– Nie bójcie się szukać i tworzyć domu – mówił Benedykt XVI do młodych na krakowskich Błoniach. Niewiele jest tęsknot w życiu człowieka tak mocnych jak pragnienie domu, rodziny, dzieci i kochającego męża lub żony. O tej prostej prawdzie Benedykt XVI podczas swojej majowej wizyty w Polsce przypomniał młodym zebranym na krakowskich Błoniach. Podkreślił przy tej okazji, że to pragnienie nie jest niechrześcijańskim egoizmem, ale przeciwnie – wprowadza w samo centrum Ewangelii, która jest przecież dobrą nowiną o miłości. Ta tęsknota za domem jest niekiedy wspomnieniem raju utraconego w młodości – po śmierci rodziców, a czasem raju, który nigdy w konkretnym życiu się nie zrealizował, z winy dorosłych, a czasem nawet bez możliwości wskazania winowajcy. A jednak Papież wyraźnie prosi: „Nie lękajcie się tej tęsknoty! Nie uciekajcie od niej! Niech was nie zniechęca widok domów, które runęły, pragnień, które obumarły”.
Prośba ta jest tym bardziej potrzebna, bo ciągle jeszcze jesteśmy świadkami pogłębiającego się kryzysu rodziny. Rośnie liczba separacji i rozwodów, które „zrywają jedność rodziny i stwarzają niemało problemów dzieciom, niewinnym ofiarom tej sytuacji” – mówił Benedykt XVI z okazji 25-lecia Papieskiej Rady Rodziny. Obowiązkiem chrześcijan winna być zatem ochrona trwałości rodziny. Nie jest to jednak zadanie łatwe, należy często iść pod prąd dominującej kultury, a to wymaga cierpliwości, ofiary i stałego starania o wzajemne zrozumienie. Ale i dzisiaj małżonkowie mogą przezwyciężyć trudności i dochować wierności swemu powołaniu, uciekając się do pomocy Boga poprzez modlitwę i stałe przystępowanie do sakramentów, w szczególności do Eucharystii – powiedział Papież.
W poszukiwaniu człowieczeństwa
Skąd tak mocne wezwanie do budowania rodziny, do realizowania tęsknoty za domem? Czy chodzi tylko o trwałość społeczną, o moralność?
Uważne wczytanie się w teksty papieskie wskazuje, że nie tylko. Dla Benedykta XVI dom i związana z nim rodzina są bowiem nie tylko gwarantem stabilności społecznej, ale przede wszystkim czymś, co pozwala człowiekowi stać się w pełni człowiekiem. Bez rodziny, bez miłości małżeńskiej trudno mówić o pełni człowieczeństwa, i to nawet w życiu tych, którzy dobrowolnie się go wyrzekli. „Małżeństwo i rodzina zakorzenione są w najgłębszym jądrze prawdy o człowieku i jego przeznaczeniu” – mówił Papież w czasie spotkania z uczestnikami obchodów 25. rocznicy powstania Instytutu Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II przy Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie. Seksualność człowieka nie może być sprowadzona jedynie do biologii i sfery popędów. Ma ona – zdaniem Benedykta XVI – znacznie głębszy wymiar, „wyraża tę formę miłości, poprzez którą mężczyzna i kobieta, stając się jednym ciałem, mogą zrealizować autentyczną jedność osób, otwartą na przekazywanie życia i współpracują w ten sposób z Bogiem w rodzeniu nowych istot ludzkich”.
Dzięki miłości seksualnej człowiek w pełni może być człowiekiem, naucza Benedykt XVI. W pojedynkę bowiem człowiek, czy to mężczyzna czy kobieta, pozostaje samotny, niepełny. „Jedynie razem przedstawiają oni pełny obraz człowieczeństwa” – wskazywał Ojciec Święty w encyklice Deus caritas est.
I nie chodzi tu wcale wyłącznie o zjednoczenie duchowe, ale także o zjednoczenie cielesne. Chrześcijaństwo bowiem, według Benedykta XVI, zmierzającego w tej kwestii śladami Jana Pawła II, nie odrzuca cielesności, a jedynie zakłada, że musi być ona przemieniona przez duchowość. Przemiana nie oznacza zastąpienia, a wypełnienie i uzupełnienie. Kocha przecież, jak pokazuje Papież, nie sama dusza, ani nie samo ciało, a cały człowiek. „Jedynie wówczas, kiedy obydwa wymiary stapiają się naprawdę w jedną całość, człowiek staje się w pełni sobą. Tylko w ten sposób miłość – eros – może dojrzewać, osiągając swoją prawdziwą wielkość” – zauważa Benedykt XVI.
Miłość owocna
Ta pełnia, pojednana męskość i kobiecość pozostaje nieuchronnie otwarta na płodność. Dopiero w potomstwie (przynajmniej duchowym) znajduje ona zwieńczenie i wypełnienie. To dlatego miłość, która z góry wyklucza potomstwo – w istocie zaprzecza samej sobie, i dlatego założenie, że nie chce się mieć dzieci – z definicji czyni sakrament małżeństwa nieważnym.
Ale to owocowanie miłości realizuje się również na innych drogach. Miłość małżeńska bowiem, w pełni zrealizowana także w wymiarze fizycznym – staje się obrazem miłości Boga do człowieka.
„Obrazowi Boga monoteistycznego odpowiada małżeństwo monogamiczne. Małżeństwo oparte na miłości wyłącznej i definitywnej staje się obrazem relacji Boga z jego ludem, i odwrotnie: sposób, w jaki miłuje Bóg, staje się miarą ludzkiej miłości” – podsumowuje Benedykt XVI. Kochając zatem męża lub żonę, miłością wierną, wytrwałą i nie zważającą na upadki – człowiek urzeczywistnia w sposób doczesny wieczną miłość Boga.
Jak budować dom?
Budowanie małżeństwa i rodziny, które staną się domem, obrazem miłości Boga do człowieka – nie jest jednak zadaniem prostym. A Benedykt XVI ma tego pełną świadomość. „Chrystus nie obiecuje, że na budowany dom nie spadnie ulewny deszcz, nie obiecuje, że wzburzona fala ominie to, co nam najdroższe, nie obiecuje, że gwałtowne wichry oszczędzą to, co budowaliśmy nieraz kosztem wielkich wyrzeczeń. Chrystus rozumie nie tylko tęsknotę człowieka za trwałym domem, ale jest w pełni świadomy wszystkiego, co może zburzyć trwałe szczęście człowieka. Nie dziwcie się więc przeciwnościom, jakiekolwiek są! Nie zrażajcie się nimi!” – mówił Papież do młodych na Błoniach i przypominał im, że i na te najgorsze nawet przypadki istnieje lekarstwo: Chrystus obecny w Kościele poprzez sakramenty, nauczanie i modlitwę.
I właśnie w oparciu o Niego, o Jego Słowo i pozostawione obietnice trzeba budować rodzinę. Nie gwarantuje to łatwych sukcesów, nie daje pewności sukcesu doczesnego, ale sprawia, że nawet tam, gdzie nie starczy ludzkiej miłości, a grzech pierworodny wyciśnie swoje piętno – pojawi się także łaska, silniejsza od zła. I to ona sprawi, że nawet częściowo zburzone małżeństwo, poraniona rodzina – pozostanie domem. Domem, czyli miejscem, gdzie rzeczywiście uobecnia się miłość Boga do człowieka. Domem, czyli miejscem, gdzie zawsze może wrócić syn marnotrawny.
„Niedziela w Warszawie” nr 29/2006
Pomóż w rozwoju naszego portalu