ANNA CICHOBŁAZIŃSKA: - Oddajemy hołd ofiarom wojny zamordowanym przez Niemców, naszym braciom Żydom stawiamy muzeum, a Polacy zamordowani na Kresach nie mają nawet krzyży na grobach, a na miejscach ich męczeństwa i bezimiennych mogiłach rosną ziemniaki i buraki. Czym to jest spowodowane?
Reklama
DR LEON POPEK: - To bardzo przykre, że w czasie dwudziestu lat wolnej Polski i wolnej Ukrainy tak mało zrobiono, by upamiętnić ofiary Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na Kresach. W okresie PRL nie można było o tym mówić, gdyż Ukraina była częścią Sowietów. Po odzyskaniu wolności powstawało wprawdzie wiele opracowań naukowych, opublikowano wiele dokumentów, książek, wspomnień, pamiętników, relacji, ale problem upamiętnień jest nadal bolesnym tematem. Dotyczy nie tylko Wołynia, ale także województwa lwowskiego, stanisławowskiego, tarnopolskiego oraz części Polesia. Dla samego Wołynia ludobójstwo na Polakach dotyczy ok. 2 tys. miejscowości, gdzie żyło i zostało zamordowanych 60 tys. Polaków. Z tych ok. 2 tys. miejscowości do dziś jest upamiętnionych ok.130-150. Wymordowani Polacy w większości miejscowości nie mieli katolickiego pochówku, a na ich grobach nie ma nawet krzyża. Odchodzi ostatnie pokolenie, które pamięta ludobójstwo na Kresach. Umierają z żalem, że chcemy poprawić stosunki sąsiedzkie z Ukrainą, a nie zostały dopełnione podstawowe powinności wobec zmarłych: pochówku, nabożeństwa żałobnego i postawienia krzyża - symbolu wiary w życie wieczne.
- Czy są prowadzone statystyki ludobójstwa na Polakach na Kresach?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Od wielu już lat prace dokumentacyjne prowadzi Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (ROPWiM) w Warszawie i „Karta”. Śledztwo „wołyńskie” prowadzi też Lubelska Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN. Jeżeli chodzi o całą Ukrainę, to zlokalizowane jest ok. 4 tys. miejscowości, które należałoby upamiętnić. Tam mieszkali Polacy, tam zostali zamordowani, tam są pojedyncze i masowe groby ponad 130 tys. osób. To wsie, ale i kolonie, chutory, przysiółki, gdzie mieszkało kilka rodzin polskich albo tylko jedna czy dwie. Wiemy, że Polacy tam zostali zamordowani w latach 1939-45, ale gdzie są ich groby, nie wiemy. Takich miejsc mogą być jeszcze setki, trzeba je odnaleźć, zaznaczyć i jakoś upamiętnić.
Czy może tym zadaniom podołać ROPWiM, której co rusz „ktoś” rzuca pod nogi przysłowiowe kłody? Pamiętam doskonale, jakie problemy z upamiętnianiem ofiar UPA na Wołyniu miał tragicznie zmarły Andrzej Przewoźnik. Ileż różnego rodzaju przeszkód mieliśmy do pokonania podczas prowadzonej rok temu ekshumacji ofiar UPA w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, na którą rodziny czekały 20 lat. Niemal wszyscy dziennikarze ukraińscy podczas pogrzebu 320 ekshumowanych ofiar UPA 30 sierpnia 2012 r. na cmentarzu w Ostrówkach przekonywali mnie, że grzebane szczątki to ofiary NKWD!
Reklama
- To była przede wszystkim ludność wiejska...
- Nie tylko, to także działacze społeczni, nauczyciele, leśnicy, chociaż tych w znacznej liczbie wywieźli Sowieci w 1940 r. Ale pozostali to - ma Pani rację - ludność wiejska.
- Jaki los czekał duchowieństwo polskie wcześniej zdziesiątkowane przez sowieckich i niemieckich okupantów?
Reklama
- Po czterech wywózkach sowieckich, po działalności NKWD, po aresztowaniach niemieckich, wywózkach do obozów koncentracyjnych i na roboty przymusowe, po rozstrzeliwaniach zakładników, na Wołyniu zostało ok. 10-12 proc. Polaków. Wołyń został oczyszczony z kadry przywódczej, inteligencji, wojskowych, administracji, leśniczych, gajowych, nauczycieli, także księży. Jedynymi osobami w terenie, do których ludność wiejska miała całkowite zaufanie, byli księża. Od wiosny 1943 r., z chwilą przejścia ok. 5 tys. uzbrojonych policjantów ukraińskich do UPA, wsie wołyńskie zaczęły płonąć. Księża, chociaż nie byli wojskowymi, nieraz nie mając wyjścia, organizowali w swoich parafiach samoobronę, np. ks. Józef Kuczyński w Dederkałach, ks. Gabriel Banaś w Witoldówce, ks. Stanisław Kobyłecki we Włodzimierzu Wołyńskim, ks. Stanisław Szczypta w Przebrażu czy ks. Leon Śpiewak w Hucie Stepańskiej.
W uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła UPA zorganizowała napady na ponad sto miejscowości w trzech powiatach: włodzimierskim, horochowskim, kowelskim. W ciągu trzech dni zamordowano ok. 8 tys. Polaków, m.in. w kilku kościołach, gdzie były odprawiane Msze św. W Porycku 11 lipca podczas Sumy zamordowano ok. 200 Polaków. Odprawiający kapłan - ks. kan. Bolesław Szawłowski został wówczas ciężko ranny. Ukrywał się u miejscowego duchownego prawosławnego, jednak nazajutrz został odnaleziony przez banderowców i dobity. Ks. Konstanty Turżański, proboszcz parafii Wyszogródek, poniósł w lipcu męczeńską śmierć razem z wiernymi, którzy byli zgromadzeni na Mszy św. Ks. Jan Kotwicki, proboszcz parafii Chrynów, został zamordowany 11 lipca w czasie odprawiania Mszy św. razem z grupą ok. 200 parafian. Byłem na tym miejscu, jest tam teraz pole buraków. Żadnego krzyża, żadnego sposobu upamiętnienia. Ks. kan. Józef Aleksandrowicz, proboszcz parafii Zabłotce, został zamordowany 11 lipca razem z grupą parafian podczas Mszy św. w kościele w Zabłotcach. Dzisiaj w tym miejscu rosną jabłonie, wypasa się bydło, konie, krowy. Do ks. Stanisława Dobrzańskiego w Ostrówkach 29 sierpnia 1943 r. przyjechał oddział AK z poleceniem od dziekana ks. Stefana Jastrzębskiego, by wywieźć księdza w bezpieczne miejsce. Ks. Dobrzański powiedział: „Jaki byłby ze mnie pasterz, gdybym pozostawił w niebezpieczeństwie na pastwę wilków bezbronne owce”. Zarządził, by kobiety z dziećmi wyjechały na teren garnizonu niemiecko-węgierskiego w Jagodzinie, mężczyźni mieli zabezpieczyć dobytek przed spaleniem. Niestety, zostali zaskoczeni o świcie. W ciągu kilku godzin 80 proc. parafii została wymordowana. Zwołana na zebranie społeczność została otoczona. Kobiety z dziećmi zgromadzono w kościele. Wszystkich zamordowano. W Ostrówkach zginęło 470 osób, w Woli Ostrowieckiej 570 osób. Zginął też ks. Stanisław Dobrzański. Według relacji, banderowcy kłócili się, co zrobić z duchownym. Jeden zaproponował, by odrąbać mu głowę siekierą. Pochowany został wraz z parafianami. W 1992 r. ekshumowaliśmy ciała z tej mogiły - 81 osób. Dzisiaj stoi na niej krzyż. Wraz z ks. Dobrzańskim zamordowano brata zakonnego z zakonu chrystusowców Józefa Harmatę, który był na wakacjach u swoich rodziców.
W czasie wykładów czy przy okazji krążącej po Polsce wystawy „Niedokończone Msze wołyńskie” słyszę pytanie: Dlaczego żaden z tych 18 księży, a są jeszcze bracia zakonni i siostry zakonne, duchowni obrządku bizantyjsko-słowiańskiego (neounii), dlaczego żadna z tych osób nie została wyniesiona na ołtarze, a nawet nie jest prowadzony proces beatyfikacyjny? Czy są lepsi święci i gorsi święci? Ci, którzy zginęli z rąk Niemców i Sowietów, mogą być wynoszeni na ołtarze, a ci, którzy zginęli z rąk UPA w czasie odprawiania Mszy św., ranni przy ołtarzu podczas rozgrzeszania palonych żywcem uczestników Mszy św., jak ks. Bolesław Szawłowski, nie mogą dostąpić chwały ołtarzy? Jakiego aktu męczeństwa jeszcze trzeba, by być uznanym za świętego? - pytają. Najbardziej boli mnie to, że z tych 18 duchownych tylko czterech ma mogiły upamiętnione krzyżem. Ja sam od kilku lat namawiam karmelitów bosych do upamiętnienia dwóch współbraci zakonnych, którzy zginęli męczeńską śmiercią razem z parafianami w klasztorze w Wiśniowcu. O. Józef Gleczman, br. Jan Lisoń, zamordowani na wiosnę 1944 r. przez UPA, pochowani są na cmentarzu w mogile zbiorowej razem z wiernymi. Mogiła jest porośnięta pokrzywami, na cmentarzu widziałem wypasane kozy. Na tej mogile nie ma krzyża, nikt nie odprawił Mszy św. Są i inni księża, którzy nie doczekali się upamiętnienia.
Piękną akcję prowadzi rokrocznie ordynariusz diecezji łuckiej bp Marcjan Trofimiak. W okolicach 11 lipca w łuckiej katedrze odprawiana jest niedokończona Msza św. I będzie ona niedokończona, bo według prawa kanonicznego Mszę św. może dokończyć tylko ten kapłan, który ją zaczął. Na 18 krzyżach zawieszone są stuły kapłańskie, palą się znicze, czytana jest litania do kapłanów męczenników, sióstr zakonnych, braci zakonnych, którzy zginęli z rąk UPA. I to jest to, co żywi mogą zrobić dla zamordowanych: modlić się i upamiętnić ich groby znakiem krzyża.
- Wśród zamordowanych były też siostry zakonne, czy wiadomo z jakich zgromadzeń?
- Niewiele wiemy na ten temat. Brak jest dokumentów. Można wymienić s. Jadwigę Gano i s. Marię Andrzeję Ossakowską ze Zgromadzenia Sióstr Córek Najczystszego Serca NMP (sercanki niehabitowe). 9 listopada 1943 r. w Lubieszowie banderowcy spędzili blisko 200 Polaków do drewnianego budynku, razem z nimi były też siostry sercanki. Mamy niepotwierdzoną relację, że banderowcy zażądali od sióstr wyrzeczenia się wiary katolickiej w zamian za ocalenie życia. Odmówiły. Banderowcy podpalili dom i siostry zginęły wraz z mieszkańcami Lubieszowa. Ocalało tylko kilka osób, które przyznały się do narodowości ukraińskiej. Kilka lat temu w nawie bocznej kościoła wierni umieścili krzyż wykonany z nadpalonej belki budynku, gdzie spłonęli mieszkańcy Lubieszowa. W kościele znajduje się tablica upamiętniająca ten mord. Na cmentarzu jest zbiorowa mogiła męczenników lubieszowskich z krzyżem postawionym na początku lat 90. Poprzedni krzyż wraz z opisem grobu został zniszczony już w czasie wolnej Ukrainy. Niestety, ktoś nieznający historii tej mogiły nie wie, kto tam jest pochowany i w jakich okolicznościach zmarł.
- Ginęli nie tylko duchowni katoliccy...
Reklama
- Ks. Serafin Jarosiewicz obrządku bizantyjsko-słowiańskiego zginął w Żabczu niedaleko Horochowa. Ukrył się wraz z kilkoma wiernymi w cerkwi. UPA postawiła mu ultimatum: ocaleje, jeśli przejdzie na prawosławie. Nie zgodził się. Został spalony żywcem. Do dziś grekokatolicy nie wierzą, że śmierć poniósł duchowny greckokatolicki. Mówią, że UPA nie mordowała grekokatolików. UPA mordowała wszystkich, którzy negowali jej działania. Tylko na Wołyniu zginęło ponad 20 duchownych prawosławnych i 2 biskupów prawosławnych. UPA mordowała duchownych greckokatolickich choćby za to, że z ambony potępiali jej działalność. Ginęli też Ukraińcy za pomoc Polakom: informowanie o drogach ucieczki, oddawanie żywności czy przechowywanie polskich dzieci.
Wspomnę o heroicznym czynie o. Kasjana Józefa Czechowicza, kapucyna obrządku wschodniego. W czasie największego terroru postanowił nawrócić banderowców. Poszedł on do sztabu UPA, by zaprzestali mordu na ludności polskiej. Nie mógł już dłużej patrzeć na barbarzyństwo, które działo się na jego oczach, na porąbane zwłoki, spalone wsie. W słowniku kapucynów znajduje się informacja, że został przewieziony do Kowla i utopiony w rzece.
- Ekshumacja ciał daje obraz okrucieństwa banderowców. To nie chodziło tylko o śmierć, ale bezlitosne pastwienie się i tortury...
Reklama
- Ludzie, którzy widzieli śmierć swoich najbliższych, dzieci, które ocalały nieraz ciężko ranne, z tą traumą borykają się do końca życia. A widzieli rzeczy straszne. Dzisiaj na Ukrainie mówi się, że Ukraińcy mieli mało amunicji, dlatego mordowali tym, co mieli pod ręką. Nie sądzę, by to była prawda, mordom towarzyszyły niewyobrażalne tortury lub znęcanie się nad trupami. W Woli Ostrowieckiej 243 osoby (ekshumowane w 1992 r.) ze zbiorowej mogiły zamordowane były siekierami, maczugami, kołkami, młotami do uboju bydła. Przez dłuższy czas nie mogliśmy zidentyfikować narzędzia, które pozostawiło w czaszkach trójkątny otwór. Dopiero Ukrainiec, który przyszedł nad mogiłę i płakał nad ciałami, powiedział nam, że zabijano ich tak, jak zabija się bydło. Aby mieć wyobrażenie okrucieństwa tych mordów, wystarczy powiedzieć, że Polacy w chwili zagrożenia modlili się o śmierć od kuli.
Rok temu braliśmy udział w pochówku ekshumowanych w Ostrówkach. Wzięli w nim udział miejscowi Ukraińcy. Przyszli na pogrzeb opłakiwać Polaków sąsiadów - jak mówią - dobrych ludzi. Widziałem radość byłych mieszkańców Ostrówek, że po tylu latach mogą dopełnić obowiązku wobec zmarłych, chrześcijańskiego pochówku na cmentarzu katolickim przy grobach przodków. Widziałem, jak sąsiedzi ukraińscy witali się z nimi, rozmawiali, wspominali sąsiadów. Na Ukrainie banderowcy są bohaterami, którym stawia się pomniki, nazywa ulice i place. Nad mogiłami zamordowanych pochylają się prości Ukraińcy i modlą się razem z nami. Gdy ktoś mnie pyta o pojednanie, to mówię, że to jest właściwy kierunek. Trzeba stanąć nad grobem i wspólnie zapłakać, wspólnie się pomodlić i dopiero potem mówić o przyszłości.
S. MARIA OSSAKOWSKA
9 listopada 1943 r. UPA spędziła do drewnianego budynku w Lubieszowie ok. 150-200 osób (głownie Polaków), w tym dwie siostry zakonne i zażądali publicznego wyrzeczenia się wiary katolickiej. Niewiele osób tego dokonało. Upowcy podpalili budynek. Razem ze współrodakami zginęła w ogniu s. Alojza i s. Andrzeja
Maria Ossakowska urodziła się 14 października 1901 r. w Kowlu, córka Joachima i Rozalii. Po śmierci ojca jako 13 letnia dziewczyna została oddana przez matkę do Zakładu prowadzonego przez Siostry Sercanki w Kijowie. Tam ukończyła Szkołę Podstawową i czteroklasowe gimnazjum. W 1920 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Córek Najczystszego Serca NMP (sercanek bezhabitowych). Tam odbyła postulat. Nowicjat rozpoczęła w Nowym Mieście nad Pilicą 8 września 1922 r., przyjmując imię zakonne Andrzeja. Tu 9 września 1923 r. złożyła profesję zakonną, a 3 czerwca 1928 r. śluby wieczyste.
Po ślubach pracowała w Warszawie, Skórcu, Swisłoczy, Siedlcach przy obowiązku wychowawczyni czy westiarki zakładowej. Na placówkach spotkała s. Jadwigę Gano i za jej przykładem zgłosiła się do pracy misyjnej. Przyjęła wschodni obrządek i w 1933 r. razem z s. Jadwigą Gano wyjechała do Lubieszowa.
Reklama
Tam pracowała jako wychowawczyni w sierocińcu dla dziewcząt unickich oraz prowadziła 6 hektarowe gospodarstwo. Prowadziła też działalność misyjną po domach, opiekowała się zaniedbanymi rodzinami. Już na początku września 1939 r. razem z innymi siostrami została wysiedlona z domu zakonnego przez władze sowieckie. Przez pewien czas pracowała jako kucharka, praczka i szwaczka a po wkroczeniu wojsk niemieckich (1941r.) podjęła pracę w szpitalu w Lubieszowie.
9 listopada 1943 r. banderowcy spędzili do drewnianego budynku ok. 150-200 osób w tym obie siostry zakonne i zażądali publicznego wyrzeczenia się wiary katolickiej. Gdy niewiele osób opuściło budynek , upowcy podpalili go. Razem ze współrodakami i braćmi w wierze zginęła s. Andrzeja i s. Jadwiga Gano. Zbiorowa mogiła męczenników lubieszowskich znajduje sie na cmentarzu rzymskokatolickim w Lubieszowie.
Ks. LUDWIK WRODARCZYK OMI
UPA uprowadziła ks. Wrodarczyka w nocy z 6 na 7 grudnia z kościoła w Okopach.
Okrutnie torturowany, został zamordowany.
Przygotowywany jest jego proces beatyfikacyjny
Reklama
Urodził się 25 sierpnia 1907 r. w Radzionkowie na Górnym Śląsku w wielodzietnej rodzinie górniczej. W sierpniu 1926 r. rozpoczął nowicjat w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów Najświętszej i Niepokalanej Panny Maryi. Pierwsze śluby zakonne złożył w Markowicach w 1927 r. Studiował w seminarium duchownym oblatów w Obrze. Święcenia kapłańskie przyjął 10 czerwca 1933 r. Pierwszą placówką był Kodeń nad Bugiem, gdzie był wikariuszem i ekonomem. Od 1936 r. pracował jako ekonom w Markowicach. Rada Prowincjalna oblatów wyznaczyła mu objęcie zarządu domu w Okopach i jednocześnie stanowisko administratora nowo utworzonej parafii. Do wyznaczonej placówki ks. Wrodarczyk przybył wraz z br. Karolem Dziembą 29 sierpnia 1939 r. Pomimo trudnych lat wojny, pełnił posługę duszpasterską i - znając właściwości lecznicze ziół – niósł ulgę w chorobach nie tylko swoim parafianom, ale i mieszkańcom wiosek ukraińskich. W czasie okupacji niemieckiej udzielał się w duszpasterstwie katolików zza kordonu granicznego, zniesionego po uderzeniu Niemiec na Związek Sowiecki. Nie bał się spieszyć z pomocą Żydom. Instytut Yad Vashem nadał mu pośmiertnie medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.
Napady UPA, które w drugiej połowie 1943 r. zagrażały północno-wschodniej części diecezji łuckiej, dotknęły także parafię okopską. Ludność polska zwykle chroniła się w lasach. Tak samo było w nocy z 6 na 7 grudnia, kiedy to uprowadzono ks. Wrodarczyka. Ludność Okopów (także br. Karol Dziemba) uciekła do lasu. Ks. Wrodarczyk pozostał w kościele. Tam znaleźli go oprawcy i doprowadzili do ukraińskiej wsi Karpiłówka. Istnieją rozbieżne przekazy o rodzaju tortur, jakie stosowano wobec ks. Wrodarczyka i sposobu, w jaki zginął. Jednak wszystkie mówią o wielkim okrucieństwie ukraińskich oprawców. Za najbardziej wiarygodne uchodzi ustalenie, że po okrutnych torturach, „nagiego wyrzucili oprawcy przed dom na śnieg i z rozrąbanej piersi kat wyrwał mu serce”.
Przygotowywany jest proces beatyfikacyjny ks. Ludwika Wrodarczyka.
S. JADWIGA GANO
9 listopada 1943 r. UPA spędziła do drewnianego budynku w Lubieszowie ok. 150-200 osób (głownie Polaków), w tym dwie siostry zakonne i zażądali publicznego wyrzeczenia się wiary katolickiej. Niewiele osób tego dokonało. Upowcy podpalili budynek. Razem ze współrodakami zginęła w ogniu s. Alojza i s. Andrzeja.
Reklama
Jadwiga Gano urodziła się 10 października 1901 r. w Moskwie. Do Zgromadzenia Sióstr Córek Najczystszego Serca NMP (sercanek bezhabitowych) wstąpiła w 1921 r., przyjmując imię zakonne s. Maria Alojza. W 1932 r. zgłosiła się do pracy wśród unitów na Polesiu. Przeszła na obrządek bizantyjsko-słowiański i rok później rozpoczęła pracę w Lubieszowie (diecezja pińska, obecnie łucka) w ochronce dla dzieci unickich. Opiekowała się też kaplicą i udzielała pomocy pielęgniarskiej w Lubieszowie i pobliskich Uhryniczach. W czasie II wojny światowej siostry zostały wypędzone ze swojego domu, młodsze zaś wyjechały do innych placówek zgromadzenia. Na miejscu w Lubieszowie pozostały tylko dwie: przełożona s. Alojza (Jadwiga Gano) i s. Andrzeja (Maria Ossakowska). W okresie nasilania się mordów dokonywanych przez UPA na Wołyniu i Polesiu, 9 listopada 1943 r. banderowcy spędzili do drewnianego budynku ok. 150-200 osób (głownie Polaków) w tym obie siostry zakonne i zażądali publicznego wyrzeczenia się wiary katolickiej. Gdy niewiele osób opuściło budynek, upowcy podpalili go. Razem ze współrodakami i braćmi w wierze zginęła w ogniu s. Alojza i s. Andrzeja. W chwili śmierci siostry uspokajały wszystkich, wzywając, by swoje życie oddali Bogu przez Maryję.
Zbiorowa mogiła męczenników lubieszowskich znajduje się na cmentarzu katolickim w Lubieszowie.
KS. STANISŁAW FIJAŁKOWSKI
zamordowany przez UPA 12 marca 1944 r. na terenie klasztoru Dominikanów
w Podkamieniu wraz z kilkuset osobami.
Został pochowany na cmentarzu w Podkamieniu.
Urodził się w 1893 r. Do kapłaństwa przygotowywał się w seminarium duchownym diecezji łucko-żytomierskiej w Żytomierzu. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1916 r.
W diecezji łucko-żytomierskiej i łuckiej od 1925 r. pełnił funkcje: w 1920 r. – administratora parafii Hołoby i tymczasowego administratora parafii Nabrzuska (dek. Kowel), w 1921 r. – administratora parafii Koziatyn (dek. Berdyczów), wikariusza w Równem do 1923 r., od 1923 r. – proboszcza parafii w Targowicy. Wiosną 1924 r. otrzymał w tymczasowy zarząd parafię Jałowicze. 18 września 1924 r. został proboszczem parafii w Tomaszgrodzie w dekanacie sarneńskim (z rezydencją w Rokitnie), w 1927 r. proboszczem parafii w Rokitnie, w 1931 r. proboszczem parafii w Wiśniowcu i administratorem parafii Oleksiniec, i wreszcie od 1936 r. proboszczem parafii Poczajów (dek. Krzemieniec).
Reklama
W lipcu 1943 r. z obawy przed napadami UPA przeniósł się wraz ze swoimi parafianami do pobliskiego Podkamienia na terenie archidiecezji lwowskiej, gdzie znaleźli schronienie w klasztorze Dominikanów. Do klasztoru przybyło wielu uchodźców z Wołynia i ludność Podkamienia. 12 marca 1944 r. upowcy dokonali szturmu na klasztor. Wśród kilkuset osób zamordowanych w tym dniu był także proboszcz z Poczajowa. Został pochowany na cmentarzu w Podkamieniu w osobnym grobie.
KS. JAN KOTWICKI
zamordowany 11 lipca 1943 r. w Chrynowie
w czasie napadu UPA na kościół,
gdzie było zgromadzonych około 200 osób
Reklama
Urodził się w 1898 r. w Szedskiej Budzie w powiecie żytomierskim w rodzinie rolników (zubożała szlachta) Jana i Petroneli z Mościckich. Gimnazjum ukończył w Żytomierzu. W 1917 r. wstąpił do łucko-żytomierskiego seminarium duchownego w Żytomierzu. W roku szkolnym 1921/1922 przyjął w Gnieźnie wszystkie święcenia wyższe: subdiakonat, diakonat i prezbiterat (w 1922 r.). Po wyrażeniu zgody na udanie się na terytorium Rosji sowieckiej otrzymał nominację na wikariusza parafii katedralnej w Żytomierzu. W sierpniu 1922 r. udał się przez zieloną granicę na miejsce przeznaczenia. 4 listopada 1923 r. został aresztowany razem z proboszczem ks. Andrzejem Fedukowiczem. Po kilku tygodniach został zwolniony. Ponownie został uwięziony 9 maja 1924 r. Przebywał w więzieniu w Żytomierzu. W grudniu 1924 r. przewieziono go do więzienia w Charkowie. 22 września 1925 r. otrzymał wyrok skazujący na trzyletni pobyt w łagrze na Wyspach Sołowieckich. W maju 1927 r. przewieziono go do więzienia na Butyrkach w Moskwie. 27 lipca tego roku został zwolniony z zakazem przebywania w Moskwie, Leningradzie, Kijowie, Charkowie, Odessie, Rostowie i tym samym w guberniach, których stolicami były wymienione miasta. 3 stycznia 1928 r. - w ramach wymiany więźniów między RP i ZSRR- razem z księżmi Zygmuntem Chmielnickim i Kazimierzem Sokołowskim został odesłany do Polski. W latach 1929-1930 był wikariuszem w parafii Równe i Kowel, powierzono mu jednocześnie administrację parafii Zasmyki. W latach 1931-1934 był proboszczem parafii Zofiówka (dek. łucki), od sierpnia 1934 r. – proboszczem parafii Białozórka (dek. Krzemieniec). W czerwcu 1935 r. został proboszczem parafii w Wyszogródku (dek. Krzemieniec). Na początku 1938 r. został przeniesiony na stanowisko proboszcza parafii Sokul (dek. Kołki). Od dnia 2 października 1941 r. mieszkał w Kowlu i obsługiwał parafie: Ratno, Buceń, Zabłocie i Niesuchojeże w dekanacie Kamień Koszyrski. 5 maja 1942 r. został mianowany proboszczem parafii Chrynów (dek. Włodzimierz Wołyński).
W niedzielę 11 lipca 1943 r. UPA zorganizowała napad na kościół w Chrynowie, gdzie było zgromadzonych około 200 osób. Banderowcy strzelali z karabinu maszynowego ustawionego przed wejściem do kościoła. Ks. Kotwicki został zastrzelony podczas próby ucieczki przez zakrystię. 13 lipca (wtorek) 1943 r. przewieziono jego ciało do Włodzimierza Wołyńskiego i pochowano na tamtejszym cmentarzu rzymskokatolickim.
KS. JÓZEF ALEKSANDROWICZ
zamordowany wraz z parafianami przez UPA
podczas porannej Mszy św. w kościele w Zabłotcach 11 lipca 1943 r.
Reklama
Urodził się w 1869 r. w Kochanowicach k. Witebska. Ukończył seminarium duchowne w Żytomierzu. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1893 r. W pierwszych latach po święceniach był wikariuszem w parafii katedralnej w Żytomierzu. W latach 1902-1910 pełnił funkcje administratora parafii Chabne (dek. Radomyśl, gubernia kijowska), następnie proboszcza parafii Sławuta, od 1914 r. – administratora parafii pw. św. Józefa w Zasławiu. W 1919 r. został aresztowany przez GPU. Więziony był w Moskwie (w klasztorze prawosławnym zamienionym na więzienie). W 1923 r. przebywał w więzieniu na Butyrkach w Moskwie. W ramach wymiany więźniów politycznych między RP i ZSRS w 1924 r, znalazł się w Polsce. Pracował w diecezji łucko-żytomierskiej (od 1925 r. – łuckiej). W maju 1924 r. został mianowany administratorem parafii w Jałowiczach i kapelanem Sióstr Apostołek Miłości Eucharystycznego Serca Jezusowego mających tam swój dom zakonny. W czerwcu tego roku powierzono mu funkcję wikarego w Kowlu. W 1927 r. pełnił funkcję proboszcza parafii Potasznia (dek. Kostopol). W latach 1928-1935 był proboszczem parafii Niewirków (dek. Korzec). W czerwcu 1935 r. został mianowany proboszczem parafii Zabłotce w dekanacie włodzimierskim. W 1938 r. był także administratorem parafii Litowiż (dek. włodzimierski).
Ks. Józef Aleksandrowicz został zamordowany wraz z parafianami przez UPA podczas porannej Mszy św. w kościele w Zabłotcach 11 lipca 1943 r. Miał wówczas 74 lata. Miejsce spoczynku ks. Aleksandrowicza nie jest znane i nie zostało upamiętnione.
KS. BOLESŁAW SZAWŁOWSKI
W niedzielę 11 lipca 1943 r. UPA dokonało masakry wiernych zgromadzonych w kościele w Porycku. Ranny ks. Bolesław Szawłowski ukrył się u znajomego popa. Odnaleziony tam, został bestialsko zamordowany
Urodził się 18 stycznia 1900 r. w Hajsynie (miasto powiatowe w guberni podolskiej nad rzeką Sob, dopływem Bohu) w rodzinie Stanisława i Bronisławy ze Żmigrodzkich. W 1918 r. ukończył ósmą klasę gimnazjum klasycznego w Hajsynie. W 1918 r. został przyjęty do seminarium duchownego w Żytomierzu. 10 kwietnia 1921 r. w katedrze gnieźnieńskiej ordynariusz łucko-żytomierski udzielił mu święceń subdiakonatu. Po przeniesieniu seminarium duchownego do Łucka, pracował na stanowisku notariusza w Kurii Diecezjalnej w Łucku. 4 lutego 1923 r. w kaplicy seminaryjnej otrzymał święcenia kapłańskie z rąk bp. Ignacego Dub-Dubowskiego.W roku akademickim 1923/1924 rozpoczął studia na Wydziale Teologii Katolickiej Uniwersytetu Warszawskiego. 27 czerwca 1927 r. uzyskał dyplom magistra teologii w zakresie teologii moralnej. W czasie studiów pełnił funkcję wikariusza we Włodzimierzu Wołyńskim. Po ukończeniu studiów aż do wybuchu wojny był notariuszem w Kurii Diecezjalnej i katechetą w Łucku. Od jesieni 1939 r. pełnił obowiązki proboszcza parafii Poryck (dek. Horochów).
W niedzielę 11 lipca 1943 r. UPA zorganizowało napad na ludzi zgromadzonych w kościele w Porycku. Istnieje kilka wersji śmierci ks. Szawłowskiego. Wydaje się, że najbliższa prawdy jest relacja Bolesława Dorocińskiego, według którego ks. Bolesław Szawłowski nie zginął tej niedzieli podczas masakry swoich parafian w kościele. Został ranny w nogę i rękę i spadł z ambony. Udając trupa, doczekał do wieczora, a następnie dowlókł się do domu popa, który się nim zaopiekował. Następnie ukraiński duchowny na prośbę ks. Bolesława Szawłowskiego zabrał naczynia i szaty liturgiczne z kościoła do siebie. Kiedy bandyci z UPA dowiedzieli się, że ks. Szawłowski nie zginął (co zauważono podczas grzebania zwłoki pomordowanych), wówczas odnaleźli go i dokonali bestialskiego mordu na księdzu. Przed śmiercią pop miał udzielić ks. Bolesławowi Szawłowskiemu ostatniej posługi kapłańskiej. Ciało zamordowanego księdza miał pochować pop Szelest.