Od dawna marzyłam, aby zwiedzać i poznawać świat, dlatego zaraz
po zrobieniu matury i dyplomu zawodowego tancerza w Państwowej Szkole
Baletowej postanowiłam wykorzystać umiejętności zdobyte w ciągu 9
lat ciężkiej pracy i zobaczyć kawałek świata.
Nadarzyła się okazja półrocznego wyjazdu do "Kraju kwitnącej
wiśni". I tak niedługo się zastanawiając podpisałam kontrakt i już
na początku września znalazłam się razem z siedmioma innymi koleżankami
w samolocie lecącym na drugi koniec świata. Lot trwał osiemnaście
godzin i był bardzo męczący, ale przepiękne widoki warte były tych
kilkunastu godzin spędzonych w pozycji siedzącej. Japonia oglądana
z samolotu jest wprost cudowna i fascynująca. Wygląda jak ogromny
górzysty model z tysiącami maleńkich domków położonych jeden obok
drugiego. A z każdej strony nieprzebrane ilości wody. Taki mały "
raj" na środku oceanu. Jeszcze w samolocie miałam okazję poznać tradycje
japońskiej kuchni, a przede wszystkim sztukę władania pałeczkami.
Naukę zasięgnęłam od japońskiego małżeństwa, które siedziało obok
mnie podczas lotu. Miałam wrażenie, że zaoferowali mi swoją pomoc,
gdyż nie mogli patrzeć jak męczę się usiłując zjeść kawałek mięsa
za pomocą pałeczek.
O godz. 7.00 ubrane na cebulę wysiadłyśmy na lotnisku
w Osace i od razu poczułyśmy "fale" gorącego, duszącego powietrza.
To spowodowało, że w ekspresowym tempie zaczęłyśmy ściągać z siebie
tony ciuchów i chować je do walizek. We wrześniu w Japonii jest ok.
280C, a w miejscu gdzie miałyśmy spędzić sześć miesięcy nawet zimą
nie pada śnieg. Gdy dojechałyśmy do Wakayamy - miasteczka położonego
nad oceanem, zauważyłyśmy różnorodne drzewa i rośliny niespotykane
w Polsce. Należę do osób, które lubią przestrzeń i może dlatego musiało
minąć trochę czasu zanim przyzwyczaiłam się do ciasnoty panującej
w Japonii.
Jeśli chodzi o pracę to wcale nie było tak przyjemnie
jak na kontrakcie. W rzeczywistości prawie nic się nie zgadzało z
tym co miałyśmy zapewnione na papierze. Teraz wiem, że nie ma "łatwych"
pieniędzy, nic nie dostaje się za darmo, a przecież trzeba mieć poczucie
własnej wartości. To spowodowało, że po miesiącu byłam już w domu,
blisko rodziny i przyjaciół.
To co udało mi się zobaczyć w Japonii zwiedziłam na własną
rękę. Nie była to przecież wycieczka krajoznawcza i wszystko, do
czego mogłam dojechać rowerem, bądź też dojść na pieszo, oglądałam.
Bardzo zafascynował mnie zabytkowy zamek - symbol Wakayamy, zbudowany
w 1585 r. przez Hidenage Toyotomi. Leży na wysokości 50 m na górze
Torofusu. Dokoła otacza go fosa, w której widać dziesiątki różnokolorowych
ryb. Zanim dojdzie się do zamku mija się przepiękny park, w którym
można wypocząć i spotkać starszych ludzi wpatrujących się w europejskie
twarze ze zdumieniem. Gdy już się dotrze na szczyt zamku, przed oczami
rozciągają się przepiękne widoki aż po sam ocean. Podczas swoich
codziennych wypraw napotkałam na wiele małych kapliczek, w których
panował dziwny półmrok. Miało się wrażenie jakby przebywało tam wiele
osób, a w rzeczywistości było pusto. Wchodząc do tak tajemniczego
miejsca byłam bardzo przejęta i skrępowana zarazem. Bałam się zrobić
jakikolwiek ruch, aby tylko nie zagłuszyć spokoju tego miejsca. Niestety,
nigdzie nie spotkałam katolickiej świątyni, co wywoływało poczucie
obcości. Jedyną sprawą, o której myślę z niechęcią wspominając pobyt
w Japonii są insekty. W domach, w których jest przecież czysto, "
mieszkają" ogromne ilości karaluchów, pająków i innego robactwa.
Natomiast bardzo mile zapadła mi w pamięci kolacja w
japońskiej orientalnej knajpce, w której już przy wejściu należało
zdjąć buty i w samych skarpetkach usiąść na matach. Na przystawkę
skosztowałyśmy fasoli, która sprawiała wrażenie niedogotowanej, potem
były małże, krewetki, małe ośmiorniczki, smażone mięso wieloryba,
które smakowało jak wołowina i jeszcze inne morskie rarytasy. Spróbowałam
wszystkiego co nie uciekało z talerza. Takie przysmaki jak np. suszi,
czyli surowa ryba, przyrządzana na oczach klienta ruszała się jeszcze
na półmisku. Uważam, że takie potrawy są raczej dla smakoszy.
Niezapomnianym przeżyciem była dla mnie noc, kiedy to
budząc się ze snu poczułam, że cała podłoga, ściany i sufit bujają
się na boki. Okropne jest uczucie gdy ziemia, która powinna być twarda
i stabilna trzęsie się, a wieżowce falują jak statki na wzburzonym
morzu. Dopiero wtedy poczułam potęgę przyrody i zrozumiałam, że człowiek
jest bardzo kruchą istotą podporządkowaną prawom natury.
I tak w szybkim tempie minęły cztery tygodnie w Japonii
przepełnione różnorodnymi przeżyciami, po których z powodu niewypełnienia
przez naszych impresariów warunków kontraktu wróciłam do Polski.
Choć jestem zachwycona "krajem kwitnącej wiśni", który
wart jest poznania, podpisuję się pod przysłowiem, którego prawdę
doświadczyłam na własnej skórze: "Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej."
Pomóż w rozwoju naszego portalu