominamy. Nie zwraca się na to dostatecznej uwagi. Tym bardziej
jest to niepokojące, gdy uwzględniamy fakt, iż młode pokolenie jest
mniej odporne psychicznie. Równocześnie funkcjonuje na Zachodzie
inna prawidłowość godna naśladowania. W krajach wysoko rozwiniętych
relacje społeczne są wolne od narzekania. W Ameryce nie mówi się
o bolączkach, co wcale nie oznacza, że ich nie ma. Co więcej zawsze
na ustach jest stwierdzenie - yes o´ky - wszystko dobrze. Powszechnie
ludzie boją się przyznać do niezaradności, by nie być odrzuconym.
Jest przekonanie, że jeżeli narzekasz to jesteś niezaradny życiowo,
nieudacznik, fajtłapa.
Nikt z takim nie chce rozmawiać, tym bardziej wchodzić w
poważne interesy, chyba że tylko po to by wykorzystać frajera.
Niepokojące jest to zjawisko narzekania wśród grup młodzieży
szkolnej. Najgorzej jest to, że dzieci i młodzi w takiej atmosferze
wzrastają. Przez to zabija się w nich inicjatywę, wolę walki, chęć
zaistnienia.
Powstała swoista paranoja, która zdaje się nikomu nie przeszkadzać.
Do dziś dnia, pomimo że głosi się "trudne czasy mamy", młodzież w
wielu przypadkach podziela stara opinię i uczy się według powiedzenia:
zakuć, zdać, zapomnieć. Zdają się zapominać, że ich nauka to klucz
do sukcesu w przyszłości. Bez pracy niema kołaczy. Zapytam gdzie
się podział ich zdrowy krytycyzm, młodzieńczy zapał, wola walki,
też świadomość trudnych czasów? Szukajmy zawczasu antidotum na trudne
czasy w myśl rady poety: a ze słabością uczmy łamać się za młodu.
Zwróćmy też uwagę na coś bardzo charakterystycznego w naszym
otoczeniu. Zobaczmy jakże często, ci co najbardziej narzekają na
brak pracy, na swoim otoczeniu noszą znamiona swej sytuacji do której
się nie przyznają. Często w ich mieszkaniach, na ich podwórzach,
mimo że nie pracują niechlujstwo aż razi.
Zapytam się jeszcze inaczej: narzekamy, ale czy tak naprawdę
mamy na co? Zastanawiam się często dlaczego Polacy nie dostrzegają
posiadanego dobra? Myślę, że za mało zauważa się dobra w domu, szkole,
pracy. Mam przed oczyma sytuację z dalekiego Wschodu, czy Ameryki
Południowej, gdzie w jednej izbie mieszka po kilka a nawet kilkanaście
osób. Choć Przyznać należy też, że biedoty nie brak w bogatej Europie
Zachodniej, czy Ameryce Północnej. Oczywiście ci ostatni z tym się
nie obnoszą, tymczasem u nas często tylko tym żyjemy, jakby nie było
coś pozytywnego. Niekiedy widząc stan posiadania narzekających swych
odaków chcę mi się rzec: nie obrażajmy Boga, choćby przez kontekst
sytuacyjny, ten za naszej wschodniej granicy. Ile do szczęścia nam
potrzeba? Brak jest wdzięczności w narodzie, a może niechby narzekający
zadali sobie pytanie dlaczego Bóg nam nie błogosławi? Wspomnijmy
kiedy o tym sobie przypominali Żydzi? Gdy Boga wyparli ze swego
wnętrza, gdy byli z dala sercem od Boga, choć Bóg był na ich wargach.
Narzekamy powszechnie na brak pieniędzy! A zapominamy o
umiarze o rozgraniczaniu pomiędzy tym co jest nam naprawdę potrzebne
a konieczne.
Popatrzmy na naszą historię, choćby wieku, który minął.
Sytuacja w 1918 roku była o wiele bardziej trudniejsza niż dziś.
A jednak naród się zdobył na trud powstania, bynajmniej - nie brakowało
prawdziwych problemów. Dlaczego ten zryw się udał? Co więcej za tym
poszły rewelacyjne efekty. Otóż znaleźli się ludzie, którzy umieli
poderwać naród, wlać optymizm, wolę walki. Patrząc na polską scenę
polityczną widząc co tam się dzieje i zawsze tych samych ludzi. Nasuwa
mi się stwierdzenie, iż daremnie wyglądać dziś takowych mężów opacznościowych
wśród polskich polityków. Wprost żenujący są ci co sami i to mimo
swego młodego wieku wielokrotnie zmienili przynależność partyjną,
tacy nie pociągną tłumów.
Trzeba nam nowych prawdziwych ludzi sukcesu, którzy obudzą
w narodzie optymizm, pociągną za sobą innych. Na takich naród czeka.
Pokazuje to kazus Adama Małysza. Ten niespełna dwudziesto paroletni
skoczek, autentyczny człowiek sukcesów sprawia, że miliony widzów
siedząc przed telewizorami czekają na kolejny jego skok. Tabuny sympatyków
ciągną z różnych stron Polski, by zobaczyć na miejscu skok gwiazdy
polskiego sportu narciarskiego.
Myślę, że trzeba nam takowych ludzi i są w naszych środowiskach,
spróbujmy ich odszukać zwłaszcza na modlitwie. Jestem też pewien,
że rzesza narodu gotowa jest uwierzyć i pójść za nimi dla lepszego
jutra. Chrześcijanie nie traćmy nadziei, na pewno pomoże nam w tym,
choćby jeden dzień bez narzekania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu