Reklama

Wiara żywa

Przyjaciele (3)

Niedziela płocka 16/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kolejne dni wydawały się najbardziej słonecznymi w ciągu całego lata. Może dlatego, że były dla Andrzeja pełne śmiechu, który pomagał zapomnieć o przykrym napięciu panującym w betonowym, zimnym biurze. Niestety, termin ukończenia pracy nad projektem ratowania finansów firmy zbliżał się nieubłaganie, jak czarne, ciężkie chmury, które gromadzą się na horyzoncie i powoli zagarniają cały błękit nieba dla siebie. Nadszedł w końcu dzień, kiedy mężczyzna - sam nie wiedząc czemu - zwierzył się dziewczynce ze swoich problemów. Odpowiedź całkowicie go zaskoczyła:
- Zdecydowanie powinieneś się pomodlić - powiedział Sylwia, przytakując sobie głową.
Andrzej parsknął śmiechem:
- Modlić się?! Ja?
Ubawiła go ta rada wygłoszona z wielką powagą przez dziecko. Takich słów spodziewałby się raczej od staruszki stojącej nad grobem, która niewiele już rozumie z drapieżności prawdziwego świata. Spojrzał na dziewczynkę, ale jego ubawiony wzrok spotkał się nagle z zimnymi i poważnymi oczyma. W jednej chwili komizm sytuacji prysł.
- Z czego się śmiejesz? Chyba umiesz się modlić? - jej słowa brzmiały mocno i zapadały głęboko.
- No... Ja... Hmm. Tak. Tak! Znaczy... Kiedyś umiałem się modlić... Chyba... - sam nie wiedział czemu się plątał i czemu to wyznanie sprawiało, że się czerwienił.
- No widzisz! - ton głosu Sylwii zmienił się całkowicie. - Mnie nauczyła babcia. Szkoda, że już umarła. Kiedy żyła, wszystko było inaczej... - zamyśliła się ze smutkiem, jakby wspomnienie babci przeniosło ją w bezpowrotnie utracone, bezpieczne chwile szczęścia. - Poczekaj, coś ci pokażę! - wykrzyknęła nagle i zaczęła wyciągać coś z kieszeni przybrudzonych spodni. Było to małe zawiniątko, które rozwiązała niecierpliwie drżącymi palcami. W środku znajdował się stary, drewniany różaniec.
- Babcia mi go dała, jak już leżała w szpitalu. Powiedziała, że jak będę go odmawiała, to Pan Bóg będzie się cieszył i pomagał mi. Babcia ciągle odmawiała Różaniec. Nawet w nocy, kiedy tata wracał pijany. Ona płakała, a potem się modliła i wszystko było dobrze...
Andrzej patrzył na drewniane paciorki gruchoczące cicho w małych dłoniach dziecka. Nagle w pamięci stanęły mu dawno zapomniane obrazy. W ściśniętym gardle czuł suchość. W powietrzu fruwały płatki kwiatów rzucane przez dziewczynki w bieli, po niebie przetaczały się jak morskie fale potężne uderzenia dzwonów, tłum ludzi śpiewał pieśń - nierówno, jak kto umiał, ale brzmiało to bardzo uroczyście. Zobaczył siebie - małego chłopca w krótkich spodenkach. W tłumie prowadziła go babcia. Widział przed sobą wysokie plecy ludzi, a czasem przez mgnienie oka złoty baldachim i bogato wyszywaną kapę okrywającą księdza niosącego monstrancję. Babcia wyjmowała z torebki chusteczkę i wycierała wyrywającemu się wnuczkowi nos. W torebce gruchotał taki sam różaniec...
Te wspomnienia były tak realistyczne i nagłe, a odczuwane wtedy szczęście tak szczere i upragnione, że Andrzej ocknął się z głośnym szlochem. Sylwia patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, po czym zawinęła różaniec i podała mężczyźnie.
- Weź. Jutro mi oddasz.
Andrzej powoli schował zawiniątko do kieszeni. Nie umiał mi potem powiedzieć, co wtedy czuł. Może razem z zawiniątkiem schował bezpiecznie fragmenty odzyskanych, tak cennych obrazów z dzieciństwa, kiedy wszystko było proste i jasne, kiedy otaczali go dobrzy ludzie, których dziś nie miał nawet kto wspominać.
Tej nocy miał sen. Znowu szedł w procesji. Za księdzem z monstrancją podążali ludzie, śpiewając pieśń. Płatki kwiatów wypuszczone z rąk nie padały na ziemię, ale wirowały w powietrzu przesyconym niemilknącym dźwiękiem dzwonów. Wszyscy szli, a on się zatrzymał i wyrwał rękę z dłoni babci. I nagle zaczął się cofać, zapadać w mrok. Chciał dogonić babcię, ale już nie mógł, a ona znikła w tłumie. Krzyknął. Zamiast babci z tłumu wychyliła się dziewczynka z różańcem w ręku. Andrzej zrozumiał, że jeśli złapie się tego różańca, to znowu znajdzie się między szczęśliwymi ludźmi idącymi w tej niezwykłej procesji i odnajdzie babcię. Ostatkiem woli rzucił się do przodu i chwycił różaniec, a wtedy role nagle się odwróciły: to on stał w tłumie, a dziewczynka o twarzy Sylwii pogrążała się w mroku...
Gwałtownie się obudził. Było bardzo późno. Za godzinę miał stanąć w biurze i przedstawić zarządowi plan ratujący firmę z kryzysu. W drodze do pracy wciąż myślał o śnie. Wsunął dłoń do kieszeni i poczuł zwinięty różaniec. Czuł nieokreślone przygnębienie. "Jak zdążę, oddam Sylwii różaniec - pomyślał.
- Skoro tak chce, niech się pomodli. Może to coś pomoże".
Był już prawie spóźniony, kiedy wbiegał do parku. Rozglądał się na boki, ale dziecka nigdzie nie było. Niepokój wzrastał, tym bardziej, że senne widzenie pogrążającej się w mroku dziewczynki coraz częściej stawało mu przed oczyma. Ktoś szarpnął go za rękaw:
- Szuka pan Sylwii? - dobiegł z dołu piskliwy głos. Stały przed nim dwie dziewczynki.
- Tak. Dlaczego jeszcze jej nie ma?
- Ona nie przyjdzie. Jest w szpitalu. Wczoraj była u nich awantura, bo jej ojciec się upił...
- I podobno ich pobił... - przerwała jej koleżanka.
- I przyjechała policja, a potem karetka - dodała pierwsza przejęta, że jej słowa robią wielkie wrażenie na dorosłym słuchaczu.
Andrzej słyszał jednak tylko bicie własnego serca. Poczuł ból, jakby w środku coś mu się oberwało.
- Dokąd ją zabrali? Który to szpital? - zapytał.
Nie umiały powiedzieć. W okolicy znały tylko jeden szpital. Niewiele myśląc, mężczyzna puścił się biegiem przez park w jego kierunku.
Kilka chwil później wpadł do szpitalnej dyżurki i dysząc ze zmęczenia, zapytał o przywiezioną wczoraj pobitą dziewczynkę. Nim opadło zaskoczenie wywołane tym nagłym wtargnięciem, Andrzej już pobiegł dalej, nie zdając sobie sprawy z tego, jak trudno w ogromnym szpitalu, w labiryncie jednakowych korytarzy i sal, znaleźć jedną osobę. Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań, zmęczony i zrezygnowany, prawie padając z nóg, znalazł się w długim korytarzu, na którego końcu, na ścianie wisiał krzyż i ustawionych było kilka krzeseł. Panowała dziwna jak na szpital cisza. Powoli, podpierając się kulami, zmierzała w tym kierunku staruszka. Zapytał jej, co to za miejsce. Odpowiedziała, że kaplica szpitalna. Coś ciągnęło Andrzeja do tego zaułka szpitalnego korytarza. Usiadł na krzesełku pod ścianą i patrzył na prosty krzyż, ołtarz, zgaszone świece i ludzi zgaszonych chorobą, a jednak płonących od środka nieokreślonym spokojem, pewnością, zaufaniem. Komu ufali? Nie sobie, bo nie mieli po ludzku już nic, na czym mogliby się oprzeć. Coś było w tym krzyżu, w tym prostym ołtarzu, który zdawał się uśpiony, a ożywał tylko w czasie Ofiary... Coś, co Andrzej znał dawno temu, a potem zagubił i już zawsze okłamywał się, że jest szczęśliwy.
Nieświadomie wyjął różaniec. Przebierał palcami po paciorkach. Nosiły ślady wielokrotnego używania. Czyjeś palce zapisały na nich całe swoje życie: obawy i ufność, smutek i radość, życie i.... Zdawało mu się, że słyszy głos: "Zdrowaś Maryjo..." - to babcia Sylwii. A potem drugi: "Święta Maryjo..." - to inny głos, znajomy, jego babcia... Jak dawniej. Wystarczy się przyłączyć... "Módl się za nami grzesznymi...". Po twarzy mężczyzny płynęły gorące łzy. Skulił się w sobie, zmalał, jak ktoś najbardziej chory wśród cierpiących, którzy przychodzili i odchodzili pokrzepieni z tej niezwykłej kaplicy. A on trwał. Czas zatrzymał się w miejscu. Pielęgniarka długo stała, czekając, aż mężczyzna się poruszy, da jakiś znak, że skończył, by przekazać mu nowinę. W końcu odważyła się:
- Przepraszam. Wszyscy pana szukają. Znaleźliśmy dziewczynkę, o którą pan pytał. Proszę ze mną, poprowadzę pana.
Poprowadziła półprzytomnego jeszcze Andrzeja do sali, w której na ogromnym białym łóżku siedziała Sylwia. Zdawała się być chudsza niż zwykle i bardziej zabiedzona, ale błyszczące oczy i donośny głos rozwiały wszelkie obawy odnośnie do stanu jej zdrowia:
- Wiedziałam, że cię tu przyprowadzi - krzyknęła, wskazując na różaniec, który Andrzej wciąż trzymał w dłoni.
- Prosiłaś wczoraj, żebym ci go oddał - powiedział, uśmiechając się niezręcznie.
- Oddasz mi go, jak stąd wyjdę.
- To dobrze, bo czuję, że będzie mi teraz bardzo potrzebny. Musi mnie jeszcze zaprowadzić do siebie samego.
Wszyscy zgromadzeni na sali popatrzyli na siebie zdziwieni tym zdaniem. Tylko Sylwia uśmiechała się chytrze, tak jak wtedy w parku, gdy postanowiła nawrócić młodego biznesmena, który wydawał jej się bardzo nieszczęśliwy.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dzieweczko Lipska, módl się za nami...

2024-05-03 20:00

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Karol Porwich/Niedziela

Od wieków żywa i nieustanna miłość do Matki Najświętszej sprawiła, że 2 lipca 1969 roku doszło do koronacji „Maryi Lipskiej w maleńkiej posturze”. Dokonał jej Prymas Polski, Stefan Kardynał Wyszyński.

Rozważanie 4

CZYTAJ DALEJ

Uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski - plan obchodów na Jasnej Górze

2024-05-03 09:01

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Matka Boża

Karol Porwich/Niedziela

Dziś na Jasnej Górze, 3-go maja, uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Suma odpustowa odprawiona zostanie na Szczycie o godz. 11.00, poprzedzi ją program słowno-muzyczny: „W oczekiwaniu na beatyfikację sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej” o godz. 10.00. W czasie Sumy ponowiony zostanie Milenijny Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matce Kościoła za Wolność Kościoła Chrystusowego. O godz. 19.00 Mszę św. odprawi metropolita częstochowski, abp Wacław Depo. Uroczystości zakończy Apel Jasnogórski.

- Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski związana jest ze ślubami lwowskimi Jana Kazimierza - wyjaśnia o. Michał Bortnik, rzecznik prasowy Jasnej Góry. Śluby te były wyrazem wdzięczności za cudowną obronę Jasnej Góry i ocalenie Ojczyzny. Jan Kazimierz obrał wtedy Maryję Królową i Matką swoją i swoich poddanych, całego królestwa. - Ciekawą rzeczą jest to, że Maryja sama wybrała sobie ten tytuł, bo w 1608 r. objawiła się mieszkającemu w Neapolu włoskiemu misjonarzowi, o. Juliuszowi Manicinelli z zakonu jezuitów, który był czcicielem polskich świętych - dodał o. Bortnik. Włoski misjonarz podczas modlitwy zastanawiał się nad najpiękniejszym tytułem, jakim uhonorować można Matkę Bożą. Ukazała mu się wtedy sama Maryja pytając, dlaczego nie nazwie Jej Królową Polski. Maryja uzasadniła swoją prośbę tym, że jest to naród, który sobie wybrała, naród, który Ją czci. Kiedy w 1610 r. o. Manicinelli przyjechał do Polski i odprawiał Mszę św. w katedrze na Wawelu kolejny raz objawiła mu się Matka Boża ponawiając swoje życzenie.

CZYTAJ DALEJ

Bp Andrzej Przybylski: my zrodziliśmy się z Boga, który jest Miłością

2024-05-03 19:56

[ TEMATY ]

rozważania

bp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Każda niedziela, każda niedzielna Eucharystia niesie ze sobą przygotowany przez Kościół do rozważań fragment Pisma Świętego – odpowiednio dobrane czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Teksty czytań na kolejne niedziele w rozmowie z Aleksandrą Mieczyńską rozważa bp Andrzej Przybylski.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję