Reklama

Zdrowie

I jak tu się leczyć?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zbliża się koniec roku, a im bliżej grudnia, tym pacjenci są bardziej wystraszeni. Stało się bowiem normą, że wraz z nastaniem trzeciego kwartału roku czymś normalnym za rządów PO jest w polskich szpitalach wyczerpanie limitów na procedury medyczne. Premier Tusk uznał nawet to zjawisko za... całkiem naturalne.

Jeśli taka jest norma według Donalda Tuska, to znaczy, że polska służba zdrowia stoi na głowie. A stoi i wszyscy dobrze o tym wiedzą. Może oprócz elity parlamentarnej i rządowej, która nie leczy się w zwykłych szpitalach, tylko w wybranych klinikach pod okiem najwybitniejszych fachowców. Choć określenie „klinika rządowa” znikło wraz ze zmierzchem Peerelu, nie znikła specjalna opieka dla VIP-ów, z lepszą obsługą medyczną i lepszym wyposażeniem. Nie byłoby nawet w tym nic złego, gdyby nie fakt, że im dłużej są „wybrańcami”, tym bardziej odrywają się od realiów życia Polaków.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Gwarantowany zapisem w Konstytucji „równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych” w warunkach niedoboru nakładów na zdrowie i niewydolności systemu nie zapewnia każdemu równej ochrony zdrowia. – Prawda jest taka – mówi były wiceminister zdrowia Jakub Szulc – że dzisiaj w Polsce ponad 30 proc. środków na zdrowie to środki prywatne.

Platforma kwestionuje Platformę

Narodowy Fundusz Zdrowia boryka się z malejącymi wpływami ze składki zdrowotnej, bo bezrobocie plasuje się wciąż na poziomie ponad 13 proc., a niskie pensje, umowy śmieciowe i wymuszane na pracownikach samozatrudnienie, skutkujące odprowadzaniem podatków i składek zdrowotnych od najniższego dochodu, nie dosypuje spodziewanego grosza ani do państwowego budżetu, ani na publiczne leczenie. Kłopoty więc z płatnością za tzw. nadwykonania, czyli świadczenia wykonane ponad limit przewidziany w umowie szpitala z NFZ – rosną.

Szpitale, podejmując się „nadwykonań”, śpieszą z pomocą chorym, ale to pokerowa zagrywka. NFZ może im za leczenie nie zapłacić i szpital niepodratowany finansowo przez i tak zadłużone samorządy – padnie. Radni Warszawy – z ogromną przewagą PO – jednogłośnie zdecydowali o wystąpieniu do Trybunału Konstytucyjnego, by zbadał zgodność z Konstytucją ustawy o działalności zdrowotnej, która taką sytuację dopuszcza. Ustawili się więc poniekąd w kontrze do własnej partii, bo to przecież Platforma Obywatelska taką ustawę przepchnęła przez parlament. Według władz stolicy, ustawa zmusza samorząd do pokrywania kosztów udzielania świadczeń zdrowotnych, a miasto nie chce dopłacać do procedur medycznych, gdyż jedynym płatnikiem w tym przypadku jest w Polsce NFZ.

Reklama

Lekarz – nawet skrępowany limitami – nie może pod odpowiedzialnością karną odmówić choremu pomocy w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Czasem, gdy przyjęcie kolejnego „nierentownego” – a zwłaszcza nieubezpieczonego – pacjenta może zagrozić placówce upadłością, bo nikt nie chce za niego zapłacić, przerzuca się go niczym gorący kartofel z placówki do placówki. Bywa, że w takich sytuacjach dochodzi do tragedii – chory umiera. Winę wówczas zrzuca się na znieczulicę lekarza, a nie na system, który takie sytuacje generuje. Słyszeliśmy ostatnio o paru takich przypadkach. Lekarzem zajął się prokurator, a NFZ i Ministerstwo Zdrowia umywają ręce. – Liczby pozalimitowych przypadków nie da się zaplanować. Są to najczęściej zdarzenia nagłe, a konia z rzędem temu, kto odróżni u pacjenta zagrożenie życia od zagrożenia zdrowia – tłumaczy Maciej Hamankiewicz – prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Podkreśla, że w sytuacji wyczerpania limitów NFZ płaci wyłącznie za leczenie w sytuacji zagrożenia życia.

Hipokrates nie przewidział limitów

A szpitale, nawet te przekształcone w spółki handlowe, zadłużają się na potęgę, gdyż limitów świadczeń zdrowotnych zakontraktowano, jak zwykle, zbyt mało. Same tylko szpitale na Mazowszu wygenerowały 400 mln zł „nadwykonań” za 2013 r.

Reklama

W ubiegłym roku głośna była sprawa zwolnienia z funkcji dyrektora Instytutu Reumatologii w Warszawie dr. Andrzeja Włodarczyka – zresztą dwukrotnego wiceministra zdrowia i wiceszefa Naczelnej Rady Lekarskiej – za przekroczenie limitów i narażenie szpitala na niezaplanowane koszty. Dr Włodarczyk po prostu uznał, że leczenie pacjentów jest ważniejsze niż liczenie limitów. Jego proces w Sądzie Pracy o przywrócenie na stanowisko jeszcze się toczy i sprawa ma charakter precedensowy. Ciekawe, co okaże się zgodne z prawem: leczenie czy limity?

Na wojnę z nadzorującym Szpital Wolski w Warszawie Ratuszem pod kierownictwem Hanny Gronkiewicz-Waltz poszedł też dyrektor tej placówki – lekarz i były minister zdrowia Marek Balicki. Zarządzając jedynym po zachodniej stronie Warszawy szpitalem miejskim (następny dopiero w Grodzisku Mazowieckim!), domagał się zgody Ratusza na przekształcenie części łóżek z innych oddziałów szpitalnych na łóżka oddziału chorób wewnętrznych, gdyż takie było zapotrzebowanie, wynikające z przyjmowanych do szpitala przypadków. Telewizja nawet pokazała, że chora kobieta czekała na łóżko, siedząc na krześle w szpitalnym korytarzu ponad 13 godzin. Zrobiła się z tego medialna afera, ale stołeczny Magistrat nie zgodził się na zamianę przeznaczenia łóżek. Balicki podał sprawę do sądu, oskarżając urzędników o łamanie prawa i Konstytucji. Ale po jakimś czasie, nie chcąc się z nimi szarpać, podał się do dymisji.

Nie ma kto zainteresować się problemem 3 mln 290 tys. Polaków, którzy z różnych przyczyn nie mają ubezpieczenia zdrowotnego. O ile przychodnie lekarskie umiejętnie pozbywają się takich ludzi, to kiedy trafią oni z nagłym zachorowaniem do szpitala, lekarz przestrzegający przysięgi Hipokratesa powinien im pomóc. Problem w tym, że Hipokrates nie przewidział limitów. Kwestia płatności za operację czy leczenie na oddziale szpitalnym osoby nieubezpieczonej pozostaje problemem szpitala. Czasem udaje się odzyskać środki z pomocy społecznej (w szpitalach Wolskim i Praskim są nawet zatrudnieni do tego celu specjalni pracownicy socjalni), ale bywają też przypadki, jak w Szpitalu Praskim w Warszawie, że chory raptem znika przez okno w drugiej dobie po operacji, „odbity” niczym zakładnik przez rodzinę lub kolegów, by uniknąć pokrywania kosztów zabiegu z własnej kieszeni.

Reklama

Zarządzanie przez konflikt

Ten rząd – na zasadzie dziel i rządź – opanował do perfekcji umiejętność zarządzania przez konflikt. Skłócił ze sobą wszystkie grupy zawodowe funkcjonujące w środowisku medycznym: pacjentów z lekarzami i te dwie grupy z farmaceutami. Ponad 2 tys. osób poskarżyło się w ostatnich 3 miesiącach ubiegłego roku Rzecznikowi Praw Pacjenta na utrudniony dostęp do leczenia. Nikt nie zliczy chorych, którzy ze skarg zrezygnowali, nie wierząc, że to cokolwiek pomoże.

Resort zdrowia i NFZ przekonują, że to norma, iż pod koniec roku, gdy szpitalom kończą się pieniądze z Funduszu, występują trudności w dostępie do leczenia. Problem w tym, że zgłoszeń w 2012 r. było aż o jedną trzecią więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Marek Balicki twierdzi, że limity świadczeń w umowach z NFZ nie rozwiązują problemu, a rodzą kolejne. I dodaje, że „w tej sytuacji nie dziwi, iż w ostatniej edycji Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia nasz kraj zajął dalekie – 27. miejsce na 34 oceniane kraje”.

Każdy, kto usiłował zmierzyć się ze szpitalną rzeczywistością w tym okresie, przekonał się, jaki stres wywołuje niepewność, czy szpital udziela jeszcze oczekiwanych świadczeń, czy już nie. Wciąż potrzebne są – tak jak w późnych latach Peerelu – znajomości i, niestety, istnieje korupcja, jak w każdej sytuacji, gdy dobra są limitowane.

Reklama

Obrazu dopełnia dramatycznie zmniejszająca się liczba „białego personelu”, który z coraz większym trudem usiłuje stawiać czoła potrzebom zdrowotnym starzejącego się społeczeństwa. Zaniedbano niemal wszystko – począwszy od kształcenia personelu, poprzez profilaktykę i programy zdrowotne, po brak nowych szpitali i opiekę nad dziećmi oraz starszymi osobami (w Polsce mamy tylko 290 geriatrów!). Czas oczekiwania na pewne świadczenia medyczne wynosi w niektórych regionach kraju kilka lat. Coraz częściej podaje się w wątpliwość, czy w ogóle należy je przeprowadzać u osób w podeszłym wieku.

Nie inwestuje się również w zdrowie młodych Polaków. Brak opieki nad dziećmi i młodzieżą w szkołach, brak badań stomatologicznych (polskie dzieci mają najbardziej popsute zęby w Europie!), zaniedbanie szczepień ochronnych sytuują nas w gronie krajów Trzeciego Świata.

Polscy lekarze i pielęgniarki, a także rehabilitanci z powodzeniem leczą pacjentów za granicą i – wbrew deklaracjom premiera – nie zamierzają wracać do kraju, choć Tusk ogłosił, że kryzys się skończył. Oszczędza się na wszystkim, począwszy od pacjentów, po wymuszane pod groźbą zwolnienia z pracy, zagrażające bezpieczeństwu procesu leczenia warunki zatrudnienia, zwłaszcza tzw. średniego personelu. W Polsce na 10 tys. mieszkańców przypada 21 lekarzy, co lokuje nasz kraj na przedostatnim miejscu w UE. – Grozi nam deficyt lekarzy, a uczelnie nie mogą przyjąć tylu studentów, ilu by chciały. Limit określa resort zdrowia. Ta postawa dziwi – zauważa prof. Marek Krawczyk, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Brakuje też dramatycznie pielęgniarek. Niedobór pielęgniarek szacuje się na ok. 50 tys., chociaż z kraju wyjechało ich „tylko” 12 tys. Ale środowisko pielęgniarek się starzeje, odchodzą z zawodu na emeryturę. Teraz, gdy w końcu Komisja Europejska przestała blokować respektowanie dyplomów polskich pielęgniarek, ich odpływ, zwłaszcza młodych, niezwiązanych jeszcze rodziną, może być dla polskiej ochrony zdrowia ciosem w plecy. Brakuje lekarzy specjalistów, do których gabinetów ustawiają się coraz dłuższe ogonki, bo koncepcja lekarza rodzinnego – który miał być specjalistą od wszystkiego, a ubezwłasnowolniony przepisami, stał się wypisywaczem skierowań – kompletnie nie wypaliła.

Reklama

W dodatku Ministerstwo Zdrowia tnie rezydentury, czyli opłacane przez resort staże dla medyków, umożliwiające zdobywanie specjalizacji. A dramatycznie mało jest pediatrów, neurologów, kardiologów, endokrynologów, specjalistów w dziedzinie nefrologii i hepatologii. Tych lekarzy przybywa wolniej, niż rosną potrzeby zdrowotne pacjentów.

– Rządząca koalicja swoimi decyzjami nie tylko doprowadziła do największego zadłużenia polskich szpitali w historii – mówi Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność” – ale spowodowała też zerwanie silnych więzi wewnątrz środowiska. Zniszczyła również relacje pacjent – lekarz, tak często niedoceniane, a tak ważne w procesie leczenia i zdrowienia.

Robią nas na szaro

W roku ubiegłym NFZ zaoszczędził na refundacji leków ponad 2 mld zł. Powinno być o tym bardzo głośno w parlamencie i mediach. Jak harpie powinny się rzucić na resort zdrowia za zaniedbania obie panie rzecznik: Praw Pacjentów i Praw Obywatelskich. Odbyło się to przecież ze szkodą dla pacjentów. Ale media głównego nurtu, parlamentarzyści i rzecznicy traktują sprawę „miękko”, a przecież był skandal. Oszczędności powstały i tworzą się nadal, bo już w tym roku sięgają powyżej miliarda zł, w wyniku niewygasłego konfliktu zbuntowanych lekarzy z NFZ, który specjalnym rozporządzeniem chciał zmusić medyków do stosowania skomplikowanych w opisie taryfikatorów upustów procentowych refundowanych leków (których listy zmieniają się co dwa miesiące), grożąc wysokimi karami pieniężnymi za powstałe pomyłki. Lekarze asekurując się, wypisywali pacjentom lekarstwa, na które przysługiwała zniżka, ze 100-procentową odpłatnością. – W sytuacji, w której nie ma pewności co do prawa do zniżki, nie można od lekarza oczekiwać, że wystawi receptę na własne ryzyko finansowe – przekonuje Konstanty Radziwiłł, wiceszef Naczelnej Rady Lekarskiej. Tłumaczy, że lekarze po zawieszeniu receptowego strajku nie przepisywali leków ze zniżką, ponieważ wielu z nich zrezygnowało z niebezpiecznych umów receptowych z NFZ i nie ma prawa do zniżkowych recept. Część natomiast – z umowami – woli sięgać po nierefundowane odpowiedniki, bo takie recepty nie podlegają kontroli NFZ.

Reklama

Kiedy pod koniec 2011 r. Bartosz Arłukowicz obejmował resort zdrowia, obiecywał, że pomoże schorowanym Polakom unieść ciężar finansowy leczenia. On, lewicowy socjaldemokrata, wrażliwy na ludzką krzywdę lekarz pediatra. Niewiele z tego wyszło... Dziś Światowa Organizacja Zdrowia informuje, że w 2013 r. w Polsce dopuszczono do sytuacji, w której polski pacjent musi wybierać: jedzenie albo leki.

Przede wszystkim zaś państwo nie chce dokładać się do leków w takim stopniu, jak inne kraje europejskie. Za każdym razem, gdy Arłukowicz ogłasza kolejne listy leków refundowanych, podkreśla, że leki w Polsce są najtańsze w Europie. I tak zapewne jest. Ale nie dla kieszeni pacjenta, ponieważ Polacy płacą za leki z własnej kieszeni najwięcej w Europie. I mało zarabiają. Do niedawna współpłacenie było na poziomie 30 proc., ale „pod Arłukowiczem” przekroczyliśmy poziom 40 proc.! Dla osób mniej zasobnych oznacza to poważne utrudnienia w dostępie do leczenia. Wyniki badań Instytutu GfK Polonia, który sprawdził, ilu Polaków ze względu na ceny leków rezygnuje z ich zakupu, nie pozostawiają złudzeń – jedna czwarta społeczeństwa nie wykupuje zaordynowanych przez lekarzy medykamentów.

Robią nas na szaro, proszę Państwa, sami nie szczędząc dla siebie sowitych nagród. Warto o tym wiedzieć.

2013-11-12 14:01

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Stan dwóch policjantów postrzelonych w piątek jest krytyczny; lekarze walczą o ich życie

[ TEMATY ]

szpital

Adobe Stock

Policjanci postrzeleni w piątek przez Maksymiliana F. są w stanie krytycznym, sytuacja jest bez zmian. Lekarze walczą o ich życie, wszystko zależy od nich - powiedział PAP mł. asp. Tomasz Nowak z sekcji prasowej KWP we Wrocławiu.

Policjanci, którzy zostali w piątkowy wieczór postrzeleni przez Maksymiliana F. wciąż są pod opieką lekarzy. Obaj funkcjonariusze zostali ranni w głowę. Jak powiedział PAP mł. asp. Tomasz Nowak z sekcji prasowej KWP we Wrocławiu, obaj "w dalszym ciągu znajdują się w stanie krytycznym".

CZYTAJ DALEJ

Sosnowiec: bp Artur Ważny – nowym biskupem sosnowieckim

2024-04-23 12:01

[ TEMATY ]

Sosnowiec

diecezja sosnowiecka

bp Artur Ważny

Karol Porwich "/Niedziela"

Ojciec Święty Franciszek mianował biskupem sosnowieckim dotychczasowego biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej Artura Ważnego.

Decyzję Papieża ogłosiła dziś w południe (23 kwietnia 2024) Nuncjatura Apostolska w Polsce. Mianowany biskupem sosnowieckim bp Artur Ważny urodził się 12 października 1966 r. w Rzeszowie. Święcenia prezbiteratu przyjął 25 maja 1991 r. w Tarnowie. 12 grudnia 2020 r. został mianowany biskupem pomocniczym diecezji tarnowskiej. Święcenia biskupie przyjął 30 stycznia 2021 r. Jego dewizą biskupią są słowa: „Patris corde” („Ojcowskim sercem”). Bp Ważny w swojej dotychczasowej posłudze duszpasterskiej współpracował z różnego rodzaju ruchami i stowarzyszeniami, wiele czasu poświęcał też małżeństwom i rodzinom. Głosił rekolekcje w wielu krajach europejskich, w Ameryce Południowej oraz w USA. Jest autorem takich książek, jak: „Ewangelia bez taryfy ulgowej”, „Jesteś źrenicą Boga” czy „Warsztat św. Józefa”. Ponad dwadzieścia razy pielgrzymował pieszo w pielgrzymce z Tarnowa na Jasną Górę. W Konferencji Episkopatu Polski pełni funkcję przewodniczącego Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji przy Komisji Duszpasterstwa, wchodzi też w skład Rady ds. Duszpasterstwa Młodzieży.

CZYTAJ DALEJ

Co nam w duszy gra

2024-04-24 15:28

Mateusz Góra

    W parafii Matki Bożej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy w Krakowie można było posłuchać koncertu muzyki gospel.

    Koncert był zwieńczeniem weekendowych warsztatów, podczas których uczestnicy doskonalili lub nawet poznawali tę muzykę. Warsztaty gospelowe to już tradycja od 10 lat. Organizowane są przez Młodzieżowy Dom Kultury Fort 49 „Krzesławice” w Krakowie. Ich charakterystycznym znakiem jest to, że są to warsztaty międzypokoleniowe, w których biorą udział dzieci, młodzież, a także dorośli i seniorzy. – Muzyka gospel mówi o wewnętrznych przeżyciach związanych z naszą wiara. Znajdziemy w niej szeroki wachlarz gatunków muzycznych, z których gospel chętnie czerpie. Poza tym aspektem muzycznym, najważniejszą warstwą muzyki gospel jest warstwa duchowa. W naszych warsztatach biorą udział amatorzy, którzy z jednej strony mogą zrozumieć swoje niedoskonałości w śpiewaniu, a jednocześnie przeżyć duchowo coś wyjątkowego, czego zawodowcy mogą już nie doznawać, ponieważ w ich śpiew wkrada się rutyna – mówi Szymon Markiewicz, organizator i koordynator warsztatów. W tym roku uczestników szkolił Norris Garner ze Stanów Zjednoczonych – kompozytor i dyrygent muzyki gospel.

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję